Drugi tom cyklu szererskiego Feliksa W. Kresa umożliwia Czytelnikowi odwiedzenie kolejnej krainy wchodzącej w skład świata, którym włada tajemnicza siła – Szerń. Tym razem spenetrujemy morski przestwór Bezmiarów wraz z niepokornymi pirackimi załogami. Zawitamy także na separatystyczne, wyspiarskie obszary: do Garry i na Agary. Nie zabraknie polityki, miłości i przeznaczenia, a i powstanie się znajdzie. Jakkolwiek nazywanie Króla Bezmiarów powieścią marynistyczną jest pewnym nadużyciem, to jednak bez wahania nazwać go można dobrą powieścią przygodową z morskimi klimatami w tle. Pojawiają się na jej kartach po raz pierwszy postaci, które w późniejszych tomach Księgi Całości odegrają kluczowe role: Raladan, najlepszy pilot (czyli, specjalnie dla szczurów lądowych: nawigator), jaki kiedykolwiek pływał po morzach Szereru oraz jego niezwykła podopieczna, Ridareta, dziewczyna nieodwracalnie odmieniona przez potężny Rubin Córki Błyskawic, niegdyś należący do jej ojca, pirackiego kapitana i zwierzchnika Raladana,
K.D. Rapisa. Umierając (nabroiwszy wcześniej tęgo), Rapis zlecił zaufanemu towarzyszowi opiekę nad zbyt późno odnalezioną córką. Nie przewidział, jak skomplikowanym zadaniem, stanowiącym większe wyzwanie niż ochrona okrętu przed najstraszliwszą burzą i najbardziej podstępnymi skałami, owa opieka się okaże. I że pozostawia w Szererze trzy córki zamiast jednej. Rodzinna historia Rapisa, Ridarety, Lereny i Riolaty, nawet bez udziału niepokornej magii Ciemnych Pasm, prawdopodobieństwem i logiką nieodparcie przypomina brazylijski tasiemiec. Fenomen powieści polega na tym, że ów niefortunny, eufemistycznie rzecz ujmując, wątek, choć znaczący, nie pogrąża całości. Ma ona bowiem zalety, pozwalające potraktować go z przymrużeniem oka. Należy do nich w pierwszym rzędzie styl, idealnie imitujący żeglarską gawędę, opowiadaną w tawernie za kilka miedziaków czy kufel piwa na rozgrzewkę w zimową noc. Opis morskiej i wyspiarskiej „twardej” codzienności jest tu przekonujący, detaliczny, przemawia do wyobraźni. Tym razem
dowiadujemy się również nieco więcej o cenie utrzymania Wiecznego Pokoju w granicach Cesarstwa Armektu, korupcji toczącej główne instytucje molocha i o antagonizmach, dzielących podbite przez Armekt, niegdyś autonomiczne narody. Zależności polityczno-ekonomiczne zdecydowanie wzbogacają koncepcję świata: uwzględnianie i eksponowanie tego typu uwarunkowań, niby to prozaicznych i oczywistych, stanowi według mnie jeden ze znaków rozpoznawczych cyklu szererskiego.
Poza wszystkim jednak Króla znakomicie się czyta, gdyż Feliks Kres należy do tego elitarnego grona polskich fantastów, którzy posługują się nie tylko sprawną i poprawną, ale po prostu elegancką polszczyzną. Wspominałam, recenzując Północną granicę, że kolejne tomy są coraz lepsze. Król nie jest jeszcze wolny od wad: postaci, zwłaszcza kobiece, są do siebie bardzo podobne, bezwzględne, bezkompromisowe i agresywne, jakby za wszelką cenę chciały zdystansować mężczyzn. Słabo też korelują, w mojej opinii, z przygodową całością chaotyczne i przerysowane elementy fantastyczne (choć nie do wszystkich można odnieść powyższe określenia). Niby to jesteśmy świadkami realizacji niezmiennych i odwiecznych Praw Całości, ale skoro nawet ekspert w tej materii, czyli Przyjęty, nie potrafi powiedzieć nic konkretnego, trudno oczekiwać od czytelnika, że nie poczuje się zagubiony. Fabuła, podzielona na trzy odsłony, jest jednak całościowo dużo spójniejsza niż ta przedstawiona w poprzednim tomie. Efekt psuje nieco
zakończenie, zawieszone z niewiadomych powodów w próżni. Słowem, najlepsze w cyklu jeszcze przed nami i gdybym miała wybierać, zdecydowanie nie tę powieść autora wyróżniłabym Zajdlem. Ale opowieść o Bezmiarach, mimo pewnych niedostatków, wciąga niczym wir i dostarcza świetnej rozrywki.