Mirosław Szyłak-Szydłowski o książce „Dziesięć kawałków o wojnie. Rosjanin w Czeczenii” Arkadija Babczenki
Jestem przekonany, że po lekturze Dziesięciu kawałków o wojnie, niejeden z nas, przeczytawszy kolejny taki raport zacznie się zastanawiać, ilu z tych samobójców, wypluwszy resztki zębów wyczołgało się z zakrwawionego pomieszczenia i umocowało wojskowy pasek pod sufitem latryny, by wreszcie zakończyć katorgę zwaną szumnie „szkoleniem bojowym”. Niejeden z nas zastanowi się również zapewne, ilu z tych, co przeżyli, po latach padnie na kolana, pogładzi ziemię przesiąkniętą krwią frontowych braci i wróci myślami do czasów, gdy metodycznie mordowano w nich resztki człowieczeństwa. I wreszcie, ilu przeklnie wojnę, swoją pierwszą i jedyną prawdziwą miłość, krzyknie, jak Babczenko, „Bądź przeklęta, suko!”, po czym, znów słysząc zew Matuszki, chwyci za broń i pójdzie na kolejny front, nie potrafiąc bez wojny żyć.