Ferenc Máté, autor * Wzgórz Toskanii* i * Winnicy w Toskanii* tym razem postanowił przemówić wprost, dzieląc się z czytelnikami swoimi przemyśleniami na temat różnorakich zmian, które dokonały się w społeczeństwach zachodnich w mikro- i makroskali w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Zmian, nie ma co ukrywać, na gorsze: śmieciowe jedzenie, nieprzytomna pogoń za dobrami na kredyt, tresowanie dzieciaków do rywalizacji, zerwanie więzi sąsiedzkich i międzypokoleniowych. Zdaniem Ferenca Máté, toskańskiej prowincji udało się (jak dotąd) zachować wiele z tradycyjnego trybu życia i pozostać nostalgicznym Edenem dla imigrantów znużonych tempem życia i przytłoczonych wielkomiejska alienacją.
Mogłabym teraz napisać obszerny komentarz do tez stawianych przez autora, z częścią z nich się zgodzić, z innymi polemizować, gromadząc argumenty z najróżniejszych dziedzin od ekonomii do socjologii, od urbanistyki do etnografii. Daruję sobie. Niech każdy czytelnik przemyśli to sobie sam, a ja tylko pokrótce opowiem, dlaczego ta książka o sielance, mimo bardzo wielu trafnych spostrzeżeń i interesujących refleksji, w sumie złości mnie i denerwuje. Otóż nie tylko dlatego, że z poczuciem jedynej słuszności swoich racji, autor, któremu udało się uciec przed perspektywą dożywania swoich dni w lukrowanym getcie wśród równolatków na Florydzie, tłumaczy nam, dlaczego przyjemniej jest mieszkać w Toskanii w starym opactwie z wielkim ogrodem i winnicą, niż na amerykańskim przedmieściu obok supermarketu i Burger Kinga. Ferenc Máté jest w Toskanii cudzoziemcem, który swój czas poświęca na zajęcia twórcze i szlachetne: budowę domu, uprawę ogrodu, spacery i ruch na świeżym powietrzu, smakowanie regionalnych specjałów i
pogawędki z przyjaciółmi. Wspaniały wybór, oczywiście. Ale, tak czy owak, wybór dokonany przez zamożnego rentiera czy też człowieka wolnego zawodu, bawiącego się w rolnika albo małomiasteczkowego rzemieślnika podobnie, jak Maria Antonina bawiła się w pastereczkę. Tak, wiem, odciski na rękach… Mimo sugestywnych smaków i aromatów toskańskiego stylu życia, wyraźnie odczuwalna jest tu perspektywa obserwatora, i to obserwatora nieobiektywnego. Mimo różowych (ochrowych i złotych) okularów, daje się jednak zauważyć, że, jak to napisałam w recenzji z * Wzgórz Toskanii* – to jest kraj dla starych ludzi. Przyjazny aktywnym staruszkom, żyjącym pod dachem ze swoimi czterdziesto – i pięćdziesięcioletnimi dziećmi, podczas gdy wnuki, choć czeka na nie dobudowany pokój i rodzinny mały biznes – odfruwają w wielki świat, podobnie, jak odfrunął syn Ferenca Máté. Dawna tkanka społeczna oparta na mikrospołecznościach wielopokoleniowych rodzin
i silnych więziach sąsiedzkich także i w Europie jest już tylko nostalgicznym wspomnieniem Nad przemijaniem świata można się pięknie zamyślić i uciec w prywatny Eden, ale co naprawdę jest dalej, za murem ogrodu?