Trwa ładowanie...
recenzja
08-07-2010 17:51

Golfowe pole walki

Golfowe pole walkiŹródło: Inne
d2hobhv
d2hobhv

Lista pana Rosenbluma Natashy Solomons to, jak czytamy, powieść inspirowana wspomnieniami rodzinnymi, fabuła czerpiąca z po części prawdziwych, jak się domyślamy, historii. Książka mądra (rzadko to mówię), ciekawa i wielowątkowa. Jack i Sadie Rosenblum są niemieckimi Żydami, którym podczas II wojny światowej udało się wraz z córką uciec do Londynu i tam się osiedlić. Ona nie potrafi się pogodzić z tym, że musiała zostawić Mutti, brata oraz bliskich, a teraz ma zacząć mówić po angielsku i przejąć nową kulturę, by móc bezpiecznie pozostać w kraju, który dał jej wolność i ocalił życie. On zaś od razu po przyjeździe zaczyna wprowadzać w życie swój plan – zostania angielskim dżentelmenem. Jak to zrobić? Wszystko zapisane jest w broszurce, którą od razu też dostaje. Nosi ona tytuł „Życie w Anglii: zbiór przydatnych informacji i prostych rad dla każdego ekspatrianta" i wskazuje kilka ważnych elementów. Jaguar, garnitur, kapelusz... - Jack pracuje nad sobą i szybko też dopisuje własne wnioski, znacznie swoją
listę rozbudowując. To szukanie angielskości, jej budowanie i przejmowanie jest zaś pierwszym dużym tematem powieści Solomons. A dopisywanie nowych elementów i ważnych punktów do listy staje się metaforą nadpisywania tożsamości – bo mniej więcej tak trzeba by nazwać obserwowany u tytułowego bohatera proces.

W powieści nakładają się zaś na siebie dwa porządki. Opisując pierwszy, sięga się od razu po duże słowa: wojna, pamięć, holokaust, ucieczka... Tyle, że ten porządek wypierany zostaje przez drugi, zdominowany przez opowieść o realizacji ostatniego punktu na tytułowej „liście". Chodzi o dostanie się do klubu golfowego. Jack, nie znajdując przychylności żadnego z takich klubów, postanawia założyć własny. Zaczyna budować pole golfowe i to właśnie opowieść o tym przedsięwzięciu dominuje na kartach powieści. Jack sprzedaje mieszkanie i kupuje dom z dala od Londynu, na wsi, na którą szybko wraz z Sadie się udaje. Kłopoty z budową pola na zboczach wzgórza przeplatają się z kłopotami z żoną i z wyparciem tego, co zostawili gdzieś tam za sobą w Berlinie. Coraz bardziej się od siebie oddalają, coraz mniej się rozumieją. Wspominająca bolesną przeszłość Sadie jest bliska obłędu, a Jack bez reszty poświęca się swojej wizji – swojemu, jak sobie to wyobraża, najlepszemu polu golfowemu w tej części Anglii. Jako
czytelnicy mamy być chyba dalecy od wiary, że Jackowi się uda. Pochyłość terenu, duża ilość gliny czy strumień przecinający jeden z greenów czynią bowiem przedsięwzięcie Jacka obiektywnie niemożliwym do sfinalizowania. Kiedy zresztą sam zainteresowany odczytuje swoim pracownikom i zarazem przyjaciołom kilka podstawowych podręcznikowych zasad, okazuje się, że żadna nie ma i nie może mieć realizacji na budowanym polu. Ale tak jak mieszkańców wsi tak i nas Jack zaraża po woli swym entuzjazmem. Coraz bardziej lubimy Jacka, jego wizjonerstwo, upór, poranne wstawanie i przerzucanie kretowisk. Jack, przekonując czytelnika, wtapia się też coraz bardziej w krajobraz wsi, stając się, pełnoprawnym jej mieszkańcem i współmieszkańcem dla tych, dla których wcześniej był tylko zwyczajnym niemieckim Żydem – panem Rose-in-Bloom. Tłem dla tego procesu staje się zaś proces jeszcze inny. Oglądamy postępującą mechanizację wsi, wielkie kombajny, koparki i odchodzenie zwykłej ludowej mądrości. Jack najpierw więc próbuje okiełznać
przyrodę, wygrać z nią, potem zaś wygrywa, jej właśnie się podporządkowując i ulegając. Nie zdradzając za dużo, powiem tylko, że jest to dość ciekawie wyeksponowany niejednoznaczny wątek ekologiczny powieści i że strażnikiem odchodzącego (albo i nie) świata staje się stary Curtis ze swoim trybem życia, z autorskim przepisem na konserwujący stare kości cydr i z wiarą w legendarną kędzierzawą świnię z Dorset.

W przypadku powieści Solomons łatwo dokonać uproszczenia, zbyt łatwo tłumacząc sobie wydarzenia, zachowania, motywacje bohaterów. Czytamy prostą opowieść o trudnym świecie, a Solomons kreśli świat wielopiętrowy i niejednoznaczny. W końcu w wielu momentach to Sadie wspiera Jacka, a on wątpi. W końcu sam Jack też pamięta, a budowanie pola i realizowanie listy jest jego (uświadomionym lub nie) sposobem na znalezienie sobie miejsca po tym wszystkim, co się działo „przedtem" – jak nazywa tamten trudny czas jego żona. Takich niejednoznaczności jest więcej i to jedna z dużych zalet tej książki. Największą zaś jest to, że łączy w sobie lekkość opowieści z powagą tematów, które podejmuje. Pole golfowe staje się polem walki o siebie, a wielka (czasem zabawna, czasem poruszająca) opowieść o jego budowaniu węzłem spajającym wiele innych równie ważnych wątków. Zmieniająca nazwisko córka, miłość bohaterów, angielski antysemityzm, interesy, zawiść i nieustające pytanie: Czy Jackowi się uda? Lista pana Rosenbluma to
dobra, pokazująca siłę opowieści, książka. Okazuje się, że nie trzeba wypić dużej ilości cydru i dwanaście dni przed Świętym Janem udać się w południe na szczyt Bullbarow, by zacząć wierzyć w kędzierzawą świnię z Dorset i w „Jacka w zieleni". Ja wierzę. A niedowiarków odsyłam do lektury.

d2hobhv
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2hobhv