„47 roninów” to komiks wyjątkowy, który przykuwa uwagę zarówno scenariuszem, warstwą graficzną, kolorami, jak i edytorskim przygotowaniem publikacji. Wydawać by się mogło, że nie da się – kolejny raz – ciekawie opowiedzieć japońskiej historii o legendarnych czterdziestu siedmiu roninach, którzy honorowo pomścili śmierć swego pana. A jednak… Mike Richardson, założyciel wydawnictwa Dark Horse, przygotowywał się do napisania scenariusza przez 25 lat, gromadził materiały, oglądał filmy, rozmawiał z wieloma osobami. Ostatecznie historia, którą poznajemy w komiksie, to jedna z możliwych wersji klasycznej opowieści.
Album rozpoczyna się w świątyni Sengaku-Ji, gdzie samuraj Marakami Kiken opowiada mnichowi historię śmierci Asano Naganoriego. Asano musiał udać się na dwór szoguna, ponieważ został wytypowany do przyjęcia wizyty wysłannika cesarza. Niestety nieznana mu była dworska etykieta, dlatego był zmuszony pobierać lekcję u zawistnego urzędnika Kiry Yoshinakiego. Kira w niedwuznaczny sposób dał odczuć swojemu uczniowi, że za nauki musi mu zapłacić więcej niż przewiduje kodeks, czyli mówiąc dobitnie: musi dać łapówkę. Jednakże Asano odmawia.
Podstępny urzędnik prowokuje i „wymusza” atak na własną osobę – Asano wyciąga miecz i rzuca się na antagonistę. Zostaje powstrzymany, jednakże wyciągnięcie miecza z pochwy w domu szoguna, to postępowanie niehonorowe i niezgodne z kodeksem bushido. Dlatego też zostaje skazany na śmierć i musi popełnić seppuku. Jego dobra zostają skonfiskowane, rodzina traci majątek i ziemie, a lojalni podwładni stają się roninami. Nie mają prawa, być dalej samurajami.
Przedstawiony powyżej opis, to sam początek, ukazanie źródła. Właściwa opowieść zaczyna się w momencie, w którym informacja o śmierci Asano trafia do jego domu. W gruncie rzeczy dobrze wiemy, co było później. Nawiązuje do tego chociażby niezbyt udany film w reżyserii Carla Rinscha, noszący ten sam tytuł, co recenzowany komiks. Jednakże Richardson dużo sprawniej rozkłada akcenty, ukazując znaczącą rolę jaką odegrał wieloletni lojalny sługa rodziny Oishi Kuranosuke. Scenarzysta skupia się na jego honorowej postawie, która wydawać by się mogła niedorzeczna. Oishi zdaje sobie sprawę, że jeśli w obronie czci swego pana podejmie krwawą vendettę to ostatecznie on oraz jego towarzysze i tak nie unikną śmierci. Albo zginą z ręki siepaczy szoguna, albo będą mogli popełnić honorowe seppuku.
Za warstwę graficzną komiksu odpowiada Stan Sakai, który wydaje się być artystą predestynowanym do narysowania tej opowieści. Miałem momentami wrażenie, że za chwilę, gdy tylko przewrócę kolejną stronę, bohaterzy przejdą transformację i będą przypominać zwierzęce postaci z autorskiej serii o króliku-samuraju Usagim Yojimbo.
Edytorsko Wydawnictwo Egmont również się przyłożyło do oprawy komiksu: matowy papier, który ładnie wchłonął farbę, przez co kolory sprawiają wrażenie wypłowiałych czy wyblakłych, do tego twarda okładka, tłoczony papier i poliwrap, z połyskującą czerwoną plamą, która imituje krew. Dzięki tym zabiegom otrzymaliśmy sprawnie opowiedzianą i wciągającą historię w znakomitej szacie graficznej.