Gilles Legardinier to, jak widzimy na fotografii, szpakowaty mężczyzna z bródką. Napisanie komedii obyczajowej, której narratorką jest postrzelona dwudziestoparolatka, było zatem z jego strony przedsięwzięciem odważnym, a okazało się strzałem w dziesiątkę. We Francji sprzedano pół miliona egzemplarzy. Bo „Czego się nie robi dla mężczyzny” to sympatyczna książka z sympatycznymi bohaterami, a pod naskórkową warstwą komedii romantycznej kryje się pochwała swojskości, otwartości, przyjaźni. A zatem może bardziej Ania z Zielonego Wzgórza niż Bridget Jones?
Julie ma dwadzieścia sześć lat, czyli, jak na polskie standardy, młoda nie jest. Ma małe mieszkanko po rodzicach, którzy wyemigrowali na Południe, nieciekawą posadę w mikroskopijnym oddziale banku (trzy dziewczyny, zdziwaczały szef i schnąca paprotka), lekko zawstydzające wspomnienia po romansie z muzykiem rockowym i kilka koleżanek w mniej lub bardziej pokręconych związkach. Jeśli życie ją uwiera, to nie bardziej, niż bardzo mały kamyk w bucie. Ale może warto by jeszcze coś zmienić? Katalizatorem, a właściwie detonatorem zmiany będzie wariackie, sztubackie, godne nastolatki zakochanie się w przystojnym i tajemniczym sąsiedzie. Całą sytuację oglądamy oczami Julie, zalewanej falami pozytywnych emocji, i po cichu zastanawiamy się, jak to wszystko wygląda od strony Rica, który wydaje się być młodzieńcem poukładanym, dobrze wychowanym i raczej opiekuńczym, niż zdobywczym oraz cokolwiek wobec tej gorączki zdystansowanym. A teraz pomyślcie, jak może wyglądać pozytywna zmiana życia Julie. Odchodzi z banku, i…
wylatuje do Buenos Aires? Zostaje blogerką modową? Znaną pisarką? Nie, Julie zatrudnia się w piekarni na rogu: „otwieramy codziennie o siódmej rano, nie wyłączając niedziel”. Właścicielka zna wszystkich… chwileczkę, ona naprawdę wszystkich zna! Julie, choć uwija się za lada jak fryga, zaczyna uważniej obserwować świat wokół siebie. Jaki sekret kryje się w garażu kumpla, a jaki na dachu za oknem starszej pani z wyższego piętra? Nowa, odmieniona Julie też pozwala sobie na odrobinę pozytywnego szaleństwa. Coraz więcej szaleństwa, za to w doborowym towarzystwie. Bo, jak powiedział mój ulubiony pisarz, „wszystko musi się zmienić, żeby wszystko zostało po staremu”. A szczęście może czekać tuż za rogiem, trzeba tylko uważnie patrzeć.