Nosiciele absurdalnego poczucia humoru
Grzegorz Wysocki: I nagle okazuje się, że znacie już połowę mieszkańców Gruzji?
Marcin Meller: Tak. A z kolei poznać tę pierwszą rodzinę to też jest banalnie prosta sprawa. Ania wspominała, że już prawie 20 lat temu byłem w Gruzji pierwszy raz. To był 1992 rok, jako reporter „Polityki” pojechałem na Kaukaz i wtedy trafiłem po raz pierwszy do Gruzji. Naprawdę paskudny czas, jedna wojna domowa, za chwilę druga, gangi rządzące Tbilisi i w sumie całą Gruzją. A mimo to było właśnie coś w tej atmosferze, w ludziach, w spotkaniach, że po prostu chciałem tam wrócić. Zajęło mi to wiele lat, bo potem ciągnęły mnie w świat różne historie, blisko dwa lata w sumie podróżowałem po Afryce. Ale Gruzja ciągnęła do siebie.
I wracając po latach nie rozczarowałem się. I znowu byłem zachwycony niesamowitym zróżnicowaniem tego małego przecież kraju. Przepiękne góry, intrygująca architektura, fascynująca stolica, czyli Tbilisi, jedzenie, wino, absurdalne poczucie humoru, no i jego nosiciele, czyli ludzie, niezwykle gościnni, jak chyba w żadnym innym zakątku świata.