"Góry szaleństwa" - recenzja komiksu wydawnictwa Timof i cisi wspólnicy
Nakładem Timofa ukazała się kolejna komiksowa adaptacja Lovecrafta. Tym razem za prozę Samotnika z Providence wziął się debiutant Adam Fyda. Co z tego wyszło?
Hype na H.P. Lovecrafta trwa w najlepsze. Vesper wydaje kolejne zbiory opowiadań w tłumaczeniu Macieja Płazy i przepiękne artbooki Francoise Barangera, a nakładem Egmontu ukazały się kontrowersyjne "Neonomicon" i "Providence" Alana Moore'a. Do tego grona dołączyli właśnie Timof i Adam Fyda, który porwał się na jeden z ikonicznych utworów pisarza.
ZOBACZ TEŻ: Komiks - renesans gatunku
W założeniu album nie jest literalną adaptacją "W górach szaleństwa". Jednak to tylko pozory, bo różnica między komiksem Adama Fydy, a opowiadaniem z 1936 r. jest mniej więcej taka jak w przypadku "Coś" Johna Carpentera i filmu z 2011 r. Niby to autonomiczne utwory, ale tak naprawdę chodzi zupełnie to samo – kolejna ekspedycja udaje się na Antarktydę i staje oko w oko z Przedwiecznymi.
Fyda kurczowo trzyma się tekstu wyjściowego, w zasadzie ani na chwilę nie zbaczając ze ścieżki prawie 100 lat temu wydeptanej w zaspach bieguna południowego przez Lovecrafta. Niemniej problemem "Gór szaleństwa" nie jest wcale przesadna wierność oryginałowi, ale raczej brak pomysłu na ciekawe przeniesienie go na karty komiksu.
Ktoś, kto zna twórczość Lovecrafta, nie znajdzie tu nic świeżego, a czytelnicy dopiero zaczynający przygodę z Samotnikiem z Providence dostaną po prostu beznamiętnie opowiedziane streszczenie bez krzty charakterystycznej dla pisarza grozy i paranoi oraz tytułowego szaleństwa. Z postaciami płaskimi jak papier i archaiczną narracją. Czy w takim wypadku nie lepiej sięgnąć po prostu po książkę?
"Od samego początku mojej pracy nad komiksem chciałem, aby był on pełen kolorów – nawet jeśli duża część tej historii dzieje się w podziemnych korytarzach" – pisze we wstępie autor. I tego Fydze odmówić nie sposób. Choć nie jestem specjalnym fanem sposobu, w jaki portretuje bohaterów, to skrzące się błękitem, seledynami i żółcieniami krajobrazy zostaną ze mną przez jakiś czas. I to w zasadzie tyle.