Wszyscy, którzy z upodobaniem i zachwytem czytali Sól i szafran Kamili Shamsie tym razem też dadzą się porwać rytmowi opowieści pakistańskiej pisarki. Kartografia to bowiem powieść, w której aż kipi od urwanych wątków, kręci się w głowie od smaków, zapachów i obrazów pięknego acz okrutnego Karaczi. Mimo iż jest to książka napisana w zupełnie innej konwencji niż poprzednia, pojawia się w niej podobny motyw, zdaje się wyjątkowo lubiany przez autorkę. I tak jak w Soli i szafranie klątwa „nie-całkiem-bliźniąt” determinowała życie bohaterów, tak też w Kartografii spotykamy dwie bratnie dusze, przyjaciół, którzy mogliby być jednym ciałem, bo jednym duchem już są. Karim i Raheen znają się i przyjaźnią od zawsze. Rozumieją się bez słów, dokańczają nawzajem swoje zdania, rozmawiają anagramami. Można powiedzieć, że było im to pisane, ponieważ ich rodzice to także przyjaciele. Nastolatki dorastają w Karaczi, w mieście, gdzie nigdy nie można czuć się bezpiecznie. Karaczi codziennie jest wstrząsane zamachami
na tle religijnym lub etnicznym. Rodzice naszych bohaterów są jednak na tyle zamożni, aby móc trzymać swoje pociechy pod kloszem. Dzieciaki, choć świadome sytuacji, starają się nad nią nie zastanawiać. „To Karaczi, bawimy się ile możemy, bo jutro możemy nie mieć tyle szczęścia” – taka jest filozofia życia Raheen. Kiedy jednak sytuacja w mieście się zaognia rodzina Karima musi opuścić Pakistan. Kontakt między przyjaciółmi coraz bardziej się rozluźnia, ale nigdy nie przestają oni o sobie myśleć.
Współczesne Karaczi, okrutne i niewdzięczne dla swoich mieszkańców, dzieli ich na lepszych i gorszych. Muhadżir, Pasztun, Bengalczyk, Pendżabczyk, Sindh – lepiej, aby jeden nie wchodził na teren zamieszkiwany przez drugiego, mimo iż wszyscy żyją w tym samym mieście. Dzisiaj podziały etniczne może nie są tak istotne jak podczas wojny domowej w 1971 roku, ale wciąż potrafią decydować o czyimś życiu i śmierci. Shamsie w bardzo przejmujący sposób pokazuje dramatyzm wydarzeń z 1971 roku, kiedy to od Pakistanu oddzielił się Bangladesz. Na przykładzie rodziców naszych bohaterów uwidacznia, jak trudnym sprawdzianom poddawana jest miłość w czasie wojny. Karaczi 1986 roku, kiedy to rozpoczyna się opowieść Shamsie, wciąż nie jest miastem bezpiecznym. Karaczi około roku 2000, gdy opowieść się kończy, wcale się tak wiele nie zmieniło. Ale zmienili się nasi bohaterowie. Dorośli, dojrzeli, potrafili spojrzeć w głąb swoich uczuć, aby przyznać się do tego, że kochają to niebezpieczne miasto. Potrafili ponadto temu miastu
przebaczyć. Szczególnie dotyczy to Karima, którego marzeniem było napisanie mapy Karaczi – takiej bez granic, miejsc zakazanych, z dokładnie i obiektywnie określonymi nazwami, które byłyby zrozumiałe dla wszystkich, niezależnie od miejsca zamieszkania i pochodzenia.
Między beztroskim początkiem i dramatycznym końcem opowieści, Shamsie daje nam posmakować krwi, która codziennie wsiąka w pakistańską ziemię. Ale bywa też łaskawa, gdy pozwala nam zanurzyć się w smakach i zapachach o wiele przyjemniejszych. Autorka ma dar tak sugestywnego pisania, że każdy kto chce duchowo przenieść się do Pakistanu, usłyszeć muzykę Karaczi, poczuć zapachy unoszące się z biednych i bogatych domów powinien po prostu czytać jej książki. Sama o swoim pisaniu mówi, że jest ono jak igła, która próbuje przecisnąć się przez opowieść. Każdy, kto sięgnie po jej powieści będzie wiedział, że igła ta płynie bardzo rytmicznie i pewnie. Niektóre wątki zszywa, inne zostawia tylko lekko przyfastrygowane. Jej książki to literacki patchwork, który zbudowany z wielu odrębnych elementów tworzy piękną i spójną całość – epopeję na cześć Karaczi.