Rachmistrz usiłował umieścić go w któreś z rubryk w formularzu spisu powszechnego, Hannibal Lecter zjadł jego wątrobę z fasolą i dużą ilością przypraw. Anonimowy internauta wyliczył, ciekawam jak, że wspominany koneser jest dwadzieścia razy inteligentniejszy od przeciętnego człowieka. Nie przeszkadza to jemu, Hannibalowi, robić oszałamiającej kariery wśród ludzi cokolwiek od niego mniej inteligentnych, ale z lubością smakujących kolejne fakty z barwnego życia psychiatry, który lubił posmakować ludzkich podrobów popijając sobie Chianti. Za niedługo zacznie się pewnie niespodziewanie pojawiać w różnych miejscach, jak Elvis. Jakiś czas temu w ofercie włoskiego biura podróży pojawiła się wycieczka po Florencji śladami Hannibala Lectera. Thomas Harris przymierza się do napisania piątej, jakby środkowej części przygód demonicznego doktorka, która zapewne zostanie wkrótce sfilmowana. Nie zarzyna się przecież kury (koguta/kanibala/socjopaty) znoszącej złote jajka zaledwie po dwóch sequelach i jednym prequelu.
Książka Hannibal po drugiej stronie maski odsyła do początków zjawiska o nazwie Hannibal Lecter. I tych początków jest kilka. Rodzinna idylla w pięknej posiadłości rodowej, pierwsze ważne lektury i pierwsze przebłyski geniuszu. Pierwsze wydarzenia kładące się cieniem na życiu rodzinnym, a potem pierwsze tragedie. Smak zemsty po raz pierwszy i pierwsze zetknięcie się z tym, co wyrafinowane, niespotykane, niedostępne, luksusowe - chciałoby się rzec, i piękne po prostu. Pierwsze zabójstwo. Pierwsza próba z wariografem. Czytelnik co chwila jest konfrontowany z jakimś „pierwszym razem” Hannibala Lectera. Konfrontowany jest, żeby potem móc sobie w pamięci poszukać, co z tego wyszło i przyporządkować do konkretnego wydarzenia z Milczenia owiec, czy innych powieści traktujących, bądź wspominających Lectera. Nużące jest to grzebanie w życiorysie w poszukiwaniu początków. Początków i powodów. Powodów okrucieństwa, specyficznych gustów, zainteresowania ludzką psychiką, powodów pogardy wobec ludzkiego życia i
obojętności wobec bólu. I oczywiście jest w tym sporo logiki. Jasne, że przeżycia z okresu wojny mogły zaowocować taką, a nie inną postawą wobec rzeczywistości, że okrucieństwo, którego Hannibal doznał był, przełożyło się na jego późniejsze interakcje z jego oprawcami i całym światem, a kontakt z kobietą wyjątkową sprawił, że późniejsze wcielenie Hannibala będzie gustować tylko w tym, co wykwintne i trudno dostępne. Wszystko to bardzo logiczne i prawdopodobne, jednakże, twardo obstawać będę przy twierdzeniu, że grzebanie w dzieciństwie, mózgu i wspomnieniach jest nieeleganckie. I niepotrzebne w tym przypadku. I z powieści, która mogła być fascynującą opowieścią o rodzącym się geniuszu i zwyrodnialcu, pasjonacie piękna i bezdusznym rzeźniku w jednej osobie, pozostała opowiastka o trudnym dzieciństwie i chłopcu, który musiał się mścić. Szkoda.
Czym jest powieść Hannibal po drugiej stronie maski? Zgrabnym wprawdzie, ale nieudolnym odcinaniem kuponów od sławy doktora Lectera. Oczywiście, można też odpowiedzieć inaczej; jest próbą odpowiedzenia na pytanie, skąd wziął się potwór, skąd się bierze zło w ogóle, skąd geniusz Lectera, skąd jego wysublimowane poczucie smaku, no i to na co wszyscy czekają – jak się stało, że Hannibal rozsmakował się w ludzkim mięsie. Do tego kilka szczegółów na życzenie wielbicielek telenoweli – pierwsza miłość, pierwsze fascynacje, wyrafinowana kobieca bohaterka, piękno, egzotyczne kwiaty oraz coś dla freudystów - najgorsze wspomnienia z dzieciństwa, koszmary senne… Zagorzali fani doktora też na swój sposób będą kontent; książka pokazuje sporo z przeszłości Lectera, wyjaśnia wątki ledwie napoczęte w Hannibalu, co oczywiście jest na swój sposób ciekawe, bo ukróca wszystkie mniej lub bardziej fantastyczne teorie o przeszłości naszego bohatera. Teraz jest czarno na białym. Niby jaśniej nam – zafascynowanym wysublimowanym
poczuciem smaku Hannibala Lectera. Nie ma tajemnicy. Nie ma domniemywań. Łatwiej jest niby, tylko po co?
Miałam nadzieję, że jednemu z oprawców, temu, co tak długo się hannibalowej zemście opierał, ten zrobi coś naprawdę widowiskowego. Jak szaleć, to szaleć; było topienie z trupami, kosztowanie policzków pieczonych z grzybkami, japońskie ołtarze i sznur żurawi z origami, a żuraw to przecież najstarsza figura origami; najstarsza i piękna, wyrafinowana. Ale nie, Hannibal znacznie go, swego dawnego dręczyciela, co prawda uszkodził, postrzelił, upuścił mu dużo krwi ogólnie, a gdy tamten dogorywał zaczął mu nożem na klatce piersiowej wycinać imię siostrzyczki. Miałam nadzieję, że wyrwie mu serce. Na żywca. To byłoby w stylu reszty rozwiązań fabularnych. Równie niepotrzebne i krwawe jak cała reszta.