Czarnołusski zasługuje na osobny ustęp. Tym bardziej że nie miał szczęścia ani do badaczy, ani do kontynuatorów swojej tropy. A i czasy temu nie sprzyjały. Znaczna część jego dorobku do dziś leży w archiwach. Czarnołusski był nie tylko wybitnym etnografem i znawcą Saamów, lecz także fotografował, malował, pisał. Słowem — ostawiał ślady. Żal, że nikt nimi nie poszedł dalej.
Urodził się w 1894 roku w Petersburgu. Ojciec pracował w wydawnictwie „Znanie”, mama pisała książki dla dzieci. Wołodia od małego marzył o podróżach. Czytał o wyprawach polarnych Fridtjófa Nansena, Roalda Amundsena i zazdrościł. W 1914 roku ukończył szkołę handlową. Chciał wstąpić do Akademii Sztuk Pięknych (brał lekcje rysunku i malarstwa). Plany udaremniła pierwsza wojna światowa. Poszedł na front na ochotnika. W bojach dosłużył się stopnia dowódcy kompanii cekaemów. W latach 1921--1926 studiował w Instytucie Geograficznym w Piotrogrodzie, imając się rozmaitych zajęć. Był i stróżem nocnym, i w porcie pracował. Na dyplom zrobił mapę samojedzkich trop koczownych Kanin Nosa.
Jednakże jego prawdziwym przeznaczeniem była ziemia Saamów — Półwysep Kolski. Po raz pierwszy wybrał się tam jeszcze jako student. „Chciałem poczuć tę ziemię własnymi nogami — wspominał po latach — zobaczyć ją na własne oczy i własnymi uszami usłyszeć podania saamskiej przeszłości”.
Pieszo i na łodzi przeciął całą sowiecką Laponię z północy na południe: od Jokangi nad Morzem Barentsa do Warzugi nad Morzem Białym. Po drodze pomagał przy cieleniu się renów, zbierał zielnik, aby zbadać ich karm, zapisywał bajki Saamów i uczył się ich języka. I już wtedy zauważył, że niechętnie mówili o swych wierzeniach. Pytania o seid-kamienie zbywali bądź żartem, bądź gniewem. Aż pojął, że w tundrze saamskiej są tropy, którymi się chodzi samemu.
W latach 1927-1938 przedeptał Półwysep Kolski wzdłuż i wszerz. Znajomość saamskiego języka dawała mu dobry kontakt z aborygenami. W Lumbowskim pogoście zbliżył się do starego Saama Jefima Andriejewicza i wielu rzeczy się od niego nauczył. Tego na przykład, że krew nie lubi, by ją na świat pokazywano, podobnie jak ziemia nie chce, aby jej czerń obnażano. Mówiąc inaczej, nie wolno obdzierać ziemi z jej zielonego poszycia, bo może się to źle skończyć.
Kiedy indziej usłyszał: Całe nasze życie to reny. Jemy ich mięso i ubieramy się w ich skóry, zszywane ich ścięgnami, ich skórami nakrywamy się też do snu, z ich kości robimy swoje narzędzia, a ich tłuszczem oświetlamy kuwaksy. Na renach jeździmy i renom śpiewamy nasze pieśni! Tylko wyglądem się różnimy, jednak po tundrze koczujemy tak samo. Jakże więc możemy nie być renami. Sam pomyśl, zabijając rena, przelewam jego krew w swoją. Jego mięsem żyję. Moje dzieci istnieją dzięki mnie, a ja dzięki niemu. Jesteśmy zatem braćmi jednej krwi. My — ludzie-reny.
Braterstwo z renami Saamowie wywodzą od Miandasza, swojego totemicznego praprzodka, na poły człeka, a na poły renifera. Jego matką była Matriocha, starucha-noid. Pewnego razu, znudzona ludzką postacią, przemieniła się w ważenkę i zaszła w ciążę z renem. Przed porodem wróciła do babskiego ciała i urodziła białego rena z czarną głową i złotym porożem. To był Miandasz. Imię pochodzi od saamskiego mjanna. Po polsku scypuł. Matriocha wykarmiła go własną piersią, dzięki czemu mógł przyjmować postać człowieka. W mitologii Saamów Miandasz zajmował szczególne miejsce. Czarnołusski suponował, że kiedyś istniał o nim cały epos, który z biegiem czasu rozpadł się na odrębne pieśni, te zaś stopniowo przeszły w bajki. Etnograf zbierał je po okruchach, tusząc, że odtworzy saamski epos jak Lönnrot Kalewalę.
To właśnie w cześć Miandasza — wedle Czarnołusskiego — odprawiano obrzęd pojadania ofiarnego rena. Przy tym autor Legendy o człowieku-renie opisuje przebieg lyhte-werra nieco inaczej niż Wołkow. W jego relacji skóry rena nie naciągali na szkielet z iwiny, tylko kładli na ziemię, na prawej połowie układali kości w takim porządku, w jakim były w żywym renie, po czym zakrywali lewą połową, nadając całości formę śpiącego zwierzęcia. Samo pojadanie ciała ofiarnego renifera uczony porównywał do Komunii Świętej.
W 1930 roku wyszła książka Czarnołusskiego pod tytułem Materiały o bycie Saamów. Niezwykłe połączenie erudycji oraz doświadczenia sprawiło, że do dziś dzieło to nie ma sobie równych w rosyjskiej saamistyce.