W 1924 roku George Mallory, wybitny himalaista, wraz z grupą wspinaczy próbował zdobyć Mont Everest. Była to jego kolejna próba obłaskawienia pięknej Czomolungmy - jednej z dwóch wielkich miłości jego życia. Nie do końca wiadomo, co się wtedy wydarzyło i czy faktycznie zdobył ten szczyt przed Edmundem Hillarym. Pozostają domysły. Jest też kilka faktów, które ułożyć można w pewną całość. I jak Jeffrey Archer napisać powieść. Opisać "ścieżki chwały", które prowadzą, jak mówi tytuł jednej z części tej powieści, poza mapę. Poza fakty. Tam, gdzie zaczyna się fikcja literacka dopowiadająca, dopisująca jedną z możliwych wersji. Hołd? Literackie dociekanie prawdy? A może wskazanie na to właśnie, że prawda nie do końca jest ważna? Wszystkiego po trochu.
Ścieżki chwały to kolejny materiał na bestseller. Bo choć nie jest to proza wymagająca, to jednak literatura czyniąca użytek z bycia literaturą. Wykorzystująca maksymalnie możliwość opowiadania, wciągania i uwodzenia czytelnika. To znów (znany autor sporo już przecież napisał) dobrze skonstruowana powieść. Rozwijająca się powoli, ostrożnie niczym opisywane przez nią wyprawy na Everest. Mająca swoje obozy przejściowe, w których trzeba na chwilę odpocząć, by brnąć dalej. Zanim zaczynamy się wspinać wraz z bohaterami poznajemy historię rodziny Mallory’ego, dzieciństwo tego „niezwykłego dziecka”, lata młodości, nauki. Archer opowiada historię człowieka rozpiętego między dwoma miłościami, dwoma sensami swojego życia. Ruth Mallory nawet nie próbuje walczyć z drugą miłością męża. Czeka wiernie, czytając listy, z których czytelnik obok szczegółów wypraw wyczytać może też historię małżeńskiej miłości. Miłości wiernej, wyrozumiałej kobiety i równie wiernego, honorowego i niemal idealnego mężczyzny. Archer
ewidentnie każe nam ich i innych bohaterów tej powieści polubić. I zabieg to chyba udany. Po tych kilkuset stronach znamy i lubimy Generała Bruce’a, Geoffreya Younga, Georga Fincha, a nawet niektórych członków skostniałego Królewskiego Towarzystwa Geograficznego. Tym bardziej interesuje nas, co stało się z nimi dalej i tym bardziej cieszy, że Archer umieszcza te wszystkie informacje w ostatniej części swej książki - opatrzonej też w mapę, dzięki której jeszcze lepiej wyobrazić możemy sobie świetnie odtworzoną przez Archera drogę, na „dach świata”. Drogę, którą chyba ostatecznie warto wraz z nim przemierzyć.
Ci, którzy znają autora z innych wcześniejszych powieści na pewno sięgną i po tę trzymającą w napięciu epicką opowieść o przekraczaniu ludzkich możliwości i pogoni za niezdobytym. Tych, którzy nie czytali ani Więźnia urodzenia ani Co do grosza namawiać specjalnie nie będę. Nie będę też dłużej sam siebie do nowej powieści Archera przekonywał. To jedna z tych książek, które nie chcą, by z nimi dyskutować. I dobrze to, i źle równocześnie. Ich recenzje w każdym razie łatwo przemienić w długą zdradzającą zbyt wiele opowieść. Należy wtedy owe zapędy ostudzić i urwać jakimś prostym zdaniem stwierdzającym choćby, że Ścieżki chwały to ciekawa, bardzo dobra w swoim gatunku książka. Bo tego typu zdania tego typu powieściom ani zbyt dużo nie dodają, ani nie odejmują.