Pisząc recenzję pierwszego tomu Muzyki Marie miałem pewne rozterki. Wszak starałem się ocenić zaledwie połowę dzieła - pierwszą jeno część, wstęp, zawiązanie historii. Dlatego zachowałem się nieco asekurancko i postanowiłem dać tej opowieści kredyt zaufania. Niestety zupełnie bezpodstawnie - tom drugi jest nawet gorszy niż pierwszy, zaś cała historia grzęźnie w fabularnych mieliznach, pseudointelektualnych wywodach i ideologicznych banałach. Ale od początku: akcja Muzyki Marie dzieje się w świecie, będącym fantazją na temat przyszłości naszej planety - kilka razy sugerują to odwołania do przeszłości, w których widzimy obrazki dziwnie przypominające naszą teraźniejszość. W przeszłości Ziemia Pirito nękana była wojnami, jednak dobry Bóg postanowił zesłać na nią Marie - gigantyczną, latającą kobietę-robota, której muzyka uspokoiła ludzkie emocje, i dzięki której zapanował powszechny spokój i szczęśliwość. Dzisiaj ludzie realizują swoje pragnienia, kochają się i żyją spełnieni, nie znając zawiści ani
gniewu. Jednak, jak to zwykle bywa w takich historiach, nadchodzi czas próby, która może wszystko zmienić.
Tak, nie brzmi to zbyt sensownie. Bo i nie może. Komiks pełen jest opisów skomplikowanych, lecz w gruncie rzeczy banalnych rytuałów, mających udziwnić lekturę i zmusić nas do silenia się na wyszukane interpretacje. W rzeczywistości jednak za tym intelektualnym parawanem nie kryje się drugie dno - opowieść jest prosta, naiwna, miejscami wręcz głupia. Posługuje się uproszczeniami i skrótami. Dylemat moralny jaki staje przed głównym bohaterem przedstawiony zostaje tak tendencyjnie, że nie sposób potraktować go poważnie. W interpretacji twórcy tego komiksu wolna wola i człowieczeństwo wiążą się wyłącznie z nieszczęściami i humanitarnymi katastrofami. Ludzie, których uczucia nie będą ograniczane zaczną się mordować i gwałcić. Wybór Kaja jest zatem wyborem iluzorycznym - autor nie zarysowuje żadnej sensownej alternatywy. W rezultacie czytelnik odnosi wrażenie, że ma do czynienia z dziełem niemal propagandowym, którego przesłaniem jest trudny do zaakceptowania komunikat, że najlepiej zdać się na łaskę bogów,
losu, siły wyższej. I o ile sama idea mi nie przeszkadza - stykałem się już z głupszymi - o tyle sposób w jaki zostaje zaprezentowana jest drwiną z odbiorcy. Autor bowiem jedynie udaje, że zadaje pytania, stawia problem i poszukuje odpowiedzi - szybko okazuje się, że jedynie sprzedaje swoją wizję, której nie byłby w stanie obronić, gdyby traktował ją poważnie.
Trudno mi pisać o tym komiksie inaczej niż źle. Nic bowiem w nim nie gra. Żaden element. Nie sprawdzają się postacie, będące w zasadzie personifikacją głównych cech: miłości, zaradności, wiary i tak dalej… Nie sprawdza się tło, którego naiwność czasami po prostu śmieszy. Nie zadowala dyskurs intelektualny, którego tak naprawdę nie ma (komiks miejscami przypomina pozytywistyczne powieści tendencyjne, w których autor starał się jedynie udowodnić z góry założoną tezę). Ostatecznie nie bronią się nawet rysunki, które być może w innej historii uznałbym za zadowalające, jednak w tej sterylna, czysta kreska podkreśla pustotę historii. Muzyka Marie to kiepski komiks, którego nie sposób obronić. Zbyt infantylny dla dorosłego czytelnika, być może znajdzie swoich obrońców wśród młodszych, których oszołomi wydumaną problematyką i udawaną filozoficznością. Jeżeli jednak spróbować traktować go poważnie, to jest niczym więcej niż pustą wydmuszką, intelektualnym oszustwem i emocjonalnym szantażem. A mi czytanie takich
dzieł nie sprawia żadnej przyjemności. I chyba to właśnie jest moim najpoważniejszym zastrzeżeniem wobec tego komiksu - potwornie się męczyłem.