Każdy posiadacz matury, nawet tej z nadania ministra edukacji, mniej więcej kojarzy datę roku 476. Rzekomo wtedy upadło Cesarstwo Zachodniorzymskie i skończyła się starożytność, co miało spowodować krach cywilizacyjny, ciemnotę, zaprzaństwo i zabobony średniowieczne. Jeśli komuś się wydaje, że tak właśnie wyglądał przełomowy wiek V, powinien w te pędy usiąść na doskonałą książką Brytyjczyka Petera Heathera** Upadek Cesarstwa Rzymskiego. Poważną wadą anglosaskiego tworzenia historii jest jej nadmierna literackość i łatwość wartościowania wydarzeń i procesów. W związku z tym nobliwi profesorowie z Cambridge, Oksfordu czy Harvardu tworzący monografie, zbyt łatwo popadali w ton mentorski, a często za mało przyglądali się twardej faktografii, nie mówiąc już o chronicznej niechęci do interdyscyplinarności badań historycznych. Dlatego sięgając po dzieło Heathera, zresztą nie po to, aby w całości przeczytać, nie spodziewałem się, iż wszystkie te typowo brytyjskie niedociągnięcia u niego nie wystąpią, pozostawiając
jedną ogromną zaletę – lekkie pióro i łatwość wykładu. **Bo Heather nie stroni od poczucia humoru czy plastycznego opisu, elementów zwykle w pracach analitycznych nieistniejących. Poza tym ukazuje nam autor pewną swoją wizję, będącą oczywiście własną interpretacją wydarzeń, dość przekonywującą i dobrze uargumentowaną, choć oczywiście nie bez zastrzeżeń.
Opowieść swą Heather rozpoczyna równo wiek przed tytułowym wydarzeniem. Wtedy to przez Dunaj próbują przedostać się przerażone plemiona Gotów. Czym przerażone – podówczas jeszcze nikt tego nie wiedział, po stuleciach zaś domyślamy się, że chodziło o Hunów. Cesarz Walens pozwala Gotom przekroczyć rzekę i granicę, ma wobec nich plany, sprowadzające się głównie do rozproszenia po imperium i rekrutacji twardych wojów do wiecznie zagrożonej przez Persów rzymskiej armii. Wszystko kończy się nieszczęściem – źle zaprowiantowani Goci zaczęli łupić Trację, cesarz postanowił zatem wybić ich do nogi, dochodzi do bitwy pod Adrianopolem, klęski Rzymu i śmierci Walensa. Heather wskazuje, iż właśnie to wydarzenie we wschodniej części było przyczyną załamania całego państwa. Spośród setek innych wydarzeń, które doprowadziły do zgonu Cesarstwa, autor przez całą książkę wysuwa na czoło jeden czynnik – napór zewnętrzny. Jest to o tyle zaskakujące, że od wielu lat panuje moda na wyjaśnianie upadku Rzymu jego własną
niewydolnością: militarną, gospodarczą, fiskalną czy wreszcie nawet rolniczą. Heather ze swadą odrzuca wszystkie te argumenty, mówiąc wprost – Cesarstwo Rzymskie w IV wieku i jeszcze na początku V wręcz kwitło. Armia była potężna i dzięki świetnej sieci dróg oraz flocie mobilna, gospodarka – pomimo upartego psucia pieniądza przez kolejnych cesarzy – w świetnym stanie, rolnictwo rozwinięte jak nigdy wcześniej, zaś aparat skarbowy bez kłopotów zapewniał pieniądze cesarzowi, nie rujnując podatników. Cesarstwo upadło – rzecze Heather – dlatego, że zmieniła się radykalnie sytuacja geopolityczna, a wypracowane do tej pory metody polityczne rozbrojenia bomby określanej czasem jako „wielka wędrówka ludów” kompletnie zawiodły. Kolejni władcy (autor nie zawsze ma na myśli cesarzy – wszak Stylichon, Aecjusz, Rycymer czy Odoaker nimi nie byli, posiadając w swoim czasie pełnię realnej władzy) odbijali się od ściany niemożności poradzenia sobie z napływającymi barbarzyńcami oraz z własnym o nich wyobrażeniem. Heather
wspaniale opowiada o ciężkim załamaniu poczucia tożsamości Rzymian, którzy od kilkuset lat żyli w przekonaniu o własnej wyższości i niezwyciężoności, a teraz musieli ustępować nawale Gotów, Wandalów, Swebów, Alanów czy Hunów, niosących obce języki i obyczaje. Sam upadek też był wielokrotnie do opanowania i stabilizacji. Heather wskazuje kilka wydarzeń, które zadecydowały o amputacji kolejnych prowincji cesarskich oraz – mądry mądrością piętnastu wieków – daje recepty na powstrzymanie postępującej gangreny toczącej Rzym. O ile na wschodzie cesarze radzili sobie dobrze, pomimo dość upokarzających praktyk płacenia trybutów Hunom i innym agresywnym barbarzyńcom, o tyle na zachodzie oddawano pole agresorom praktycznie bez walki. Co śmieszniejsze, wcale nie byli bezwzględnymi niszczycielami (może poza Hunami), barbarzyńcy pragnęli zostać Rzymianami, co w drugim czy trzecim pokoleniu się udawało (casus Stylichona czy Rycymera). Jednak zwartość osadnictwa, coraz słabsze reakcje władzy centralnej, wreszcie atak
Wandalów na Afrykę faktycznie zakończyło egzystencję Cesarstwa Zachodniorzymskiego jako struktury politycznej, choć rzymska ideologia żyła długo jeszcze na wschodzie, a na zachodzie odrodziła się w państwie Franków.
Upadek Cesarstwa Rzymskiego to doskonała, wszechstronna, różnorodna, bogata, obszerna i niebywale zajmująca opowieść o niespodziewanym, choć dość powolnym krachu największego imperium, jakie istniało w basenie Morza Śródziemnego. Koniec fenomenu Rzymu z pewnością jeszcze nie w tej książce doczekał się wyjaśnienia, mnóstwo do zrobienia ma archeologia, egipskie piaski kryją jeszcze niejeden dokument, a epigrafokowie sczytują z kamieni nowe materiały do analiz. Czy z tej mozaiki drobnych prac złoży się wreszcie obraz akceptowany przez większość historyków? Mam nadzieję, że zagadka śmierci Imperium Rzymskiego nie da się łatwo wyjaśnić i prowokować będzie do powstawania tak świetnych książek.