Trwa ładowanie...
Wyspa Santorini. Reporter pokazał ciemniejszą stronę Grecji
Wyspa Santorini. Reporter pokazał ciemniejszą stronę Grecji Źródło: Getty Images
17-07-2021 12:18

Grecja. Zachód słońca i Złoty Świt

Chcę pokazać, jak w Grecji w ostatnich latach działała partia neonazistowska. Złoty Świt doskonale udawał coś, czym nie jest. - Polska prawica też lubi prezentować się jako mniej skrajna, niż jest w rzeczywistości - mówi Dionisios Sturis.

W swojej nowej książce "Zachód słońca nad Santorini" obok własnej historii polski reporter greckiego pochodzenia przedstawia opowieść o greckości, o tym, co dziś znaczy być Grekiem i czy Grekiem nadal, jak twierdziła partia Złoty Świt, trzeba się urodzić.

Martyna Kośka, Magazyn WP: Jakie uczucia targają człowiekiem, kiedy zrzeka się obywatelstwa?

Dionisios Sturis: Zrzekłem się obywatelstwa greckiego nie po to, by zerwać stosunki z Grecją. Wprost przeciwnie. Ten akt był mi potrzebny, bym mógł tę relację kontynuować na moich własnych zasadach.

d4cj9we

A co nie pasowało ci w poprzednim układzie?

Był zapośredniczony przez mojego ojca, z którym miałem bardzo trudne relacje. Zaniedbał różne kwestie administracyjne. O tym, że nie wymeldował nas, choć razem z mamą i rodzeństwem wiele lat wcześniej wyjechaliśmy z Grecji, w brutalny sposób dowiedziałem się, gdy krótko po 18. urodzinach chciałem wjechać do Grecji, by odwiedzić rodzinę. Urzędnicy zatrzymali mnie na granicy, bo okazało się, że nie stawiłem się na komisję wojskową. Nie miałem pojęcia, że to mój obowiązek, bo wezwanie na komisję przyszło na adres, pod którym nie mieszkałem. Przez zaniedbanie ojca otarłem się o areszt.

Właśnie z powodu obowiązku służby wojskowej zdecydowałem się zrzec obywatelstwa.

Napisałeś trzy książki o Grecji. Jedna jest o polskich Grekach, zaś "Gorzkie pomarańcze" i najnowsza "Zachód słońca nad Santorini" to reportaż o tym, co trapi współczesną Grecję, czym jest dzisiaj greckość, jak zmieniała się grecka tożsamość. "Pomarańcze" były o kryzysie gospodarczym, "Zachód słońca" jest m.in. o rosnącym w siłę nacjonalizmie. Twoje książki nijak nie przystają do słodkich blogowych opowieści o tym, że ktoś zakochał się w greckiej wyspie, wynajął dom i tam wreszcie poczuł, że żyje. Pewnie musiałeś się nieraz tłumaczyć, dlaczego uderzasz w kraj swojego ojca, zamiast skupiać się na wyspach, tawernach i plażach.

Zdarzały się takie zarzuty, ale nieszczególnie się nimi przejmowałem. W opisywaniu Grecji występuję przede wszystkim jako reporter i czasem wybieram tematy niewygodne, bo one dopełniają obraz Grecji.

Zarzuty pochodzą od osób, które wybierają wydmuszkową wersję Grecji i wolą nie widzieć w niej realnego kraju. Oczywiście, cała ta turystyczna odsłona Grecji, morze, wyspy to też jest jedna z twarzy Grecji, ale każdy kraj ma też ciemniejszą stronę. I dopiero opowieść o niej tworzy w miarę pełny obraz.

Jeździmy do Grecji, by cieszyć się przyrodą, plażami i doskonałą kuchnią. Dla ciebie Grecja nie jest tylko kierunkiem wakacyjnym, ale też drugim domem, więc twoje patrzenie na nią jest znacznie bardziej pogłębione. Co najbardziej męczy cię w Grecji i być może również w jakiś sposób skłoniło cię do zrzeczenia się obywatelstwa?

