To był materiał na świetną, klasyczną space operę. Trwająca od ponad półtora wieku wojna, cztery niezwykłe kobiety uwięzione w jednym umyśle, potężna, tajna broń uciekająca z laboratorium by przemierzając pustkę wszechświata odnaleźć wolność i rysownik, który współpracował kiedyś z samym Alejandro Jodorowskim, a teraz postanowił napisać własny cykl i zilustrować go niesamowitymi, pełnymi technicznych szczegółów rysunkami. Niestety zabrakło tego co w space operze najważniejsze – opery. Space opera to pojęcie ukute w latach czterdziestych, przez Wilsona Tuckera, amerykańskiego pisarza science-fiction. Termin ten, początkowo pejoratywny, określa specyficzną grupę utworów, które nie tylko korzystają z całego spektrum klasycznych elementów fantastyki naukowej, ale dużą wagę przykładają także do konstrukcji postaci. Bohaterowie space opery przeżywają przygody i romanse rodem z opery mydlanej (od której zresztą samo pojęcie się wywodzi), a ich uczuciowe i egzystencjalne rozterki są równie ważne co efektowne
kosmiczne bitwy i mitologia świata przedstawionego.
Niestety w komiksie Juana Gimeneza brakuje właśnie takich wyrazistych bohaterów, którzy mogliby udźwignąć historię - sprawić, że stałaby się czymś więcej niż tylko kolejną opowiastkach o statkach kosmicznych i gigantycznych przeludnionych miastach przyszłości. Główna bohaterka – QB4, istota będąca połączeniem jaźni czterech kobiet obdarzonych niezwykłymi mocami mentalnymi – jest równie potężna co bezpłciowa. Niech o jej nijakości świadczy fakt, że czytelnik nie do końca zdaje sobie sprawę kim są lub były trzy z czterech złączonych ze sobą jaźni. Porządnie przedstawiona zostaje tylko czwarta z nich, żołnierka o mało oryginalnym imieniu Mega. Losem tak papierowej bohaterki jak QB4 nie sposób się przejąć, dlatego jej egzystencjalne wątpliwości (rzadkie i pretensjonalne) w ogóle nie zajmują czytelnika. Podobnie rzecz ma się z postaciami drugoplanowymi, choć tu przynajmniej widać, że Gimenez starał się o jakieś komplikacje. Wyszło mu to jednak nieudolnie. Rozterki doktora Kenna szybko zmieniają się w
idealistyczne marzycielstwo, nieprzekonująco brzmi opowieść o zbójeckim trójkącie miłosnym, a niewątpliwie burzliwy i pełen namiętności romans między Yak i Balargiem zepchnięty został na margines.
Nie oznacza to jednak, że Czwarta siła to komiks zły. Ratują go przede wszystkim doskonałe rysunki Gimeneza. Rysownik, którego talentu próbkę polski czytelnik mógł wcześniej podziwiać w Kaście Metabaronów, doskonale radzi sobie z klimatem science-fiction. Wrażenie robią szczególnie bardzo drobiazgowo narysowane urządzenia mechaniczne. Wszystkie gwiezdne krążowniki, pistolety laserowe czy dziwaczne czołgi wyglądają tak, że nie sposób oderwać od nich oczu. Olśniewająca jest również rozświetlana milionami gwiazd pustka kosmosu. Wprawdzie zdarzają się Jimenezowi drobne warsztatowe wpadki – jak przeładowanie kadru dialogami lub nieco nieczytelne rysunki, na których zbyt wiele się dzieje – jednak obcowanie z warstwą graficzną Czwartej siły to prawdziwa przyjemność. Dlatego drażni bardzo stereotypowe podejście do rysowanych kobiet. Zdecydowana większość bohaterek wygląda niczym postacie wyciągnięte z najgorszych komiksów drukowanych w słynnym Heavy Metal – ich nazbyt bujne kształty wylewają się zza ubrań
przy każdej okazji. Żeby była jasność – nie przeszkadza mi erotyka w komiksie jeżeli jest sensownie podana. Gimenez dorzuca ją jednak na siłę, wpychając gołe biusty i zsuwające się z zadziwiającą łatwością fatałaszki wszędzie gdzie tylko może. Popisuje się przy tym subtelnością słonia w składzie porcelany, czego najlepszym przykładem niech będzie Yak, która uwielbia brać prysznic, robi to więc (ku uciesze zakochanych w niej czytelników) przy każdej nadarzającej się okazji, nawet gdy walczy o przeżycie w uwięzionym przez morderczą puszczę myśliwcu. Czwarta siła Juana Gimeneza to komiks, który rozczarowuje swoją przeciętnością, ma bowiem zadatki na znacznie więcej. Jednak pomimo braku wyrazistych bohaterów opowieść nie męczy. Czyta się ją odruchowo, jak tysiące innych czytadeł, a po lekturze niemal natychmiast ulatuje z pamięci. Na szczęście braki w scenariuszu wynagradza doskonała warstwa graficzna.