Nie zabija się kury znoszącej złote jajka – stąd też nie dziwota, że przedwczesna okazała się moja radość z zakończenia Darów anioła. Cassandra Clare dopisała dalsze losy swoich sztandarowych bohaterów, Miastem Upadłych Aniołów rozpoczynając kolejną trylogię z udziałem Jace’a, Clary i przyjaciół. Nagle okazała się, że wielka wojna stoczona z Valentinem zapewniła światu pokój zaledwie na marne sześć tygodni. Nie ma sprawiedliwości, a Jace i Clary nie mogą w spokoju nacieszyć się swoją – wreszcie dozwoloną – miłością. Ktoś bowiem morduje Nocnych Łowców, dawnych członków Kręgu, rzuczając podejrzenia na różne gatunki Podziemnych (wilkołaki, wampiry, faerie), najwyraźniej z intencją zachwiania wątłym nowym ładem. Jakby tego było mało, w jednym z nowojorskich szpitali zdesperowana matka porzuca zdeformowane dziecko, które w zastanawiającym stopniu przypomina owoce makabrycznych eksperymentów Valentine’a na jego własnym synu, Jonathanie.
Jednak głównym bohaterem tej odsłony jest, dosyć nieoczekiwanie, Simon Lewis – nowonarodzony i niezwykły wampir, Chodzący za Dnia, naznaczony dodatkowo Znakiem Kaina, który czyni go praktycznie nietykalnym. Jednak nie rozwiązuje głównego problemu chłopaka – Simon nie chce i nie potrafi pogodzić się za swoją naturą, próbuje za wszelką cenę tłumić instynkty wampira i prowadzić takie samo życie jak dawniej. Ukrywanie prawdy przed matką sporo go kosztuje i nie chodzi tu tylko o konieczność unikania posiłków i stwarzania pozorów normalnego jedzenia oraz magazynowania krwi w ukrytej w szafie lodówce. Również odżywianie się zwierzęcą krwią jest wbrew jego nowej naturze, podstawowym pożywieniem wampira jest bowiem krew ludzka. Zwierzęca, jako substytut, nienajlepiej zaspokaja łaknienie. W dodatku Simon, odrzucający swoją nową tożsamość, w ogóle pożywia się z obrzydzeniem i nieregularnie. Choć odpycha od siebie te myśli, musi też zacząć godzić się z perspektywą spędzenia wieczności w ciele szesnastolatka oraz
utraty przyjaciół, którzy, inaczej niż on, zestarzeją się i umrą.
Podobny problem trapi Aleka, który, po pierwszej euforii płynącej z ujawnienia swojego związku z Magnusem Banem, zaczyna rozumieć, że nie będą mogli wiecznie być razem, a co więcej Magnus w swoim długim życiu pozostawał już w wielu związkach. I – po śmierci Aleka – będzie zawierał następne. Sytuacji nie ułatwia nagłe pojawienie się jednej z dawnych miłości czarownika, długowiecznej jak on sam.
Również Jace zaczyna odsuwać się od Clary z przyczyn, których dziewczyna kompletnie nie pojmuje. Słowem, tajemnica na tajemnicy i sekretem pogania. W zestawieniu z bardzo słabym * Mechanicznym aniołem* najnowsza powieść Clare wypada dużo lepiej, podobnie jak zwycięsko wychodzi z porównania ze słabiutkim * Miastem szkła. Mniej tu romansów (znacząca zaleta!), więcej realizmu w podejściu do problemów, jakie pociąga za sobą niezwykłość bohaterów. *Zostają też oni wreszcie – zwłaszcza Simon, ale także Isabelle – psychologicznie pogłębieni, może nie nadmiernie, ale niewątpliwie, co pozwala choć trochę zaangażować się emocjonalnie w ich perypetie. Walorem jest też, przynajmniej dla mnie, odsunięcie Jace’a i Clary przez większą część akcji na dalszy plan.
Także fabuła, choć niezbyt skomplikowana i w gruncie rzeczy dosyć przewidywalna, poprowadzona została na tyle sprawnie, że wypada nie najgorzej. A nawet – choć stwierdzenie to przychodzi mi z trudem – wypada ocenić ją najwyżej spośród dotychczasowych dokonań autorki (znów, możliwe, że dodatkowo powieść zyskuje w moich oczach na tym polu przez kontrast z żenującą poprzednią). Nie oznacza to, oczywiście, że nie szwankuje w intrydze logika – dzieje się tak jednak dopiero w dramatycznie irracjonalnym i naciąganym zakończeniu, co w ogólnym rozrachunku stanowi niebagatelny postęp. Dają się zauważyć powtórzenia, powraca wątek – obowiązkowo złowrogich - eksperymentów genetycznych, co dodatkowo potwierdza moją, wysuniętą bodaj na etapie tomu drugiego, hipotezę, iż tematyka ta autorkę fascynuje. Pojawiają się też nawiązania do * Mechanicznego anioła*, drobne i bardziej na zasadzie „mrugnięcia” w stronę fanów.
Natomiast strona wydawnicza to cichy dramat – nie wiem, czy z powodu chęci jak najszybszego wydania, ale korekta jest, zwłaszcza w początkowych partiach, niewidoczna.Pojawiają się zdania w języku „angielskawym”, efekt niewyłapanych kalek językowych. Ponadto, choć tłumaczka pozostała ta sama, co w przypadku poprzednich części, zmianie uległ sposób odmiany imienia jednego z głównych bohaterów. W dodatku owa zmiana jest nie do konca konsekwentna, bo kilkakroć mamy, jak dawniej, Jace’a, a dużo częściej – nowy wynalazek w postaci „Jace’ego”.
Reasumując: Miasto Upadłych Aniołów to pod wieloma względami najlepsza z dotychczasowych książek autorstwa Cassandry Clare, co jednak nie oznacza, że obiektywnie można nazwać ją dobrą. Mamy do czynienia przeciętnym fantastycznym czytadłem, które fanów serii zachwyci, a że jest skierowane przede wszystkim do nich, to właściwie cała moja pisanina pozbawiona jest sensu.* Zakończenie jednak zwiastuje, że ciąg dalszy nie będzie już tak przyjemną niespodzianką jak „nowe otwarcie”.*