Przez lata wkurzał mnie grecki patriarchat. Przykład: nowo poznanemu człowiekowi zadaje się pytanie "Apo pu ise?", które możemy przetłumaczyć na "Skąd jesteś"? Jego sensem nie jest ustalenie, skąd pochodzisz, ale skąd pochodzi twój ojciec. Matka w tej opowieści nie jest ważna, nikogo nie obchodzi, skąd pochodzi jej rodzina. Ludzie pytają: skąd jesteś? – a myślą: kto jest twoim ojcem, a wdrugiej kolejności – kim jesteś? Czy jesteś jednym z nas, czy jesteś Grekiem?

d4cj9we

Kolejne pytanie, które często w Grecji zadaje się nowo poznanemu, to "Pianu ise?", czyli "Czyj jesteś?". I znów chodzi o ojca i jego wioskę.

Przekonanie o wyższości mężczyzn przekłada się na różne aspekty życia. Część mojej rodziny wróciła z Polski do Grecji w latach 70. ubiegłego wieku, gdy po zmianie ustrojowej przywrócono im obywatelstwo i możliwość przekroczenia greckiej granicy. Jakie zaskoczenie przeżyła moja ciotka, która praktycznie całe życie spędziła w Polsce, tu pracowała, zarabiała na siebie. Okazało się, że mało która z jej rówieśniczek Greczynek pracuje, jest samodzielna. Greckie kobiety jeszcze 50 lat temu zajmowały się domem, nie miały wiele do powiedzenia. Jeśli głosowały w wyborach, to tak jak kazał im mąż. Żyły w jego cieniu. Dopiero ostatnie 40-50 lat to emancypacja, dążenia równościowe.

Przez lata nie byłem w stanie przekroczyć progu kafeneio, czyli tradycyjnej kawiarni, w której siedzą głównie starsi mężczyźni. Potrafią tam siedzieć całymi godzinami, jeść, pić ouzo, oglądać niekończący się mecz piłki nożnej.

Czego się bałeś?

Jeszcze kilkanaście lat temu chciałem uniknąć tych wszystkich pytań o to, kim jestem - czyli kim jest mój ojciec - i kategorycznych stwierdzeń starych Greków, że no tak, jestem Grekiem. Może dla słuchającego z boku nie brzmi to bardzo problematycznie, ale trudno mi było znieść, że jakiś nieznajomy facet mówi mi, kim jestem i jest przekonany, że ma rację. Starałem się reagować, odpowiadać, ale mój grecki był wtedy słaby.

Kafeneio to "jaskinie męskości", konserwatywna Grecja w całej okazałości. Nie lubię tego. Dziś już nie mam problemu, żeby tam wejść, ale robię to tylko wtedy, gdy chcę porozmawiać z ich bywalcami na potrzeby reportażu. Kiedy chcę usiąść ze znajomymi i wypić kawę, wybieram kawiarnie, do których wstęp mają wszyscy, nie tylko mężczyźni.

Odpowiedź na pytanie, skąd jesteś, może ci nastręczać wiele kłopotów. Twoja historia jest dość złożona.

Zaczyna się wojną domową, która wybuchła w Grecji tuż po tym, jak zakończyła się hitlerowska okupacja, i trwała do 1949 roku. Wyprodukowała rzeszę ponad stu tysięcy uchodźców, którzy szukali schronienia w Związku Radzieckim i krajach socjalistycznych. Do Polski trafiło 14 tysięcy osób - najpierw uchodźcze dzieci ewakuowane z terenów walk, później ranni partyzanci, wreszcie pokonani żołnierze. Gdyby zostali w Grecji, groziłyby im procesy polityczne, długie, nawet 20-letnie wyroki skazujące i odsiadka w obozach koncentracyjnych.

d4cj9we

Obozy koncentracyjne?

Największy i najbardziej znany obóz mieścił się na wyspie Makronisos. Początkowo, jeszcze przed wojną domową, był przeznaczony dla ludzi lewicy, głównie wojskowych. Po wojnie - dla przegranych. Osadzonych poddawano reedukacji. Godzinami wysłuchiwali puszczanych z radia komunikatów, z których mieli się dowiedzieć, że źle uczynili, przyłączając się do partyzantki komunistycznej. Zmuszani byli do podpisywania lojalek, w których deklarowali, że wyrzekają się swoich przekonań i odcinają od krewnych, o których wiadomo było, że wspierają komunistów. Te ich lojalki były publikowane w gazetach i czytane w radiu, więc dla rodziny to była potworna hańba.

