Grzechy szejka i hipokryzja w Dubaju. Za co wymierza karę śmierci?
Dubaj uznawany jest na całym świecie za ikonę nowoczesności – błyszczące drapacze chmur, tygiel kulturowy, niebotycznie drogie sportowe samochody. Miastem rządzi szejk Mohammed bin Rashid Al Maktoum, wszechpotężny multimiliarder, który przez wiele lat wykorzystywał swoją całkowitą władzę (i miliardy dolarów), by rządzić żelazną ręką w aksamitnej rękawiczce. Książka ujawnia kulisy jego rządów.
Publikujemy fragment książki "Grzechy szejka" Toma Steinforta. W Polsce książka ukaże się 13 lipca nakładem wydawnictwa MUZA. Przekład: Aleksandra Kondrat.
Gdziekolwiek na świecie czytasz teraz tę książkę, mogę z dużą dozą pewności założyć, że nie kupiłeś jej podczas postoju na rozległym międzynarodowym lotnisku w Dubaju. Tamtejsze sklepy wolnocłowe oferują niemal wszystko, co tylko może się przydać zmęczonym podróżnym, którzy próbują zabić czas dłużący się podczas oczekiwania na przesiadkę na samolot linii Emirates.
Nawet alkohol, który jest zakazany w większości Zjednoczonych Emiratów Arabskich, jest traktowany liberalnie, a półki są wyłożone wszystkim, od najtańszych alkoholi po szampany o absurdalnie wysokich cenach. Ale na pewno nie da się ukryć, że jeśli chodzi o wolność słowa, to szejk Mohammed i inni przywódcy decydują w jej zakresie o wszystkim w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.
Po prostu: nie ma wolności słowa. Ani prawa do jakiejkolwiek krytyki poczynań władców tego kraju.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Byłam arabską stewardessą". Polka nie była jedyną wykorzystywaną kobietą
Choć ZEA próbują się przedstawiać jako światowy lider na wielu frontach, nie da się zaprzeczyć, że ich sytuacja w zakresie wolności słowa jest absolutnie skandaliczna i bliżej im do takich krajów jak Korea Północna niż do jakiegokolwiek szanującego się nowoczesnego państwa. Warto udać się do ekspertów w tej dziedzinie: Reporters Sans Frontières (RSF – Reporterzy bez Granic). RSF jest uważana za wiodącą organizację pozarządową, która stoi na straży prawa do wolności informacji, opinii i wypowiedzi, prawa inspirowanego artykułem 19 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka.
Chociaż ZEA lubią wyobrażać sobie, że siedzą u boku światowych mocarstw dzięki swoim przytulnym umowom z USA i Wielką Brytanią, w rzeczywistości RSF uważa, że ZEA są w przybliżeniu odpowiednikiem Republiki Środkowoafrykańskiej, jeśli chodzi o ocenę Światowego Indeksu Wolności Prasy. ZEA zajmują sto trzydzieste pierwsze miejsce, zaledwie jedno miejsce przed Republiką Środkowoafrykańską i o wiele poniżej takich krajów jak Zimbabwe, Afganistan, Nikaragua, Nigeria i Ukraina. (Czołowe miejsca zajmują Norwegia, Finlandia, Dania i Szwecja. Australia jest dwudziesta szósta, Wielka Brytania trzydziesta piąta, a USA czterdzieste piąte).
"Niestety, pod blichtrem i za panoramą z drapaczy chmur kryje się niechlubna prawda o sytuacji praw człowieka i wolności słowa" – mówi mi źródło z bliskowschodniego biura RSF o hipokryzji w Dubaju.
W ZEA nie ma niezależnego i bezstronnego dziennikarstwa, a większość krytykujących stron internetowych jest zakazana pod pretekstem walki z terroryzmem. To zwykłe modus operandi rządzących – stworzyć podstawy prawne, dzięki którym można rozprawić się z każdym, kto krytykuje kraj lub jego przywódców, a następnie surowo ukarać wszystkich uznanych za przestępców, aby odstraszyć innych, którzy mogliby choćby pomyśleć o wyjściu przed szereg.
