W nocie wydawniczej książka Gombrowicz i Buenos Aires Laury Pariani prezentowana jest jako fabularyzowana opowieść o życiu Witolda Gombrowicza w Argentynie. Zgadza się wszystko, poza tym, że bohaterem historii jest Gombrowicz. Laura Pariani snuje swą opowieść na dwu planach – fabularnym i autobiograficznym. W planie fabularnym centralnym punktem staje się Witold Gombrowicz, autorka porusza się po Argentynie jego śladem i w tę opowieść o polskim pisarzu wplata historię swego życia, którego część rozgrywała się także w Argentynie.
Podczas lektury zadawałam sobie pytanie, dlaczego Pariani na swego argentyńskiego cicerone wybrała właśnie Gombrowicza. Charakterystyka pisarza drastycznie różni się od tego, jaki obraz Gombrowicza utrwalił się w świadomości jego argentyńskich znajomych, jaki wyłania się z Dziennika i jaki funkcjonował w życiu literackim. Gombrowicz na kartach powieści Laury Pariani jest naiwnym prostaczkiem, który dopiero poznaje świat, który chodzi po ulicach Buenos Aires i odbiera lekcję życia. Przypadkiem złożyło się, że czytając książkę Gombrowicz i Buenos Aires jednocześnie zajęta byłam lekturą tekstu Krzysztofa Miklaszewskiego Distancia, Witoldo! czyli Gombrowicz oczyma argentyńskich przyjaciół. Miklaszewski zebrał opowieści ludzi, z którymi Gombrowicz spędził swe argentyńskie lata. Relacje przyjaciół pisarza o życiu Gombrowicza diametralnie różnią się od wersji Pariani.
Gombrowicz nie miał łatwego życia w Buenos Aires, bariera językowa uniemożliwiła mu pisanie i publikowanie, więc znalazł się na marginesie życia literackiego; na życie zarabiał pracując w banku, co mu doskwierało, ale umiał czerpać z tego korzyści. Według przyjaciół Gombrowicz minimalizował koszty życia korzystając z częstych zaproszeń na obiady i kolacje; zaprzyjaźnił się z człowiekiem, którego argentyńska polonia nie darzyła sympatią, ale on jak najbardziej – powód: mógł korzystać z jego bogatej – i pasującej idealnie na Gombra – garderoby (sic!). Według Pariani zaś Gombrowicz zanim trafił do pensjonatu, mieszkał w jakimś baraku, skleconym z dykty i postawionym przy linii kolejowej; towarzyszami jego argentyńskiej odysei byli bezdomni, którzy dzielili z nim resztki jedzenia; ponieważ nie stać go było na płacenie rachunków, musiał dorabiać dając korepetycje dzieciom okolicznych nuworyszy, etc. Nie umiem znaleźć wytłumaczenia, dlaczego z dumnego – czasem aż zanadto – pisarza Pariani zrobiła półidiotę i
pariasa.
Jeszcze raz powrócę do zbioru Miklaszewskiego: Gombrowicz utrzymywał kontakty przede wszystkim z polskimi imigrantami, którzy należeli do inteligencji. Najbliżsi byli mu Maria i Karol Świeczewscy, Alicja Giangarde (prawniczka), Helena Grodzicka, Maria Krasicka (pedagog muzyczny), Zofia Chądzyńska (pisarka, a przede wszystkim kongenialna tłumaczka z języka hiszpańskiego, dzięki której czytamy Cortázara, Márqueza, Borgesa), Alejandro Russovich (filozof), Mariano Betelú (rysownik), Zygmunt Grocholski (malarz). Gombrowicz wmawiał swym nowo poznanym osobom, że jest polskim hrabią i pewne przywileje i luksusy należą mu się już z racji urodzenia; faktycznie, Gombrowicz „dorabiał”, ale nie ucząc – jak przymierający głodem korepetytor rodem z XIX-wiecznych nowelek jak chciałaby Pariani – ale prowadząc wykłady z filozofii (wykłady zresztą wydane i dostępne w wersji książkowej) dla swych przyjaciół. Jak to Gombrowicz, artystowskim gestem odcinał się od pewnych środowisk, ale w rzeczywistości był zdany na
współistnienie z nimi. Pariani porusza ten wątek pisząc, że Gombrowicza odrzucała hipokryzja artystów, którzy padali na kolana przed bogatymi, licząc na ich szczodrość. Pariani opisuje autentyczne zdarzenie: Roger Caillois faktycznie padł na kolana przed Wiktorią Ocampo, najbardziej wpływową kobietą w Buenos, wydającą periodyk „Sur” i oznajmił, że nie wstanie, dopóki nie dostanie od niej środków na pismo literackie. Jak głosi anegdota pieniądze dostał, ponieważ – zdaniem pani Ocampo – co innego można zrobić z klęczącym mężczyzną, który nie ma zamiaru powstać. (W. Gombrowicz, Dziennik, cyt. za K. Miklaszewski, Distancia, Witoldo! czyli Gombrowicz oczyma argentyńskich przyjaciół, s. 72-72). Historia ta, śmiertelnie poważnie potraktowana przez Pariani, w środowisku argentyńskich literatów funkcjonowała jako żartobliwa i niegroźna anegdota; Gombrowicz – jak wynika z jego zapisków – zrobiłby to samo, co Roger Caillois, ale wiedział, że jako pisarz nieznany szerzej (poza Europą), nie miałby tyle szczęścia.
Zdaję sobie sprawę, że utwór Pariani należy do domeny literackiej fikcji i jego świat rządzi się swoimi prawami, jednakże nie umiem zrozumieć, dlaczego zamiast korzystać z tak obszernego materiału, jakiego dostarcza bujne życie Gombrowicza, autorka tworzy kreację, która z pisarzem nie ma nic wspólnego. Jeśli autorka pragnęła swym bohaterem uczynić fajtłapę, ciamajdę, faceta mało bystrego i ciekawego, miała do tego pełne prawo. Ale dlaczego nazwała go Witold Gombrowicz? I dlaczego utrzymuje, że to polski pisarz? Dlaczego każe wierzyć, że dociera do prawdy o nim? Jako czytelniczka czuję się oszukana. Jako miłośniczka twórczości Witolda Gombrowicza – boleśnie i głęboko rozczarowana. To nie jest książka uczciwie napisana i mam nadzieję, że czytelnik – nawet taki, który o miejscu Gombrowicza w życiu literackim jego czasów wie niewiele – dostrzeże ten zgrzyt. Ocena, którą wystawiam tej książce jest oceną najniższą i zemstą: za Gombrowicza!