Osadzonych w obozach zmuszano do bezsensownej pracy. Musieli na przykład przez cały dzień wybierać kamienie z morza tylko po to, by na sam koniec wrzucić je z powrotem. Karano ich wielogodzinnym staniem na słońcu lub w lodowatej wodzie. Zimą na Makronisos potrafi być bardzo zimno.

W zeszłym roku, kiedy trwał konflikt na granicy grecko-tureckiej i setki uchodźców stały pod greckimi szlabanami, przedstawiciele prawicowego rządu zaproponowali, by utworzyć dla nich obozy właśnie na bezludnych wyspach. Grecka lewica i obrońcy praw człowieka zaprotestowali, bo skojarzenia z Makronisos były jednoznaczne. To było miejsce kaźni, jak można do tego wracać?

Kiedy zamknięto obóz?

Obóz na wyspie Makronisos działał w dwóch etapach. Najpierw w latach 1947-1950, a ponownie otwarto go w 1967 roku. Istniał do 1974 roku, kiedy upadła junta czarnych pułkowników, czyli dyktatura wojskowa i rozpoczął się okres przemian. Do władzy doszła centroprawicowa Nowa Demokracja. Rząd zezwolił uchodźcom, takim jak rodzina mojego ojca, na powrót do kraju. Wcześniej to było niemożliwe, bo poprzednia władza odebrała im obywatelstwo. Nie byli też obywatelami Polski, Czechosłowacji czy innych krajów, w których się znaleźli. Przez lata byli bezpaństwowcami, choć pracowali, płacili podatki, ich dzieci chodziły do szkół w krajach, w których mieszkały.

Wróćmy do historii Twojej rodziny.

Mój ojciec przyjechał do Polski jako mały chłopiec z rodzicami, moimi dziadkami. Po ucieczce z Grecji mieszkali w Czechosłowacji, ale w Policach niedaleko Szczecina, gdzie działał Państwowy Ośrodek Wychowawczy, żyli moja ciotka z wujkiem, rodzeństwo mojego ojca. Dopiero w 1953 roku rozpoczęła się akcja łączenia rodzin, w której pomagał Międzynarodowy Czerwony Krzyż. I tak Sturisowie znaleźli się w Polsce.

d4cj9we

Najpierw greccy uchodźcy trafili do Zgorzelca, a później rozjechali się po całym kraju. Moi dziadkowie zdecydowali się zamieszczać w Chojnowie pod Legnicą, bo mieli tam znajomych. Mieszkali w Chojnowie do połowy lat 70. Świetnie się zintegrowali, nauczyli się języka, przyjaźnili się z Polakami.

Gdy po upadku junty moi dziadkowie i ich dzieci odzyskały obywatelstwo, rodzina wróciła do Grecji. Po jakimś czasie mój ojciec przyjechał na krótko do Polski, poznał mamę. Wzięli ślub i wyjechali do Grecji już razem. Tam też się urodziłem. Niedługo po tym rodzice się rozwiedli i wróciliśmy z mamą i rodzeństwem do Polski.

Reporter Dionisios Sturis
Reporter Dionisios SturisŹródło: Wydawnictwo Poznańskie

Mam wrażenie, że w 2013 roku napisałeś "Pomarańcze", bo miałeś dość tego, że Grecja była oskarżana o najgorsze rzeczy: że przez nią strefa euro tonie, że trzeba ją ratować z pieniędzy niemieckich i francuskich podatników, że Grecy to lenie.

Bo właśnie tak było! To wszystko, co w okolicach 2012 roku działo się wokół Grecji, wydawało mi się bardzo krzywdzące. Przed kryzysem Grecja była krajem bogatszym od Polski, aspirowaliśmy do greckiego poziomu życia. I nagle ta Grecja, która dobrze się kojarzyła - bo antyk, bo piękne wyspy - stała się synonimem wszystkiego, co najgorsze. W Polakach pojawiło się takie schadenfreude, że oto są inni, którzy są gorsi od nas, biedniejsi, a do tego sami sobie na to zasłużyli swoim lenistwem, podejściem do praworządności, kombinatorstwem.

No dobrze, ale te wszystkie historie o niegospodarności, inwestycjach, na które samorządy nie miały pieniędzy, życiu ponad stan czy wyłudzaniu środków unijnych to przecież nie są legendy miejskie. Grecy muszą mieć odwagę przyznać, że zła sytuacja, w jakiej się znaleźli, w jakiejś mierze była skutkiem przyzwolenia na bylejakość i nadużywanie przywilejów.

