Trwa ładowanie...
recenzja
12-10-2015 14:49

Gra trwa nadal… i dla kogo tym razem punkt?

Gra trwa nadal… i dla kogo tym razem punkt?Źródło: Inne
d4ct2ui
d4ct2ui

*Ach, drogi panie Archer, czy to tak można?! Od prawie pięciu lat słyszymy, że „Kroniki Cliftonów” zostały zaplanowane na pięć tomów, czekamy na ten ostatni niemalże z taką niecierpliwością, z jaką w dzieciństwie wyczekiwaliśmy Świętego Mikołaja, rzucamy się nań zachłannie, chcąc się wreszcie dowiedzieć, jak potoczyły się losy Harry’ego, Emmy i Sebastiana, a tu… *

**Ale zacznijmy od początku, bo przecież zakończywszy lekturę tomu czwartego pozostawiliśmy tych troje wraz z innymi pasażerami i załogą imponującego liniowca „Buckingham”, dumy przedsiębiorstwa żeglugowego Barringtonów, w nader niepewnej i dramatycznej sytuacji: zamachowcom udało się bez przeszkód zainstalować na pokładzie ładunek wybuchowy o przerażającej sile, nieświadomi niczego Cliftonowie ułożyli się do snu… i wtedy rozległ się odgłos, którego natężenie wprawiło oczekującego zbira w dobry humor, my zaś zamarliśmy ze zgrozy. Przyszło nam poczekać niespełna rok, byśmy mogli powrócić na pokład „Buckinghama”, gdzie z woli autora czas się cofnął o kilkanaście minut. Brendan i Doherty, przyczajeni w kabinach, znów czekają na efekt swej diabolicznej zasadzki, Emma, jak i większość pozostałych pasażerów, już zdrowo śpi, tylko Harry’ego coś niepokoi, jakiś drobny szczegół, który zauważył minionego wieczora. Gdy wreszcie odkrywa, co to takiego, wydarzenia zaczynają się toczyć z oszałamiającą prędkością…
Najlepiej byłoby nie ujawniać, czy wybuch spowoduje ofiary w ludziach – a jeśli tak, to jakie – czy tylko szkody materialne. Ale jak tu przejść do zreferowania choćby zarysu treści „Potężniejszego od miecza”, nie wspominając o tym, czy głównym bohaterom nic się nie stało? Uchylmy więc tylko rąbka tajemnicy: tak, Harry i Emma, jak również Sebastian i jego dziewczyna Samantha wychodzą z opresji bez szwanku. Nie oznacza to, że od tej chwili wszystko w ich życiu pójdzie jak po maśle. Bo przecież są ludzie, którzy czyhają na każde potknięcie szefowej Spółki Barringtona i jej brata-polityka, by wspomnieć tylko zawzięty duet lady Virginii i majora Fishera, a i Sebastian, rozpocząwszy karierę finansisty, zdążył już sobie pozyskać dość niebezpiecznego i bezwzględnego wroga. Harry co prawda nie obraca się w kręgach biznesowych, ale za to angażuje się w akcję w obronie rosyjskiego pisarza-dysydenta; póki jego działanie ogranicza się do wygłaszania mów i wydawania oświadczeń, nic mu nie grozi, ale nadejdzie taka chwila,
gdy zdecyduje się podjąć większe ryzyko…

Wnikliwy czytelnik pewnie zauważy, że Archer w pewnym sensie powiela klisze już wykorzystane we wcześniejszych częściach sagi: jeśli jakieś przedsięwzięcie się powiedzie któremuś z pozytywnych bohaterów, to zaraz wmiesza się w sprawę jeden z licznych czarnych charakterów (na miejsce tych, którzy wypadli z gry, zawsze wsuną się nowi…) albo ślepy los; jeśli „źli” zastawią pułapkę na kogoś z „dobrych”, nawet w pozornie beznadziejnej sytuacji zadziała jakaś opatrznościowa siła. Troszkę to przypomina niekończący się mecz ping-ponga, w którym każda strona jest na tyle mocna, by nie dać przeciwnikowi przewagi wystarczającej do wygrania decydującego seta, i równocześnie na tyle słaba, by sama takiej przewagi nie uzyskać… Przy tym polaryzacja bohaterów praktycznie się nie zmienia; „białym” zdarza się co prawda zbłądzić, ale nie na tyle, by na ich reputacji pozostały niezmywalne skazy, „czarni” co najwyżej mogą stracić chęć do wspierania innych „czarnych”, ale nie do tego stopnia, by stanąć po słusznej stronie;
jedynie nieliczni nowi gracze na początku są jeszcze niepewni, lecz dokonanie wyboru nie zajmuje im zbyt wiele czasu. Dodawszy do tego, że główne wątki fabuły praktycznie przez cały czas obracają się wokół machinacji biznesowych – sprzedaży i kupna akcji, wyboru członków rad nadzorczych, podejmowania nowych inwestycji – i politycznych, można by podejrzewać, że ze stronic powieści wieje nudą. Ale gdzie tam! Jak Archer to robi, pozostaje tajemnicą – faktem jest natomiast, że raz się chwyciwszy za czytanie, trudno przestać, zanim się nie dojdzie do końca. A kiedy się dojdzie, jeszcze trudniej, gdyż akurat jeden z zawodników zaserwował wyjątkowo podkręconą piłeczkę, ta zawisła w powietrzu… i choć nie ma wątpliwości, że spadnie – bo oto znana jest już data premiery angielskiego wydania „Cometh the Hour” (co po polsku może brzmieć „Nadchodzi godzina”), którą autor ostatecznie ogłosił przedostatnią częścią „Kronik Cliftonów” – to jakże nam teraz niewygodnie ze świadomością, że pewnie dopiero za rok się dowiemy, kto
tym razem zdobędzie punkt!

d4ct2ui
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4ct2ui