Chiny od zawsze kojarzą mi się z niebywałą egzotyką. To miejsce, o którym często marzę. Zawsze, ilekroć przed oczami stają mi tłumne ulice, których nazwy zapisane kilkoma kreskami mienią mi się przed oczami, planuję swoją podróż. Wspomniana egzotyka tak bardzo mnie wciąga, że zapominam o historii tego kraju, ustroju tam panującym, władzy zdolnej do wszystkiego. Książka Yiyun Li Włóczędzy absolutnie pozbawiona egzotyki i urzekających widoków, odziera tę wielką gospodarkę z baśniowości i nieosiągalności. Napisana dosadnym, a jednocześnie prostym językiem lektura, która ukazuje nam całą prawdę o Chinach, nie pozwala patrzeć na ten kraj jak na niezwykle urokliwe miejsce, a jedynie jak na państwo, które mimo rozwoju gospodarczego, politycznie stanęło w miejscu, z którego nam udało się wyrwać dwadzieścia lat temu.
Akcja książki rozpoczyna się 21 marca 1979 roku, kiedy to ma odbyć się „zdemaskowanie”, czyli wyrok śmierci na Shan, młodej kontrrewolucjonistce, która otwarcie przeciwstawiała się rządom Mao. Kiedyś zagorzała wyznawczyni idei komunizmu, po dziesięciu latach więzienia ma stracić życie jako zdrajczyni ustroju. Na tym tle poznajemy naszych bohaterów, mieszkańców Błotnistej Rzeki, niewielkiego miasteczka z tych, co to wszyscy się znają i wszystko o wszystkich wiedzą. Poznajemy rodziców skazanej: cenionego nauczyciela i jego żonę, którzy rozpaczają po stracie dziecka, choć każde na swój sposób. Spotykamy kaleką dziewczynkę, która o niczym innym nie myśli, jak tylko o zdobyciu jedzenia, którego ciągle brakuje całej rodzinie. Napotykamy również Bashiego, osieroconego chłopca, którego dwulicowość wzbudza w nas raz sympatię, a raz wrogość. Nie unikamy też spotkania z wyższymi sferami, w tym z Kai, żoną wysokiego urzędnika, która staje do walki z obowiązującymi normami, współorganizując wiec przeciwko władzy ku
czci straconej Shan. Wszystko to uniwersalne typy, cały przekrój chińskiego społeczeństwa, przykłady z każdego miejsca w hierarchii.
Gdyby nie jasno przedstawione ramy czasowe, nigdy nie uwierzyłabym, że to wszystko działo się tak niedawno, zaledwie trzydzieści lat temu. Że w wielkim państwie istnieją zaścianki takie jak Błotnista Rzeka, w których ludzie wierzą w duchy i dają sobą tak manipulować. Codzienność przedstawiona przez Li pokazuje, jak wygląda życie po słynnej rewolucji kulturalnej: głód, bieda, zimno i smród. W tej szarej codzienności poznajemy różne podejścia do sytuacji politycznej: zarówno sprzeciw, który uosabia Jesienny Nefryt, jak i zagorzałe przyzwolenie ludzi takich jak rodzice Nini. Jednak zarówno jedni, jak i drudzy stali się ofiarami.
Yiyun Li porusza trudny temat nawiązując nieco do wydarzeń sprzed dwudziestu lat, kiedy to chińska armia działając na rozkaz przywódcy Chin Deng Xiao Pinga dokonała na placu Tiananmen masakry studentów, którzy domagali się reform ustrojowych. Był to tak naprawdę finał opozycyjnych manifestacji pekińskich studentów. Oczywiście książka to fikcja literacka, ale niewątpliwie stanowi przekrój społeczeństwa żyjącego dzisiaj w kraju, który poddał się komunistycznemu reżimowi. Są wśród nich tęskniący za swobodami obywatelskimi, a są i tacy, którym dobrze jest jak jest. Są i tacy, którzy, choć nie zgadzają się z obowiązującymi zasadami, nie mają siły się przeciwstawiać. Pięknie ujął to w książce nauczyciel Gu w liście do swojej pierwszej żony „Pomimo istnienia sztuki, filozofii, Twojej ukochanej matematyki i mojej wiary w oświecenie, znakiem naszej epoki (mamy zaś chyba powody przypuszczać, że potrwa ona jeszcze ze sto lat) jest w ostatecznym rozrachunku jęk naszych kości miażdżonych żarnami pustych słów. W tym
miażdżeniu nie ma nic pięknego, a dla nas, niestety, nie będzie ucieczki - teraz ani nigdy.”* I choć wszystko dzieje się tysiące kilometrów stąd, i choć dotyczy obrzydliwie bogatego kraju, i choć wydaje się, że dotyczy zupełnie innej epoki, to jednak nie może mi wyjść z głowy jedna myśl - całkiem niedawno przeżywaliśmy to samo.* Nie sposób nie zauważyć podobieństwa w myśleniu ludzi, czy to w Chińskiej czy Polskiej Republice Ludowej. Maszyneria działa tak samo. I ludzie także.
Można by zapytywać, czy Chinka, która wyemigrowała do Ameryki, ma prawo oskarżać? W końcu mieszka teraz w kraju, w którym podobno rzeki miodem płyną, a rzeczywistość Błotnistej Rzeki, rodem z pozytywistycznych nowelek ze szkoły średniej, to dla niej co najwyżej blade wspomnienie sprzed lat. Prawdą jest, że w Chinach nigdy nikt takiej książki nie ośmieliłby się napisać, a tym bardziej wydać i nigdy nie przeczytalibyśmy bardzo stonowanej, mało emocjonalnej, ale prawdziwej i przejmującej do głębi powieści o tym, jak żyje się w tym egzotycznym, odległym i wciąż zamkniętym na rozwój polityczny kraju.