Oczywiście, były przypadki defraudacji środków unijnych, bardzo medialne, jak choćby pobieranie po kilka razy dopłat na ten sam gaj oliwny. Ale czy takich historii nie znaleźlibyśmy w Polsce? Naprawdę, bez problemu i tu znajdziemy ludzi, którzy mogliby być bohaterami takich opowieści. Ale fajnie jest wskazać obcego jako winnego kryzysu, który uderzył w całą Unię Europejską.

d4cj9we

To wszystko, co niemal było towarem eksportowym Grecji - luz, radość życia i balans między pracą a przyjemnościami - urosło do rangi ogromnego przewinienia.

To prawda. To, czego myśmy nie mieli i co nas w Grecji fascynuje, stało się uzasadnieniem do mówienia o Grekach najgorszych rzeczy. Oczywiście, rozrywkowy tryb życia mógł sprowadzić na Grecję kłopoty, zresztą nie tylko to. Przykładowo, kiedyś Grecy mieli prawo do wczesnego przechodzenia na emeryturę, nawet w wieku 50 lat. Żaden kraj nie udźwignie sytuacji, w której duża grupa ludzi połowę dorosłego życia spędza na emeryturze. Zatem tak: to wszystko przyczyniło się do kryzysu, ale były też powody globalne, o których niewiele się w mediach mówiło.

 Jakie globalne powody masz na myśli?

Choćby programy pomocowe, które stworzono dla Grecji. Nie pomogły wychodzić z kryzysu, ale wręcz go pogłębiały. Nawet Bank Światowy już po czasie przyznał, że to był błąd, że trzeba było inaczej pomagać Grecji aniżeli pompować pieniądze, które szły wyłącznie na zwrot pożyczek zagranicznych. Może trzeba było porozmawiać o restrukturyzacji długu? Ale nikt tego nawet nie próbował. Dominowało przekonanie, ze trzeba sięgać po sprawdzone metody walki z problemami finansowymi: zaciskanie pasa.

Skoro my w Polsce zaciskaliśmy pasa w latach 90., to niech teraz Grecy zaciskają. Niech pracują za 400 euro, a jak nie mają pracy, to niech wyjeżdżają. Taka była retoryka.

Grecki rząd ogłaszał coraz to nowsze programy oszczędnościowe. Ciął wynagrodzenia, zamrażał nabory do administracji publicznej, ograniczył świadczenia socjalne. Grecy regularnie wychodzili na ulice, domagając się rezygnacji z cięć.

Jednym z powodów, dla których napisałem "Gorzkie pomarańcze" była chęć pokazania, co kryzys oznacza w życiu konkretnych osób, jak potężne ma skutki społeczne. W czasie kryzysu skokowo wzrosła liczba samobójstw, a bezrobocie wśród młodych dobiegało 50 proc. Ludzie miesiącami pracowali za darmo, mając nadzieję, że może za pół roku dostaną zaległą wypłatę. Wielu moich znajomych tak pracowało. Normalnej, uczciwej pracy zwyczajnie nie było.

Opisywałem ludzi, którym świat się zawalił na głowę. Tego nie było widać w pobieżnych relacjach z Grecji. Chciałem polskich czytelników uwrażliwić na ludzki wymiar kryzysu.

Czy Grecja po kryzysie to inny kraj przed kryzysem finansowym?

Myślę, że w greckim społeczeństwie dokonała się duża przemiana. Grecy dostosowali się do nowych warunków. Kiedy było już wiadomo, że sytuacja gospodarcza nieprędko się poprawi, nastąpił masowy odpływ ludzi z miast do wiosek i na wyspy. Młodzi, którzy stracili pracę, wrócili do rodziców i dziadków, by przetrwać najtrudniejszy czas. To miało być tymczasowe, ale z czasem młodzi, mający doświadczenie wielkomiejskiego życia i pracy w dużych firmach, zaczęli działać w tych swoich wioskach, zwłaszcza że było już wiadomo, że nieprędko wrócą do swojego dawnego życia. Otwierali nowe biznesy, zakładali pracownicze konglomeraty, np. uprawiali jakieś zioła, które są popularne na Zachodzie i je eksportowali. Zniknęła energia protestu, bo ileż czasu można protestować przeciwko cięciom, jeśli te protesty nie przynoszą żadnych skutków? I po pierwszym szoku ludzie zaczęli sobie organizować rzeczywistość w nowych warunkach.