Ten precedens domniemanego terroryzmu dotyczy ustawy federalnej nr 7 z 2014 roku o zwalczaniu przestępstw terrorystycznych. Może brzmi to zawile i pokrętnie, ale rodzaje kary dla każdego, kto naruszy tę ustawę, są bardzo jasno określone. Dostępne opcje to kara śmierci, dożywotnie uwięzienie lub grzywna o wysokości maksymalnej do dwudziestu siedmiu milionów dolarów.
W samej ustawie czytamy: "Kara śmierci lub dożywotniego więzienia jest nakładana na każdego, kto popełnia działanie lub zaniechuje działania, zagrażając stabilności, bezpieczeństwu, jedności, suwerenności lub bezpieczeństwu państwa". Oczywiście to wszystko jest otwarte na interpretację, ale nie jest trudno zauważyć, że jeśli sugerujesz, iż ktoś inny niż szejk Mohammed powinien dostać szansę na przewodzenie w Dubaju, to prawdopodobnie jesteś uważany za osobę zagrażającą stabilności i jedności państwa.
To jednak dopiero początek. Można również sięgnąć do dekretu federalnego nr 5 z 2012 roku o zwalczaniu cyberprzestępczości. Każdemu, kogo oskarża się o jej dopuszczanie się, również grozi dożywotnie więzienie. Jaka jest definicja cyberprzestępstwa w ZEA?
Cóż, nie może być o wiele szersza: "ktokolwiek publikuje informacje, wiadomości, oświadczenia lub plotki na stronie internetowej, lub w jakiejkolwiek sieci komputerowej, lub za pomocą środków technologii informacyjnej z zamiarem wywołania sarkazmu, lub zaszkodzenia reputacji, lub prestiżowi państwa, lub którejkolwiek z jego instytucji albo prezydenta, wiceprezydenta, któregokolwiek z władców Emiratów, ich książąt koronnych, czy też zastępców władców Emiratów, flagi państwowej, pokoju narodowego, logo, hymnu narodowego lub któregokolwiek z jego symboli".
Należy pamiętać, że "środek informacyjny" może po prostu odnosić się do wysłania wiadomości tekstowej do przyjaciela. Tak więc, w efekcie, każdy, kto powie cokolwiek krytycznego o królestwie lub jego władcach, natychmiast narusza prawo i jest narażony na dożywotnie więzienie.
Pomyślcie, ile milionów razy takie prawo zostałoby złamane w zachodnim kraju, gdzie politycy są celem kpin i krytyki na co dzień i co godzinę. Tymczasem nawet najprostsza wiadomość prywatna do znajomego w Zjednoczonych Emiratach Arabskich może zostać uznana za cyberprzestępstwo, za które grozi kara więzienia. Biuro Komisarza Praw Człowieka ONZ opublikowało raport opisujący prawo w ZEA jako "jedno z najbardziej restrykcyjnych praw w świecie arabskim", co jest dość ponurą oceną. To trochę jak bycie nazwanym najgorszym przestępcą na więziennym spacerniaku.
Przepisy wydają się tak daleko idące i na granicy farsy, że łatwo pomyśleć: "No cóż, to pewnie tylko po to, żeby zastraszyć ludzi, aby nie robili nic nazbyt szalonego", ale niestety są one egzekwowane i ścigane równie rutynowo jak wszystko inne w ZEA. Międzynarodowe Centrum Sprawiedliwości i Praw Człowieka niemal traci rachubę, gdy wymienia listę przypadków – dziennikarzy i blogerów, którzy byli ścigani za to, że powiedzieli coś krytycznego o ich rządzie.
W październiku 2016 roku matka pięciorga dzieci Amina al-Abdouli została skazana na pięć lat więzienia za założenie kont na Twitterze, na których rzekomo pojawiały się negatywne komentarze na temat ZEA.
Oskarżono ją również o znieważenie kraju, rozpowszechnianie wprowadzających w błąd informacji oraz narażanie na szwank relacji ojczyzny z krajami sojuszniczymi. Na początku tego samego roku Sąd Najwyższy skazał Abdullaha Newaba Balushi i Marwana Mohammeda Atiqa bin Sufyana Al Falai za umieszczanie pewnych informacji na WhatsApp i skazał każdego z nich na pięć lat więzienia.
Bloger i obrońca praw człowieka, Ahmed Mansoor, został skazany na dziesięć lat więzienia na podstawie wyjątkowo niejasnego zarzutu "szkodzenia statusowi i prestiżowi ZEA oraz ich symbolom".