Po Opowieściach sieroty byłam oczarowana przede wszystkim dwiema cechami twórczości Valente: ogromem wyobraźni, wykorzystywanym do tworzenia niezwykłej scenografii oraz ogromem wyczucia, pozwalającym wypełnić fantastyczne tło treścią, skłaniającą do refleksji na temat ludzkiej natury. Obie te wartości można odnaleźć w Palimpseście, który jednak jest powieścią zupełnie inną, nie tylko dlatego, że obok fantastycznej występuje w nim „zwykła", współczesna rzeczywistość.
Tytułowy Palimpsest to miasto o niesprecyzowanej lokalizacji, zaludnione przez humanoidalne istoty z fragmentami zwierzęcej anatomii, rządzące się własnymi prawami, czczące dziwacznych bogów, ale poza tym, w pogoni za szczęściem, bardzo podobne do ludzi. Niegdyś zwykli śmiertelnicy mogli się tam dostać na wiele sposobów, ale z upływem czasu ludzcy imigranci stali się problemem i mieszkańcy Palimpsestu zablokowali wszystkie drogi poza jedną – wiodącą przez stosunek seksualny z partnerem, który nosi na skórze rysunek, odzwierciedlający fragment mapy miasta. Jest to wąskie gardło, zarówno co do miejsca (odpowiadającego rysunkowi partnera), jak i czasu wizyty (jedna noc, jeden „sen"). Wtajemniczeni rozpaczliwie pragną pozostać w Palimpseście na stałe, jednak nikomu nie udało się jeszcze dokonać tej sztuki. Rozpaczliwe, jednorazowe ucieczki, gwarantowane poprzez przypadkowe stosunki z anonimowymi ludźmi, którzy nie są niczym więcej niż „biletami wstępu", siłą rzeczy muszą zatem wystarczyć. Naznaczeni
przez miasto żyją pomiędzy światami, owładnięci narastającą obsesją powrotu „tam".
Czwórka głównych bohaterów powieści: Japonka, Amerykanka, Rosjanin i Włoch to ludzie głęboko nieszczęśliwi – samotni, spętani zastępczymi obsesjami, mającymi przykryć życiową pustkę. Jedno z nich ma urojenia, inni cierpią na poważne zaburzenia funkcji społecznych, wszystkich można nazwać pracoholikami. Właśnie takich ludzi, słabych i podatnych na obsesje, wybiera Palimpsest, niezwykłe miasto, oferujące pozorną ucieczkę, iluzoryczny azyl, a naprawdę – wyniszczającą pogoń za nieosiągalnym marzeniem.
Powieść koncepcyjnie jest dużo bardziej oryginalna niż wzorowane na Baśniach z tysiąca i jednej nocy Opowieści sieroty. Konstrukcyjnie jest z kolei dużo prostsza, sekwencje z „naszego" świata przeplatają się z tymi z Palimpsestu. Te ostatnie, bardzo oniryczne, przywodzą na myśl obrazowanie Brunona Schulza , zarówno poprzez rekwizytorium, jak i językową wirtuozerię. Widać, ze autorka jest poetką, i to dobrą, obdarzoną niezwykłą językową wrażliwością. Przekład tekstu, dokonany przez Wojciecha Szypułę , musiał stanowić nieliche wyzwanie, jednak tłumacz poradził sobie doskonale, przy wielu frazach po prostu trzeba się zatrzymać, by się nimi zachwycić.
W mojej prywatnej klasyfikacji Palimpsest przegrywa jednak z Opowieściami, bo jest opowieścią przerażająco wręcz smutną, przytłaczającą i, mimo pozorów, moim zdaniem pozbawioną happy endu. Wolałam odtrącone i wykluczone, ale w pewien sposób afirmujące swoją inność „potwory" z Opowieści niż tych brzydko wręcz prawdziwych współczesnych ludzi, ofiary atomizacji społeczeństwa, skazane bez odwołania na samotność i desperacko spragnione ucieczki. Eskapizm Palimpsestu nie jest dla nich żadnym rozwiązaniem, a jedynie kolejnym oszukańczym półśrodkiem.
Palimpsest jest jednak bez wątpienia powieścią niezwykłą, oryginalną i wartą poznania. Powieścią z pogranicza fantastyki, którą moim zdaniem można by śmiało zaliczyć do realizmu magicznego, a jednocześnie wymykającą się wszelkim próbom trwałego etykietowania, możliwą do odczytania na wiele sposobów. To smutna diagnoza nowoczesnego społeczeństwa, wzięta w oniryczny nawias, który czyni z niej kolejne niezwykłe danie w serwowanej przez Wydawnictwo MAG serii Uczta wyobraźni .