Mam wrażenie, że Tadeusz Kościuszko jest już dzisiaj postacią trochę zapomnianą, choć w każdym mieście jest ulica czy plac jego imienia.Owszem, każdy widział przynajmniej jeden jego portret i przynajmniej jeden obraz upamiętniający przysięgę na krakowskim rynku albo bitwę pod Racławicami, każdy wie, że Ameryka i Pułaski, że Insurekcja i kosynierzy, niektórzy wspomną jeszcze o nieudanych zalotach do bogatych panien albo o ostatnich latach na wygnaniu – ale czy to wszystko, co można powiedzieć o kimś, kto na dobre dwieście lat stał się symbolem walki o niepodległość ojczyzny i sprawiedliwość społeczną? Na pewno nie.
Powstało już sporo biografii tego niepospolitego człowieka. Nawet w małej lokalnej bibliotece, z której korzystam, dostępne są dwa tytuły pochodzące z 2. połowy XX wieku. Jednak amerykański dziennikarz, syn polskiego żołnierza, od dzieciństwa zafascynowany postacią Naczelnika, podjął się stworzenia biografii pełniejszej i obszerniejszej od wszystkich dotychczasowych, opierając się zarówno na źródłach polskich, jak i amerykańskich. I mimo, że bardzo się starał, by nie była ona jedynie laurką - wychodząc z założenia, że nawet o wielkim człowieku lepiej powiedzieć całą prawdę, choćby nie była ona w stu procentach pochlebna – okazało się, że Kościuszko nadal pozostaje postacią praktycznie bez skazy.
Z biografii dowiadujemy się, że od lat najmłodszych marzył o porządku świata bardziej demokratycznym, niż ten, który widział wokół siebie, i cechował się wyjątkową pasją zdobywania wiedzy; w warszawskiej akademii wojskowej „nim położył się spać, przywiązywał sobie sznurek do ręki, jego drugi koniec kładł na korytarzu i prosił strażnika, aby pociągnął za sznurek i obudził go podczas swojego obchodu o trzeciej w nocy”, by czytać i kreślić mapy, a gdy wraz z kolegą udał się do Francji na stypendium pozwalające tylko na studia w cywilnej uczelni, „zwrócili się do profesorów szkół wojskowych, aby uczyli ich prywatnie”.
Nieszczególnie urodziwy, ale sympatyczny, dobrze wychowany i najwyraźniej dający sobie radę zarówno z rozmowami na poważne tematy, jak i z salonowymi konwersacjami, umiał oczarowywać kobiety ... i zwykle na tym się kończyło, bo nawet jeśli oczarowana panna nie miała nic przeciwko poślubieniu niezamożnego oficera wywodzącego się z szaraczkowej szlachty, jej czujna rodzina skutecznie zapobiegała mezaliansowi. Raz tylko późniejszy bohater narodowy zdobył się na czyn w świetle ówczesnego prawa przestępczy, próbując porwać swoją pierwszą ukochaną, Ludwikę Sosnowską (za jej zgodą!), czego konsekwencją była konieczność ucieczki z kraju. Kilkuletni pobyt w Ameryce, który przypadł akurat na lata wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych, okazał się sprawdzianem jego umiejętności inżynierskich i – co zabrzmi może zabawnie, ale to prawda – z zakresu kształtowania relacji międzyludzkich. Bo wyjąwszy dwóch Francuzów, najwyraźniej mocno zazdrosnych o jego pozycję w armii, i jednego wysoko postawionego oficera
amerykańskiego, którego intencje wyszły na jaw dopiero jakiś czas później – wszyscy, którzy pozostawili po sobie jakikolwiek ślad na piśmie, oceniali Kościuszkę niezmiennie pozytywnie. Także i później, gdy wróciwszy do kraju zaangażował się w działalność narodowowyzwoleńczą, gdy po przegranej bitwie pod Maciejowicami przebywał w rosyjskiej niewoli, i gdy zgorzkniały, schorowany – ale nadal miłego obejścia i wielkiego serca – dożywał swoich dni w domach francuskich i szwajcarskich przyjaciół.
Z opowieści Storozynskiego wyłania się postać może nie tak romantyczna, jak z obrazów Matejki czy Stachowicza, ale barwna i pełna życia, której wielkości nie umniejszają ani nieudane zaloty do zbyt wysoko urodzonych panien, ani jedyny – nieszkodliwy – nałóg („nie mogę żyć bez kawy”). Ani dramatyczna decyzja o podpisaniu przysięgi wierności carowi w zamian za uwolnienie dwudziestu tysięcy rodaków z rosyjskich więzień; „uwięzieni, niewiele więcej mogli zrobić dla swego kraju”, dla czegokolwiek czy kogokolwiek innego też nie – a wolni, mogli zaangażować się choćby w patriotyczne wychowanie potomstwa, albo, jak sam Kościuszko, w działanie na rzecz praw innych ludzi.
Nawet jeśli dziś nie jest już potrzebny patriotyzm ani walka o demokrację w takiej formie, jaka stała się udziałem skromnego szlachcica z Mereczowszczyzny, warto sobie jego sylwetkę przypomnieć. A ta biografia – przetłumaczona i wydana bardzo porządnie, jak zresztą każda z kilku należących do tej serii, na które udało mi się natrafić - stanowi doskonałą ku temu okazję; jeśli zaś ktoś zechce poszerzyć swoją wiedzę o Kościuszce i jego współczesnych, albo zweryfikować treść którejś z podanych w tekście informacji, ma do dyspozycji fachowo zredagowaną, bardzo obszerną bibliografię. Tak dopracowane dzieło czyta się z największą przyjemnością.