Tam, gdzie całe społeczności były dotknięte przez kryzys, rozwijała się bezgotówkowa gospodarka. Na przykład bezrobotni nauczyciele dawali korepetycje za darmo, a rodzice dzieci świadczyli usługi na rzecz korepetytorów. Jeśli matka była fryzjerką, to ścinała włosy. Takich inicjatyw było sporo.

Ledwo Grecy poradzili z kryzysem finansowym i wyszli na prostą, przyszedł kolejny -   kryzys uchodźczy. Jego szczyt przypadł na 2015 rok. Do wybrzeży Grecji docierały pontony z tysiącami uchodźców. Myślę, że zdjęcia przedstawiające kolumny zmęczonych, przestraszonych ludzi, którzy pieszo pokonywali setki kilometrów w poszukiwaniu lepszego życia, nikogo nie pozostawiły obojętnym. Chyba wszyscy czuliśmy, że dzieje się coś, co trudno jest nazwać, coś bardzo nowego.

No właśnie nie wiem, czy nowego. Mnie się wydaje, że myśmy w Polsce się tym zjawiskiem po prostu nie interesowali. Pierwszy raz na pogranicze turecko-greckie, by pisać reportaże o uchodźcach, którzy przechodzą przez graniczną rzekę Ewros, pojechałem w 2011 lub 2012 roku, czyli cztery lata przed momentem, o którym mówisz. Mnóstwo ludzi przypływało wtedy na greckie wyspy. Było ich mniej niż w szczytowym 2015 roku, ale jednak były to dziesiątki tysięcy.

I dopiero w 2015 roku dotarło do nas w Polsce, że coś się na południu Europy dzieje, że te tysiące ludzi dzień w dzień przekraczają granice i idą na północ. Unia Europejska dopiero wtedy zaczęła debatować, co zrobić, jak tym ludziom pomóc. To, co z tych debat wyszło, skwitowałbym konkluzją: "radźcie sobie sami". W szczególności nasze państwo wykazało się taką postawą, bo nie przyjęliśmy żadnej rodziny uchodźczej.

Dla nas te pontony z uchodźcami to był szok, wcześniej traktowaliśmy migrację na pograniczu grecko-tureckim jako coś marginalnego. Za to dla Greków masowe migracje nie są niczym nietypowym. Zanim do Grecji zaczęli przybywać imigranci i uchodźcy z Azji i Afryki, w latach 80. przyjechało chociażby wielu Polaków, do tego Albańczycy, Bułgarzy.

Myślę, że w 2015 roku Grecy dobrze zdali egzamin z tego, nazwijmy to, kryzysu migracyjnego. Podkreślę, że Grecja była dla imigrantów krajem tranzytowym, więc jej zadaniem było tylko wstępne przeprocesowanie wniosków azylowych. Sami Grecy wykazali się solidarnością wobec przybywających: wielu podwoziło ich samochodami, dawali im jedzenie i picie.

Ale zaczęło się to zmieniać?

Tak, w 2016 roku, kiedy weszła w życie umowa UE - Turcja. Jedno z jej postanowień dotyczyło bezpośrednio Grecji: przybysze - uchodźcy i imigranci - nie mogli iść dalej, musieli czekać na rozstrzygnięcie swojej sprawy w specjalnych ośrodkach. Przeludnione, bez podstawowej infrastruktury z choćby swobodnym dostępem do wody, szybko zaczęły przypominać więzienia. Wtedy też zmieniły się postawy Greków, bo co innego być krajem tranzytowym, a co innego musieć zapewnić warunki życia dla kilkudziesięciu-kilkuset tysięcy osób.

Mówisz o pozytywnych reakcjach Greków, ale to właśnie fala uchodźców i imigrantów wpłynęła na popularność ruchów nacjonalistycznych. Temu ruchowi poświęciłeś swoją najnowszą książkę - "Zachód słońca nad Santorini".

