Trwa ładowanie...
recenzja
14-04-2015 15:48

Historia pewnej nieczułości

Historia pewnej nieczułościŹródło: "__wlasne
d31kupt
d31kupt

Kto chociaż raz w życiu nie marzył, by móc nie czuć bólu? Jest on nieodłączną częścią ludzkiej egzystencji, towarzysząc każdemu naruszeniu struktur naszego ciała, zarówno temu spowodowanemu przez rozmaite czynniki szkodliwe – czy to najbardziej banalnemu, jak ukłucie się szpilką czy ściśnięcie kości i mięśni stóp w za ciasnych butach, czy bezpośrednio zagrażającemu życiu, jak rana postrzałowa, nowotwór czy zapalenie ważnych narządów wewnętrznych – jak i temu, które służy naszemu zdrowiu, od szczepień i leczenia zębów poczynając, a na najpoważniejszych operacjach chirurgicznych kończąc.

I nawet w dzisiejszych czasach, kiedy medycyna tak bardzo poszła do przodu, potrafi uczynić życie nieznośnym. Raz na kilka czy może kilkanaście milionów narodzin przychodzi jednak na świat ktoś, kto na skutek genetycznej anomalii nie jest zdolny odczuwać bólu. W dawnych wiekach człowiek obarczony takim defektem przeważnie ginął w dzieciństwie, bo jego organizm nie sygnalizował bólem żadnego śmiertelnego zagrożenia. Ale gdyby przeżył – jak potoczyłoby się jego życie?

Brytyjski pisarz Andrew Miller puszcza wodze fantazji, próbując ukazać czytelnikom taką ewentualność, wpasowaną w tło historyczne. Jego bohater, James Dyer, przychodzi na świat w pierwszej połowie XVIII wieku w rodzinie angielskiego wieśniaka. Od swojego rodzeństwa (a właściwie należałoby powiedzieć: przyrodniego rodzeństwa, bo to nie Joshua Dyer jest jego biologicznym ojcem, lecz tajemniczy nieznajomy, którego nie widziała nawet zniewolona przezeń Elizabeth) różni się nie tylko barwą włosów i oczu. Widać, że jest pojętny i ma sprawne ręce, lecz nie bawi się tak jak inne dzieci i wydaje się nie odczuwać absolutnie żadnych emocji: strachu, radości, miłości czy wściekłości. W dodatku nie mówi aż do jedenastego roku życia, kiedy to wychodzi na jaw jego niezwykła przypadłość. Wkrótce zostaje sam na świecie i wtedy rozpoczyna się jego niezwykła kariera: będzie pomocnikiem wędrownego szalbierza, eksponatem w swego rodzaju menażerii, aż wreszcie trafi pod opiekę człowieka, który da mu możliwość wykazania się w
zawodzie wymagającym ponadprzeciętnych predyspozycji manualnych. James zostanie chirurgiem i wkrótce przewyższy sławą swego nauczyciela. Jego ułomność będzie w tym przypadku zaletą: nie zna bólu, więc nie zadrży mu serce, gdy będzie miał zadać ból pacjentowi (a pamiętajmy, że jeszcze sporo czasu minie, nim znieczulenie chloroformem wejdzie do powszechnego użytku!); nie czuje lęku, więc nie boi się, że operacja się nie uda; nie wie, co to współczucie, więc zamiast na doznaniach chorego i jego krewnych, skupia się na precyzji cięcia i szycia. Ta dobra passa nie potrwa jednak wiecznie; gdy James ruszy w podróż do Rosji, wraz z kolegą po fachu, który ma zaszczepić przeciw ospie carycę Katarzynę, wydarzy się coś, co na zawsze zmieni jego życie…

Atutem powieści historycznej jest zawsze wierne – oczywiście na tyle, na ile ludzie żyjący kilka wieków później są w stanie to sprawdzić – przedstawienie realiów i stworzenie specyficznego klimatu, dzięki któremu czytelnik zapomina o przepaści dzielącej czas akcji od czasu, w którym sam przebywa. Tej umiejętności nie można Millerowi odmówić. Czy pokazuje nam zawartość torby lekarskiej Jamesa, czy przebieg cięcia cesarskiego, wieśniaków bawiących się na weselu, pacjentów szpitala psychiatrycznego odgrywających sztukę teatralną, czy szarlatana Gummera perorującego przed jarmarczną publicznością, każda z tych wizji jest barwna i pełna życia niczym sekwencja filmowa. Każdy opis, nawet stosunkowo lapidarny, przesycony jest wyrazistością: „Blady kamień wchłania różowy miód światła; w każdym oknie lśni osobne, niepowtarzalne słońce”; „Pachnie mokradłami, rzeką, zimą”. Przyprawą dodającą opowieści smaku są najrozmaitsze (fikcyjne, rzecz jasna) dokumenty, jak ogłoszenie anonsujące praktykę chirurgiczną Munro i Dyera,
dziennik pastora Lestrade’a z wyprawy rosyjskiej i listy, zarówno te pisane przezeń podczas owej wyprawy, jak i te wymieniane po latach z ludźmi, którzy ongiś znali Dyera; wszystkie cechują się doskonałą stylizacją językową, naśladującą autentyczne wypowiedzi pisemne mniej lub bardziej wykształconych ludzi epoki Oświecenia (wyborny jest zwłaszcza list niejakiego Solomona Drake’a, upstrzony błędami ortograficznymi, gramatycznymi i interpunkcyjnymi; dla tłumacza podobny tekst bywa nie lada wyzwaniem – ale nie dla tłumacza tego formatu, co Michał Kłobukowski). Gdyby oceniać Przemyślny ból tylko za umiejętność odtworzenia klimatu epoki, styl i język, trzeba by się wypowiadać w samych superlatywach. Również technika narracji z zastosowaniem inwersji czasowej będzie zapewne odpowiadać większości czytelników, choć przy tym sposobie prezentacji wydarzeń zapamiętanie ich chronologii, a jeszcze bardziej umiejscowienie w czasie pojawiających się epizodycznie postaci, wymaga pewnego wysiłku. Nie każdemu natomiast
będzie w smak zwolnienie tempa akcji od momentu rozpoczęcia podróży do Rosji, a także aura odrealnienia, pojawiająca się ni stąd, ni zowąd w tej partii tekstu. Z tego ostatniego posunięcia tłumaczy się autor w wywiadzie opublikowanym na łamach Gazety Prawnej, wyjaśniając, że postać Dyera nie miała wiernie odzwierciedlać prawdziwego przypadku klinicznego, lecz stanowić element baśniowy, wpasowany w realistyczne tło. Czy to zaakceptujemy, czy nie, pozostaje kwestią osobistych preferencji, lecz tak czy inaczej proza Millera warta jest, by się z nią zaznajomić.

d31kupt
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d31kupt