Zdawać by się mogło, że pojęcia „literatura kobieca” i „literatura ambitna” skutecznie się wykluczają. Pejoratywne i nieco wzgardliwe określenie pewnej odmiany pisarstwa popularnego o ugruntowanym rynku i stałym odbiorcy zakłada, że autorki piszą pod swoją publikę i starają się czynić wszystko, aby z jednej strony trafić w gusta swych odbiorczyń, z drugiej zaś nie przemęczyć ich intelektualnie. Banalne opowiadanka będące rejestrowaniem współczesnej obyczajowości, często przyprawione humorem nie najwyższych lotów święcą triumfy u czytelniczek całego świata. Z drugiej strony, nurt nazywany niegdyś „powieściami dla kucharek” przekształcił się w tzw. romans wiktoriański, ewidentnie odpowiadający na skryte tęsknoty kobiet do bycia damami zdobywanymi przez przystojnych i majętnych gentelmanów w ramach przyjętych, jasnych reguł społecznych.
Pisarstwo Isabel Allende, zwłaszcza jej trylogia chilijska, do której należy również Portret w sepii, wyrasta właśnie z tego podgatunku romansowego. Operuje zwyczajnym, acz bardzo sprawnym językiem, nie znajdziemy tu – na szczęście – żadnych udziwniających przekaz eksperymentów formalnych. Wprost przeciwnie, opowieść o skomplikowanych losach Aurory del Valle i jej najbliższych snuta jest przez autorkę najprościej jak się da. Można by złośliwie powiedzieć, że jeśli ma się pomysł na ciekawą fabułę, nie potrzeba odwracających uwagę zabaw z czytelnikiem. Opowieść Allende odwołuje się do najskrytszych wspomnień, przypomina oglądanie z babcią starego albumu, w którym każde ze zdjęć ma swoją historią – barwną, wciągającą i zawsze emanującą rodzinnym ciepłem, pełną urodzin i śmierci, niezwykłości i codzienności, tragedii i komedii, odmienności przeszłego świata i sentymentalnych sentencji o upływie czasu. A gdy historia się kończy, nieodmiennie żal nam, że nie będzie ciągu dalszego, że oto przychodzi nam
porzucić tę skarbnicę ludzkiej pamięci jakimi są starsi opowiadacze i stanąć oko w oko ze współczesnością.
Allende pochodzi z Ameryki Łacińskiej, więc nietrudno jest w Portrecie w sepii odnaleźć elementy realizmu magicznego. Jest ich jednak mało i nie są pierwszoplanowymi jak np. w * Domu duchów. *Pisarka z wielkim znawstwem odmalowuje obraz konserwatywnego, żeby nie powiedzieć zaściankowego społeczeństwa Chile, w którym szok budzi wchodząca do kościoła ciężarna kobieta z dobrego domu. Umiejętnie zestawia go z obrazem San Francisco kilkanaście lat po gorączce złota, gdzie jedynym wyznacznikiem pozycji towarzyskiej jest ilość posiadanych pieniędzy, zaś żywotność i energia tamtejszego społeczeństwa byłaby nie do pomyślenia w sztywnym, zhierarchizowanym Chile.
Powieść jest też jawnym pokpiwaniem z tradycyjnych wątków obecnych w powieściach romansowych. Niemal wszystkie postaci kobiece są silnymi osobowościami, które wbrew presji społecznej realizują się na swój sposób – najbardziej rozbawiła mnie, we współczesnym kontekście – Nivea del Valle, której wojownicze i niemal feministyczne poglądy na rolę kobiet nie przeszkodziły jej urodzić piętnaścioro dzieci, a wychować jedenaścioro. Inny motyw - wojna, zwykle okazja do okazania bohaterstwa, w oczach Severa del Valle staje się okropną męką i straszliwą, bezrozumną rzeźnią, a miast zostać uwielbianym przez kobiety zwycięskim wojownikiem, wraca do domu jako kaleka. Wzniosła miłość od pierwszego wejrzenia niemal zawsze prowadzi do nieszczęścia, czego doświadczyły Eliza, jej córka Lynn i wnuczka Aurora. Szczęście między dwojgiem ludzi jest możliwe – zdaje się mówić Allende – ale tylko wówczas, gdy miłość opiera się na przyjaźni, długoletnim pozostawaniu z sobą i nade wszystko dojrzałości obojga partnerów. Nie ma w tak
ważnym uczuciu miejsca na przypadkowość czy przesłaniające rozsądek pożądanie. Te banalne stwierdzenia bynajmniej nie są nam dawane wprost, nie ma w tym żadnego moralizatorstwa, raczej dyskretnie podsuwane nam wnioski, niczym morały płynące z babcinych gawęd.
Jedynym zarzutem, jaki poczynić można Portretowi to chyba nadmierny w moim mniemaniu pośpiech w opowiadaniu. Wielość bohaterów i ich burzliwe losy, szeroka panorama historyczna i geograficzna aż prosiłaby się o przystanięcie, oddech i napawanie się barwnym szczegółem. Wszak babcie podczas podwieczorków przy herbacie i ciastku snują długo i precyzyjnie swe pokryte patyną czasu opowieści, inspirowane starą fotografią w sepii z odnalezionego na strychu albumu...