Neonaziści z partii Złoty Świt zrobili sobie z "obcych" kozła ofiarnego. Przekonywali, że to oni są winni kryzysu gospodarczego i ich wyrzucenie natychmiast poprawi sytuację ekonomiczną. Dzięki tej retoryce w 2012 roku prawie pół miliona Greków zagłosowało na Złoty Świt w wyborach parlamentarnych. Tyle, że te opowieści o odpowiedzialności imigrantów i uchodźców to bajki. I potrzeba wielkiej umiejętności oszukiwania, by je skutecznie sprzedać. A dlaczego bajki? Bo przybywający nie mogli w Grecji liczyć na żadne świadczenia, nie przysługiwały im zasiłki. Do tego dokładali swoją cegiełkę do PKB poprzez ciężką pracę. Nielegalną, bo nie mieli pozwolenia na pracę. Zdominowali sektor zbioru warzyw i owoców, w którym nie chcieli pracować Grecy. Dostawali za to bardzo małe pieniądze, bo nie mieli żadnych praw, do nikogo nie mogli się odwołać.

Jak to się stało, że Złoty Świt stał się trzecią siłą polityczną w kraju?

Ta partia faktycznie była przez wiele lat na marginesie. Złoty Świt od lat 80. XX wieku startował w różnych wyborach, ale poparcie dla niego nie przekraczało 1 proc. Dopiero 2010, czyli początek kryzysu gospodarczego i 2012 rok, czyli jego epicentrum spowodowały, że partia eksplodowała w sondażach i w wyborach odniosła kolosalny sukces.

Złoty Świt przekonywał, że poradzi sobie z kryzysem gospodarczym. Recepta, którą prezentował, była prosta: przegnać imigrantów i być może wyjść z Unii Europejskiej, zrywając też z pakietami pomocowymi, które nie spełniały swojej roli. Grecy byli w tamtym czasie bardzo rozczarowani politykami głównego nurtu. Od lat 70., czyli od kresu dyktatury czarnych pułkowników, dwie partie Nowa Demokracja i Pasok wymieniały się władzą. Nie potrafiły przedstawić sensownego sposobu wyjścia z kryzysu, a zmęczeni ich nieudolnością Grecy zaczęli ich postrzegać jako złodziei i oszustów.

Złoty Świt był powiewem świeżości, bo politycznie nieskompromitowany, w końcu nigdy nie był u władzy. Porwał część wyborców prostą narracją stawiającą na łatwe recepty. A rozprawiając nieustannie o "złych imigrantach", politycy Złotego Świtu siłą rzeczy zmusili dwie pozostałe wiodące partie do zabrania głosu w tej sprawie. W ten sposób imigranci stali się tematem numer jeden kampanii parlamentarnej w 2012 roku.

Czyli rozwiązywali problem, który sami stworzyli?

Ot, klasyka polityki. Wiele robili, by zyskać wiarygodność. Zapowiadali na przykład, że gdy wejdą do parlamentu, to część pieniędzy oddadzą potrzebującym. Rzeczywiście, organizowali zbiórki, ale czy wrzucali do puszek swoje pieniądze? Tego nie wiemy.

Oddać dietę poselską potrzebującym - chwyt, który potrafi dać punkty w sondażach. To też znamy.

Poza tym imponowali zmęczonym kryzysem i niewydolnością instytucji państwowych Grekom sprawczością i konsekwencją. Jakkolwiek źle to brzmi: obiecywali, że będą atakować imigrantów i przeganiać ich z Grecji, i to robili.

Mówię to z żalem, ale swoją cegiełkę do popularności Złotego Świtu dołożyły greckie media. Traktowały członków Świtu jak poważnych, mainstreamowych polityków, choć dziennikarze wiedzieli, co wieczorami robią członkowie tej organizacji: że zakładają bluzy moro, biorą kije bejsbolowe i urządzają regularne pogromy na ulicach Aten.

To nie była żadna tajemna wiedza, a mimo to dziennikarze zapraszali członków Świtu do komentowania bieżących wydarzeń. Nie rozliczali ich z nocnej, dzikiej przemocy. Do północy politycy Świtu atakowali ludzi, a następnego dnia rano komentowali ustawę budżetową w publicznym radiu.

To poważne oskarżenie. Złoty Świt wolał przedstawiać się jako partia nacjonalistyczna.

