Z przyjemnością oglądam programy, w których jako ekspert wypowiada się Andrzej Komorowski, seksuolog i doradca rodzinny. Zrównoważony, profesjonalny, precyzyjny, w dodatku mający w sobie ciepło przenikające przez ekran telewizora. Z tych powodów z zainteresowaniem sięgnęłam po jego książkę „Miłość ci wszystko wypaczy”. Doznałam jednak zawodu.
Byłam przekonana, że będzie się dzielił wiedzą płynącą z lat praktyki, godzin szukania w gabinecie odpowiedzi na trudne pytania. Tymczasem Komorowski pisze o (pokręconych przede wszystkim) związkach, w jakie wchodzili pisarze, mężowie stanu, artyści. W dodatku okrasza te opowieści najbardziej zgranymi cytatami z tych postaci albo też takimi, w których trudno doszukać się głębi. A przecież powinny to być zdania, przy których chciałoby się zatrzymać.
Mimo erudycji Komorowskiego, mimo jego gawędziarskiego talentu i pracy, jaką włożył w prześledzenie historii uczuciowych relacji tych, których uczynił bohaterami książki, ta lektura rozczarowuje. W pewnym momencie byłam już znużona opowieściami o kolejnych romansach Mickiewicza, Dumasa czy Puszkina (ten ostatni flirtował z własną siostrą, a wieloletnią kochankę wydał za mąż za swojego brata Lwa). Zastanawiałam się, do czego właściwie jest mi potrzebna ta wiedza.
Początkowo terapeuta opisuje mechanizmy dobierania się w pary oraz sposoby utrwalania więzi – jest to jednak marginalna część jego pracy. A te zagadnienia, zdaje się, byłyby dla czytelnika najbardziej interesujące.
Owszem, Komorowski zauważa, że potrzeba wyboru partnera na obraz i podobieństwo rodzica bywa często tak silna, że obejmuje nawet aspekty negatywne. Tłumaczy, dlaczego tak się dzieje. Wyjaśnia czemu – wbrew obiegowym opiniom – jedynacy są dobrymi małżonkami („nie doświadczali waśni dziecięco-rówieśniczych, więc w dorosłym życiu nie są zaprawieni w bojach jak inni. Unikają zatem konfliktów i wykazują ugodowość oraz skłonność do kompromisów”). Poświęca rozdział informacyjnej i ekscytacyjnej roli zapachu. Wspomina też o destrukcyjnych dla uczucia tzw. cichych dniach. Moim zdaniem nie udało mu się jednak pokazać, jaki związek z naukowymi teoriami dotyczącymi partnerstwa mają historie miłosne, które przedstawia na kartach „Miłość ci wszystko wypaczy”.
Najbardziej interesujący wydał mi się rozdział, w którym seksuolog najmocniej odwołuje się do swojego terapeutycznego doświadczenia, opisując związki osób wywodzących się z różnych kultur. Nie zaprzecza, że one się udają, w jego opinii jednak o wiele rzadziej od tych, w których partnerzy słuchali od urodzenia tego samego języka. „Postrzegamy świat zgodnie z naszym sposobem myślenia. Mechanizm ukształtowany poprzez gramatykę oraz przyswojoną wieloznaczność i zasób słów z języka, w którym się wychowaliśmy. (...) To słowo - dźwięk jest pierwszym sygnałem oprócz wrażeń dotykowych oraz smakowo-zapachowych, jaki dociera do nas po przyjściu na świat”.
Komorowski twierdzi, że rozumienie wszelkich lingwistycznych niuansów, dwuznaczności z czasem staje się coraz ważniejsze w związku. „Lapsusy językowe, styl i forma żartów, niezrozumienie sedna dowcipów itp. to drobne kamyczki, czasem jednak zdolne spowodować całą lawinę”. Dowodzi, że język ma kolosalne znaczenie w budowaniu jakości międzyludzkich kontaktów. I że w długotrwałej relacji „podobieństwa wzmacniają pozytywne uczucia małżonków, wpływają na wzrost ich wzajemnej atrakcyjności i umacniają związek”.
W nocie wydawniczej (podobnie jak w tytule) coś mi zgrzyta: „Miłość to potęga. Potrafi opętać człowieka. Odebrać rozsądek. Przesłonić świat. Potrafi wszystko wybaczyć. I wypaczyć”. Czy to, co wypacza sens, jest miłością? Zawsze mi się wydawało, że prawdziwe uczucie od przelotnych miłostek odróżnia to, że ono niczego nie wypacza. Myliłam się?
Mam nadzieję, że jeśli Andrzej Komorowski zdecyduje się na kolejną książkę, nie będzie wracał w niej do wielokrotne już opisanych relacji uczuciowych postaci sprzed wieków, a podzieli się wiedzą, którą posiadł dzięki długoletniej pracy z pacjentami. Jestem przekonana, że nie będzie to opowieść o uczuciu, które wszystko wypaczy, a o żmudnej pracy, dzięki której ludzie przekraczają samych siebie, zrzucają maski, zaczynają rozumieć, ile piękna kryje się w prostym wyznaniu, takim jak choćby to, które pamiętamy z Kabaretu Starszych Panów: „Dla Ciebie jestem sobą. I choć to tak mało jest, nie potrafię być przed Tobą nikim więcej...”.