Moja literacka przyjaźń z Kate Daniels nie zapowiadała się różowo. W pierwszym tomie Kate wydawała się taka jak wszystkie dziewczyny z mieczem: pyskata, średnio zabawna, może i uzdolniona, ale zdecydowanie zbyt męska i zwyczajnie nudnawa. Pozostali bohaterowie też nie porywali głębią charakterów, a prezentowanej historii również czegoś brakowało. Tymczasem drugi tom opowieści o najemniczce przynosi zupełnie inne spojrzenie na wykreowany przez Ilonę Andrews świat.
Magia parzy zaczyna się od kolejnego zlecenia dla Kate, która – powodowana dość przyziemnymi potrzebami, takimi jak konieczność posiadania pieniędzy – po wykonaniu którego bohaterka przypadkiem odnajduje w zrujnowanym hangarze samotną dziewczynkę. Mała bezskutecznie próbuje odnaleźć matkę, która zaginęła podczas tajemniczego sabatu(?). Czerwony, dotychczasowy opiekun dziewczyny, również ulatnia się, powierzając ją opiece Kate. Jak nietrudno się domyślić, to tylko początek kłopotów bohaterki. Na podobieństwo diabełków z pudełka, kolejno pojawiają się coraz to dziwniejsze postacie, a akcja z każdą kolejną stroną nabiera rumieńców. Technika ustępuje magii w kłopotliwych dla mieszkańców Atlanty falach uderzeniowych. I właśnie wtedy ktoś kradnie Gromadzie ważne i tajne dokumenty, które Kate pomaga zmiennokształtnym odzyskać, przy okazji uzmysławiając sobie prawdziwe znaczenie dziwnego – w jej opinii – zachowania Currana. Jednak poszukiwanie tajemniczego złodzieja to tylko początek problemów, jakie
dotykają bohaterów. Okazuje się bowiem, że wydarzenia, w jakich uczestniczą, dzieją się z powodu pewnego niewłaściwie przeprowadzonego zaklęcia przywołania bóstwa. Pojawiają się znani z celtyckiej mitologii bogowie, uwikłani w konflikt ze swoimi wyznawcami, nie do końca rozumiejącymi, kogo tak naprawdę wielbią. Tytuł jest zresztą niepozbawiony znaczenia: magia parzy, bo nieumiejętne jej wykorzystanie przynosi ból, nie tylko fizyczny…
Drugi tom cyklu czyta się wprost znakomicie – szybka, wartka akcja, ciekawe rozwiązania fabularne, dobre powiązanie i rozwijanie już istniejących wątków: zalet jest naprawdę dużo. W porównaniu z poprzednią częścią nie można oprzeć się wrażeniu, że pisarski tandem ewoluuje w kierunku coraz lepszej prozy. Może nie jest jeszcze idealnie (na przykład zdarza się, że motywacje bohaterów są opisane w niezbyt przekonujący sposób, choć mam tu na myśli raczej styl, niż element psychologicznego prawdopodobieństwa), ale zdecydowanie można mówić o ogromnym kroku naprzód. Akcja została tak skonstruowana, że nie nuży ani przez chwilę, choć książka jest nieco dłuższa od swojej poprzedniczki. Ciekawie prezentują się wątki, w których Andrews sięga po motywy znane z mitologii celtyckiej czy elementy szamanizmu. Nie ma także (i mam nadzieję, że ta tendencja się nie zmieni) prostej, płytkiej nachalności w przedstawianiu wątków romansowych, zresztą w całości uderza głębszy rys psychologiczny bohaterów, co pozytywnie odróżnia
Magię parzy *od pierwszej części cyklu. Z pewnością na pozytywny odbiór wpływa dobry przekład Dominiki Schimscheiner, dzięki któremu książkę Andrews po prostu dobrze się czyta – i o to przecież chodzi: o dobrą, dobrze napisaną historię. *Magia parzy to całkiem nieźle napisana dobra historia, po którą warto sięgnąć. Pozostaje jeszcze tylko mieć nadzieję, że kolejna w cyklu książka o Kate Daniels będzie równie przyjemna w odbiorze.