To byli neonaziści. Nawet członkowie partii, którzy w pewnym momencie z niej odeszli, a których obserwowałem w ateńskim sądzie, gdy zeznawali w sprawie dotyczącej zabójstwa Pawlosa Fisasa, twierdzili, że nie mieli wątpliwości, że to partia neonazistowska.

Niektórzy szli o krok dalej - w ich ocenie Złoty Świt to wręcz partia nazistowska. W gazetce partyjnej wielokrotnie pojawiały się artykuły wychwalające Hitlera, negujące Holocaust, a członkowie partii utrzymywali kontakt z niemieckimi nazistami, którzy przebywali na wolności. To pisemko to skarbnica dowodów na to, jaki istotnie był charakter ideologiczny tej partii. W trakcie procesu członkowie wypierali się inspiracji nazistowskich. Oczywiście, że nie pozdrawiali się gestem "Heil Hitler". Siła dowodów nie pozostawiała tu jednak żadnych wątpliwości.

Porozmawiajmy o tym procesie. We wrześniu 2013 roku na ateńskiej ulicy zasztyletowany został raper Pawlos Fisas. Do zabójstwa przyznał się Giorgos Roupakias, 45-letni członek partii Złoty Świt. I to był koniec popularności partii. Wprawdzie odcięła się ona od zabójstwa, politycy przekonywali, że nie można przenosić na organizację winy za czyny jednego z jej członków, ale Grecy nie chcieli słuchać tych wyjaśnień. To nie było pierwsze zabójstwo, za które odpowiadał Złoty Świt. Tyle tylko, że do tej pory z rąk neonazistów ginęli imigranci, co wielu Greków relatywizowało. Co innego, gdy zginął nasz.

Po śmierci Pawlosa Fisasa na murze ateńskiego uniwersytetu pojawiło się hasło: "Gdybyście zwracali uwagę na zabitych imigrantów i uchodźców, Pawlos by żył". Nie wiemy, ilu ludzi ucierpiało z rąk fanatyków ze Złotego Świtu. Po jednym tylko pogromie, który trwał przez trzy dni, do szpitali zgłosiło się ponad stu rannych imigrantów. Organizacje pozarządowe przekonują jednak, że poszkodowanych było trzy razy więcej, bo mało kto zgłaszał pobicie. Ludzie bali się deportacji.

Wiemy na pewno, że Złoty Świt odpowiada za śmierć dwóch osób: młodego Banglijczyka i Pakistańczyka. Obywatel Pakistanu został zamordowany kilka miesięcy przed zasztyletowaniem Fisasa. Zamaskowani sprawcy zaatakowali go, gdy jechał do pracy rozpakowywać pomarańcze. Uczciwie pracował na dwie zmiany, co miesiąc posyłał rodzicom 20 euro. Mimo to jego ciemniejszy kolor skóry był wystarczającym powodem, by pozbawić go życia.

Grecy nieszczególnie się przejmowali, gdy ginęli imigranci. Grecki wymiar sprawiedliwości nie traktował też poważnie pogromów. W książce opisuję sytuację, gdy członkowie Złotego Świtu podpalili meczet i chcieli spalić żywcem 40 Banglijczyków znajdujących się wewnątrz. Zamknęli drzwi, wrzucili do środka koktajle Mołotowa, wlali benzynę i podpalili. Na szczęście straż pożarna szybko przyjechała i uratowała wszystkich, ale nikt ze sprawców nawet nie usłyszał zarzutów.

I te ataki mogły trwać dłużej. Przerwała je dopiero śmierć Fisasa.

W chwili zabójstwa Fisasa Złoty Świt już od roku był w parlamencie i zdążył pokazać swoją prawdziwą twarz. Posłowie byli odbierani jako awanturnicy, zdarzało im się publicznie heilować, co jednak dla wielu Greków było już nie do przyjęcia.

Pawlos Fisas nie był zaangażowany politycznie, nie był członkiem żadnej partii ani anarchistą. Był natomiast raperem, dość popularnym. Był dla Złotego Świtu problemem, bo teksty jego utworów kazały patrzeć na greckość zupełnie inaczej, aniżeli życzyłby sobie Złoty Świt. Fisas rapował o otwartości, o tym, że nie możemy być tylko wpatrzeni w przeszłość i rozpływać się nad starożytnością, że musimy być otwarci i solidarni z uchodźcami, że dzieci imigrantów mogą zostać Grekami, że Grekiem nie trzeba się urodzić. To wystarczyło Złotemu Świtowi, by go zabić.

