Dublińska policjantka Cassie Maddox to postać na tyle sympatyczna, by czytelnik – czasem tylko podświadomie - oczekiwał, że pojawi się w kolejnych powieściach swojej „literackiej matki” Tany French. Tym razem jednak spotyka go niespodzianka – w Bez śladu Cassie ani śladu, za to na scenę wychodzi ktoś, kto wprawdzie nie jest mu obcy, lecz zdecydowanie nie jest atrakcyjną młodą kobietą…
Frank Mackey jest klasycznym przykładem awansu społecznego: jako pierwszy (a właściwie jedyny, bo Kevina, choć materialnie niezależnego, nadal łączą z rodziną bliskie więzi emocjonalne) z pięciorga rodzeństwa wydostał się poza zaklęty krąg biedy, alkoholu i awantur, które naznaczały całe jego dzieciństwo. Odcięcie od korzeni nie było łatwe, ale się udało: nikt prócz jednej z sióstr nie wie, co Frank robi i gdzie przebywa, jego córka nie zna swoich dziadków, wujów i ciotek, a on sam stara się nawet nie zbliżać do Faithful Place, co poniekąd ułatwia mu jego praca – bo i czegóż miałby szukać tajny detektyw w podupadłej dzielnicy robotniczej? To raczej teren wydziału prewencji, w najgorszym razie kryminalnego… Ale nagle wydarza się coś, co zmusi go do powrotu w krainę nieudanego dzieciństwa: w zrujnowanej kamienicy odnaleziono walizkę jego dawnej ukochanej, z którą razem zaplanowali ucieczkę do Londynu. Owej pamiętnej nocy Rosie nie pojawiła się w umówionym miejscu, a pozostawiona przez nią wiadomość sugerowała,
że zapragnęła sama pokierować swoim dalszym losem. I choć od tej pory minęły dwadzieścia dwa lata, w ciągu których Frank zdążył się dosłużyć niezłej rangi w policji, ożenić i rozwieść, wspomnienie dziewczyny nadal porusza w nim czułą strunę. Kolegom z wydziału zabójstw nie w smak jest jego wmieszanie się w sprawę, ale czy może to tak zostawić, nie dowiedziawszy się, gdzie i dlaczego przepadła Rosie?...
French poprzednimi swoimi powieściami udowodniła, że dobrze radzi sobie z budowaniem napięcia; tutaj udało się jej utrzymać mniej więcej równy jego poziom przez blisko 400 stron, by w ciągu następnych 60 zredukować go prawie do zera (a ostatnie dwa rozdziały to już tylko dopowiadanie i wygładzanie elementów nieistotnych dla głównego wątku intrygi). Gdyby „Bez śladu” było typowym thrillerem kryminalnym, nie byłby to wynik w pełni zadowalający. Tym razem jednak pisarka postawiła na rozbudowanie tła psychologiczno-obyczajowego, prezentując naturalistyczną panoramę dublińskich nizin społecznych i wyrazisty portret człowieka wciąż czującego na sobie piętno pochodzenia z „takiej” rodziny. Bo to nie samo ubóstwo napełniło Franka taką awersją, żeby nie powiedzieć: nienawiścią, do jego krewnych i całego środowiska. Można być biednym i mimo to żyć godnie, ale nie wśród ludzi, którzy biorą odwet za swoje nieudane życie, każdego dnia pięściami i obelgami pokazując słabszym, gdzie ich miejsce… Analiza relacji Franka z
rodzicami i rodzeństwem, odsłaniających się stopniowo w miarę, jak niegdysiejszy syn marnotrawny (a raczej… niemarnotrawny) zaczyna ponownie nasiąkać atmosferą Faithful Place, udała się autorce równie dobrze - jeśli nie lepiej – jak sam wątek kryminalny, i choć samo zakończenie może się wydawać nieco dosłodzone, ostateczne wrażenie pozwala nastawić się pozytywnie do kolejnych utworów French (a jak wieść niesie, Port widmo, w którym na pierwszym planie nie będzie ani Franka, ani Cassie, ale którego wersja oryginalna i niemiecki przekład już doczekały się niezłych recenzji, może się pojawić na półkach księgarń jeszcze w tym roku lub na początku przyszłego).