"Filmowy Bond zachowywał się jak gwałciciel". A jak było w książkach o 007?
Niedawna wypowiedź reżysera najnowszego filmu o Jamesie Bondzie wywołała prawdziwą burzę. – One mówiły "nie, nie, nie", a on odpowiadał "tak, tak, tak" – stwierdził Cary Fukunaga, wspominając hity z Seanem Connerym. Dawne filmy o 007 bazowały w większości na powieściach Iana Fleminga, którego podejście do kobiet byłoby dziś nie do zaakceptowania.
1 października do kin wchodzi "Nie czas umierać". 25. film o przygodach agenta 007, który narodził się w umyśle Iana Fleminga w 1952 r. Rok później trafił na karty powieści "Casino Royale". Jednej z dwunastu (nie licząc zbioru opowiadań) napisanych przez Fleminga przed śmiercią w 1964 r.
Kiedy mowa o Bondzie w literaturze zawsze pojawia się nazwisko jego "ojca", czyli Iana Fleminga właśnie. Ale po nim było aż siedmiu innych pisarzy, którzy wzięli na warsztat najsłynniejszego agenta w służbie Jej Królewskiej Mości. Ostatnim autorem powieści o Bondzie jest Anthony Horowitz, który pracuje właśnie nad swoją trzecią książką z tego cyklu. Ma się ona ukazać w 2022 r. i być kontynuacją "Człowieka ze złotym pistoletem".
Przy okazji premiery "Nie czas umierać" z Danielem Craigiem w roli 007, reżyser Cary Fukunaga spojrzał na poprzednich filmowych Bondów. W rozmowie z "The Hollywood Reporter" zwrócił uwagę na to, że 007 grany np. przez Seana Connery'ego praktycznie nie różnił się od gwałciciela. Za przykład podał film "Thunderball" ("Operacja piorun"), gdzie postać grana przez Connery'ego molestuje pielęgniarkę (Molly Peters).
Jak się okazuje, filmowa scena jest niemal żywcem wyjęta z książki Fleminga, co obrazuje poniższy fragment:
"Czuł się jakby trochę urażony, że ten stosunek atrakcyjnej dziewczyny do półnagiego mężczyzny jest taki obojętny. Kończąc zabieg, poleciła mu wstać i złączyć dłonie na jej karku. Oczy jej, o centymetry od jego oczu, nie wyrażały nic oprócz zawodowego skupienia. Po czym mocno odchyliła się od niego wstecz, zapewne w celu rozluźnienia jego kręgów. Tego już Bondowi było za dużo.
Gdy na koniec kazała mu dłonie rozłączyć, nie posłuchał. Tylko wzmocnił uchwyt, nagle przyciągnął do siebie jej głowę i mocno pocałował ją w usta. Wymknęła mu się z objęć szybkim przysiadem i wyprostowała z zaczerwienionymi policzkami i oczyma błyszczącymi od gniewu. Bond uśmiechnął się do niej, świadom, że nigdy jeszcze nie był tak bliski trzaśnięcia w twarz, i to bardzo mocnego. Powiedział:
- Wszystko świetnie, ale po prostu musiałem. Z takimi ustami nie może pani być rehabilitantką (…).".
Powyższy fragment pochodzi z książki Iana Fleminga "James Bond: Operacja piorun", tłum. Robert Stiller, wydanej przez Przedsiębiorstwo Wydawnicze Rzeczpospolita SA, Warszawa 2008.
Inny kontrowersyjny fragment to ten nawiązujący do postaci Pussy Gallore z "Goldfingera". Zmysłowa postać, która oczywiście uległa czarowi Bonda, w książce była lesbijką.
"Bondowi Pussy się spodobała. Czuł owo seksualne wyzwanie, jakie we wszystkich mężczyznach wzbudzają lesbijki" – pisał Ian Fleming (tłum. Jan Kraśko, wyd. Alfa 1990).
Autor "Goldfingera" kończył swoją książkę sceną łóżkową, przed którą Pussy wyznaje Bondowi, że w wieku 12 lat była molestowana przez wujka. I od tamtego czasu nie miała bliskich kontaktów z mężczyznami. 007 stwierdził, że w takim razie potrzebna jest jej kuracja "CiM", czyli "Czułość i Miłość", po której zadeklarowana lesbijka przekona się do mężczyzn.
Gdyby ktoś po tamtej scenie jeszcze miał wątpliwości, że zdaniem Fleminga James Bond potrafi "wyleczyć z homoseksualizmu", to wystarczy sięgnąć do jednego z późniejszych listów pisarza. W korespondencji, która trafiła kilka lat temu na aukcję, Fleming pisał wprost, że Pussy potrzebowała "dotyku właściwego mężczyzny, który uleczyłby ją z psychopatologicznej dolegliwości". Tym właściwym mężczyzną był oczywiście nie kto inny jak James Bond.