To przelało czarę goryczy. Grecy nie chcieli takich polityków u władzy.

Partia wypierała się zaangażowania w to morderstwo, przekonywała, że nie może odpowiadać za czyny swoich sympatyków. Ale szybko okazało się, że morderca był zatrudniony na etacie w jednym z biur partyjnych

Przez cały kraj przeszły manifestacje przeciwko Złotemu Świtowi. Pomimo że władzę sprawował wtedy bardzo konserwatywny premier, który kilka miesięcy wcześniej brał na poważnie pomysł zaproszenia Złotego Świtu do koalicji rządowej, nie mógł zaakceptować tego, co się stało. Presja społeczna była tak silna, że prokuratura musiała wreszcie zająć się Złotym Świtem tak, jak należało zrobić to już wcześniej, tzn. potraktować go jako organizację przestępczą, a nie zwykłą partię.

Proces trwał 5,5 roku. To był największy proces faszystów od czasu procesów norymberskich. Oskarżeni mieli nadzieję, że grecki wymiar sprawiedliwości nie poradzi sobie z tak trudną sprawą, że proces potrwa latami, a jednak udało się doprowadzić do wyroków skazujących.

Na ponad 13 lat więzienia został skazany lider organizacji Nikos Michaloliakos. Spośród 68 oskarżonych 57 osób trafiło za kraty, dostali długie wyroki. Cała wierchuszka, część działaczy średniego szczebla. Ci wysocy rangą bardzo pewnie czuli się w czasie procesu. Uważali, że uda im się przekonać Greków, że są sądzeni za poglądy, a nie za działania. Ale akt oskarżenia był tak sprawnie napisany i orzekała tak dobra sędzia, że Złoty Świt ugiął się pod ciężarem dowodów.

Sąd nie miał wątpliwości, że to nie poglądy pałowały ludzi na ulicach, ale członkowie partii o określonych poglądach.

W wyborach w 2019 roku Złoty Świt nie przekroczył już progu wyborczego.

Reporter Dionisios Sturis i okładka jego książki "Zachód Słońca na Santorini"
Reporter Dionisios Sturis i okładka jego książki "Zachód Słońca na Santorini" (fot. Wydawnictwo Poznańskie)

Czy można więc powiedzieć, że napisałeś książkę historyczną? W tym sensie, że problem nacjonalizmu w tym momencie jest w "bezpiecznych" granicach, bo nastąpiło przebudzenie?

Obawiam się, że nie. To jest książka o współczesnej Grecji i będzie aktualna przez kolejne lata. Owszem, nie ma już Złotego Świtu i być może nie będzie na greckiej scenie politycznej miejsca dla podobnych organizacji przestępczych. Eksperci, z którymi rozmawiałem, też są zdania, że nie powstanie partia, która będzie klonem Złotego Świtu.

Ale czy Złoty Świt na dobre zniknie? Przed jego członkami proces apelacyjny. Nie wiadomo, jak się zakończy. Być może zostaną uniewinnieni, być może dostaną łagodniejsze wyroki. A na schedę po ich elektoracie zęby ostrzą sobie inni, może nieco mniej skrajni, ale wciąż radykalni politycy pokroju Salviniego, Kaczyńskiego czy Orbana.

Dionisios Sturis - urodzony w 1983 roku w Grecji, wychowany w Polsce dziennikarz, pisarz i podcaster, autor licznych wyróżnianych reportaży radiowych i prasowych oraz książek reporterskich. Przez wiele lat pracował w Radiu TOK FM. Współpracował m.in. z "Gazetą Wyborczą" i "Polityką". Autor książek "Grecja. Gorzkie pomarańcze, "Gdziekolwiek mnie rzucisz", "Nowe życie. Jak Polacy pomagali uchodźcom z Grecji" oraz "Głosy. Co się zdarzyło na wyspie Jersey". W czerwcu nakładem Wydawnictwa Poznańskiego ukazała się jego nowa reporterska opowieść "Zachód słońca nad Santorini" o nacjonalizmie w Grecji. Jest też autorem książki "Kalimera. Grecka kuchnia radości".

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.

Podziel się opinią