Po pokonaniu Luftwaffe w powietrznej bitwie o Anglię brytyjski premier Winston Churchill wygłosił wiekopomne słowa o lotnikach walczących z Niemcami: „Nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak niewielu”. Podkreślił tym samym, że wojny nie tylko są wywoływane, ale również rozstrzygane przez jednostki. Oczywiście jednostki dysponujące odpowiednimi umiejętnościami i zapleczem technicznym, o właściwym morale nie wspominając.
Ten moment dziejów był ważnym etapem odwiecznego i powszechnego dążenia do uzyskania żołnierza doskonałego – niezwyciężonego na polu boju, nieznającego strachu, wiernie służącego dowództwu. Takiego, który z jednej strony fizycznie i psychicznie przewyższa żołnierzy przeciwnika, ale z drugiej – jest wierny jak pies i mentalnie niezdolny do buntu wobec przełożonych.
Te dwa motywy – obrona Wielkiej Brytanii podczas II wojny światowej i próby wyhodowania ludzkiej maszyny do zabijania – stały się punktem wyjścia dla debiutanckiej powieści amerykańskiego pisarza, rozpoczynającej trylogię Projekt Milkweed. Polski wydawca w ramach przybliżania potencjalnemu czytelnikowi treści Mrocznej genezy opatrzył ją na okładce sloganem: „Szaleni brytyjscy czarownicy kontra nazistowscy obłąkani nadludzie”. I rzeczywiście odzwierciedla on do pewnego stopnia główny wątek fabuły. Ale w podobnym stopniu poczują się zawiedzeni zarówno ci, których ów slogan zachęci do lektury, jak i ci, których od niej odstręczy.
Bo ta książka to dużo więcej niż tylko opis starcia dwóch grup dysponujących nadnaturalnymi możliwościami, reprezentujących przeciwne strony światowego konfliktu. To również kameralny dramat rodzinny, psychodrama ilustrująca splątanie nici zależności uwielbienia i nienawiści, garść pytań o cenę zwycięstwa, dopuszczalne straty i granice odpowiedzialności tych, którzy decydują o ludzkim życiu i śmierci podczas wojny. Na tym tle zestawienie steampunkowej techniki z mroczną, wymagającą krwawych ofiar magią, może jawić się jako pretekst do ukazania owych motywów z perspektywy odmiennej niż w prozie realistycznej, położenia akcentów na inne aspekty opisywanych spraw i poszerzenia zakresu możliwości rozwoju akcji.
W wyniku zbrodniczych eksperymentów na sierotach wojennych doktor von Westarp wyselekcjonował kilkoro osobników o nadludzkich możliwościach, jako żywo przypominających moce superbohaterów amerykańskich komiksów. Owe możliwości zostały przez maniakalnego naukowca wzmocnione za pomocą energii elektrycznej, dostarczanej bezpośrednio do mózgów podopiecznych jego instytutu, nazwanego Głównym Ośrodkiem Rzeszy dla Rozwoju Germańskiego Potencjału. Uwarunkowani na bezwzględne posłuszeństwo stają się oni tajną bronią hitlerowskiej machiny wojennej. Wśród nich szczególną tajemniczością wyróżnia się Gretel, potrafiąca przewidywać przyszłość i prowadząca skomplikowaną grę o sobie tylko wiadomym celu.
Próbie inwazji wspomaganych przez „nadludzi” wojsk niemieckich na Wyspy Brytyjskie próbuje zapobiec powołana przez Admiralicję specjalna jednostka, nazwana Projektem Milkweed. Do współpracy w jej ramach oficer wywiadu Raybould Marsh werbuje swojego przyjaciela Williama Beauclerka. Ten ostatni nie tylko pochodzi z arystokratycznego rodu z wielowiekowymi tradycjami, ale jest też spadkobiercą starożytnej wiedzy magicznej. Aby dać Anglikom szansę skutecznego przeciwstawienia się zakusom nazistowskich „nadludzi”, Will kompletuje grupę czarowników. Przystępują oni do działania, ale transcendentne siły, które wykorzystują do osiągania założonych celów, domagają się krwawej zapłaty. Jej stawka wciąż rośnie, a wraz z kolejnymi ofiarami rodzi się pytanie, ilu ludzi można poświęcić dla ratowania życia ich rodaków...
Zagłębiwszy się pod powierzchniowe warstwy sensacyjnej opowieści, dostrzegamy, że bohaterowie toczonej wojny, i to z obu stron frontu, także są jej ofiarami. Nawet – a może tym bardziej – jeśli do walki podchodzą z entuzjazmem i czerpią z niej satysfakcję. Bo wojna nikogo nie pozostawia nietkniętym. Chyba że jego psychika została zdegenerowana już zawczasu. Zresztą czy ktoś zdrowy na umyśle pragnie wojny i dąży do niej?
Choć pomysłem i klimatem Mroczna geneza przypomina intrygujące komiksy Mike'a Mignoli o Hellboyu, nie można odmówić jej oryginalności. Postacie głównych bohaterów zarysowane są wyraziście, dysponują bogatym życiem wewnętrznym i pogłębionym profilem psychologicznym. Dlatego na tle nieprawdopodobnych wydarzeń opisywanych przez autora ich przeżycia rysują się niezwykle wiarygodnie. I to one są najmocniejszą stroną powieści. Tregillis nie epatuje opisami cudowności wyczynów rywalizujących ze sobą drużyn „nadludzi” i czarowników, trzymając się raczej wyważonego standardu, wypracowanego we współczesnej fantastyce.
Fabuła powieści, początkowo relacjonująca niesamowitą „tajną historię” wydarzeń znanych ze szkolnych podręczników, stopniowo ewoluuje w historię alternatywną, coraz bardziej rozjeżdżającą się z oficjalną wersją dziejów. Wprowadzając wciąż nowe zmienne, autor przygotowuje grunt pod kolejne wydarzenia, a jednocześnie sprawia, że czytelnik nie jest w stanie przewidzieć rozwoju sytuacji w następnych tomach trylogii. I z tym większą niecierpliwością oczekuje na ich wydanie.