Ellie i jej przyjaciele – ci, którzy jeszcze pozostali przy życiu – próbują dojść do siebie w Nowej Zelandii, dokąd zostali zabrani z okupowanej Australii, po dramatycznych wydarzeniach. Właściwie powinno już być „po wszystkim”: trudno się przecież spodziewać, że ktokolwiek zechce wysłać grupę nastolatków z powrotem do miejsca, które z takim trudem udało im się opuścić, miejsca, gdzie są wrogami numer jeden i gdzie czekać ich może tylko śmierć. A jednak: „wakacje” Ellie i jej przyjaciół mają się ku końcowi. Nowozelandczycy chcą wysłać do Australii grupę żołnierzy, którzy mają dokonać akcji sabotażowej w Wirrawee. Potrzebny im jest ktoś, kto dobrze zna miasto i jego okolice. Pozornie młodzi ludzie mają wybór – mogą odmówić – ale obie strony wiedzą, że to nieprawda. Trzeba wracać: i po to, by pomóc żołnierzom, i po to, by być bliżej rodzin, jakkolwiek by się to nie wydawało absurdalne, skoro te rodziny są teraz w niewoli. No i w końcu przecież Wirrawee to dom Ellie i jej przyjaciół. Zresztą nie powinno być
tak źle: nie będą sami, towarzyszyć im będzie uzbrojona i wyszkolona grupa zawodowych żołnierzy, którzy na pewno dadzą sobie radę...
Uczuciem przenikającym całe Jutro 4 jest strach: przed powrotem do miejsca opanowanego przez wrogów, przed własną słabością, przed tym, co się w nas jeszcze kryje, przed innym człowiekiem; przed śmiercią, cierpieniem, głodem, brudem, zmęczeniem fizycznym i psychicznym. Lęk, że się nie podoła, że się nie potrafi jeszcze raz przejść przez piekło, że się zawiedzie się siebie i innych, a pomyłka skończy się tragicznie. Kiedy Ellie i jej przyjaciele zaczynali swoją „partyzancką” wojnę z najeźdźcą, źródłem ich lęku była niewiedza. Teraz ich strach wynika z tego, czego doświadczyli: już widzieli śmierć, także swoich towarzyszy, doznali głodu, zimna, żyli w ekstremalnych warunkach, w pełnej gotowości do obrony lub ucieczki. Nie wiedzą, co ich spotka, nie wiedzą, do czego jeszcze są zdolni – ale wiedzą, że jeśli mają przeżyć, nie mogą się zawahać, nie mogą trzymać się zasad, które zostały im wpojone, jeśli te zasady miałyby stworzyć zagrożenie dla nich czy dla ich przyjaciół. Trzeba zatem stworzyć własne
zasady, a za to, za życie na własnych warunkach, trzeba „zapłacić pewną cenę”. I nie jest to cena niska.
Jedną z większych zasług Marsdena w kreacji całego cyklu jest położenie dużego nacisku na realizm wydarzeń (ich liczba i rodzaj nie przekraczają granic przyzwoitości i prawdopodobieństwa) i postaci. Nie mamy tutaj do czynienia z nastolatkami, którzy nagle zmieniają się w superstrategów czy świetnych partyzantów i naśladują MacGyvera, robiąc sobie bomby i pociski „z niczego”. Mamy do czynienia z młodymi ludźmi, których plany nie zawsze się udają, także z powodu popełnianych przez nich błędów, a wtedy, jeśli chcą przeżyć, muszą szybko znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Akcja jest wartka, trzyma w nieustannym napięciu, także w chwilach, kiedy pozornie nic się nie dzieje, jak wówczas, gdy bohaterowie wiele godzin siedzą na drzewach – tyle tylko, że pod tymi drzewami krążą polujący na nich wrogowie, nie ma więc mowy o jakimkolwiek spadku zainteresowania ze strony czytelnika.
Świetne napisana książka, całkowicie rujnująca powtarzany z uporem przez krytyków pogląd, że każda kolejna część cyklu jest z definicji gorsza. Powiedziałbym, że u Marsdena, jak na razie, z każdym tomem jest tylko lepiej.