"Dylan Dog": "Strefa mroku" i "Mater Morbi" - recenzja komiksów wydawnictwa Tore
Do trzech razy sztuka? Oby tak się stało. Za sprawą wydawnictwa Tore na polski rynek wraca "Dylan Dog". Właśnie ukazały się dwa albumiki z przygodami "detektywa mroku". Jest więcej niż dobrze.
Oficyna Tore to młodziutkie wydawnictwo prowadzone przez pasjonatów włoszczyzny, którzy sięgnęli po nieobecną od kilku lat na naszym rynku serię. I nie mówimy tu o byle jakim cyklu, a "Dylan Dogu", bezsprzecznie jednym z największych europejskich fenomenów popkultury.
Kim jest Dylan Dog?
Stworzona w 1986 r. przez scenarzystę Tiziano Sclaviego postać "detektywa mroku" z miejsca podbiła serca włoskich czytelników, w tym samego Umberto Eco ("Całymi dniami mogę bez znudzenia czytać 'Biblię', Homera i 'Dylan Doga'"). Do dziś ukazało się bez mała 420 tomów jego przygód, w rodzimych Włoszech rozchodzących się co miesiąc w nakładzie kilkuset tysięcy egzemplarzy.
Tytułowy bohater to były funkcjonariusz Scotland Yardu, który zakłada agencję detektywistyczną specjalizującą się w rozwiązywaniu spraw paranormalnych. W kadrach kolejnych tomów przewijają się wilkołaki, zombie, upiory czy wampiry, krótko mówiąc - pokaźne stado wszelkiej maści indywiduów znanych z kart groszowej literatury i filmów klasy B.
Komiks - renesans gatunku
Tym, co wyróżnia te historie na tle innych komiksów grozy, to wszechobecna intertekstualność i niebywała erudycja scenarzystów. Twórcy "Dylan Doga" bez zahamowań czerpią z całego rezerwuaru kultury, nie bawiąc się w rozgraniczanie na wysokie i niskie.
Dlatego na takich samych prawach występują obok siebie aluzje do wielkiej literatury (tytułowego bohatera nazwano na cześć poety Dylana Thomasa), malarstwa, komiksów i filmów (pomocnikiem bohatera jest Groucho Marx, inspektor Bloch ma twarz aktora Roberta Morleya, a sam Dylan Dog zawdzięcza fizys Rupertowi Everetowi, który zagrał jego alter ego w filmie Michele’a Soaviego z 1994 r.).
Do tego w każdym tomie dochodzi niekończąca się żonglerka konwencjami i gatunkowymi kliszami oraz bezpretensjonalny humor, także stanowiący istotny wyróżnik serii.
Czytelnika, który nigdy wcześniej nie miał w rękach "Dylan Doga", ten synkretyzm może lekko zbić z tropu. Zaskoczeni nie będą za to wszyscy ci orientujący się w realiach włoskiego rynku filmowego. Seria bowiem idealnie ucieleśnia dualistyczny charakter tamtejszej kinematografii (szczególnie z lat 1950-80), gdzie dzieła Felliniego czy Viscontiego cieszyły się nie mniejszym powodzeniem co gotyckie horrory Mario Bavy, kanibalistyczne freski Ruggero Deodato i rubaszne filmy spod znaku commedia all'italiana.
"Strefa mroku" i "Mater Morbi"
Nakładem Tore ukazały się już dwa, acz zupełnie różne albumy z cyklu. "Strefa mroku" to klasyczna historia autorstwa Sclaviego z 1987 r., w której Dylan Dog trafia do szkockiej mieściny wezwany przez wystraszoną nastolatkę. Twierdzi ona, że w miasteczku grasują kosmici. Oczywiście na miejscu okazuje się, że prawda jest zgoła inna, a my dostajemy błyskotliwą i sprawnie opowiedzianą historię, przywodzącą na myśl horror Gary'ego Shermana "Martwy i pogrzebany" z 1981 r.
Do tego E.A. Poe, mesmeryzm, Hammer, szczypta czarnego humoru i klasyczne czarno-białe rysunki Giuseppe Montanariego i Ernesto Grassaniego. Idealny album, aby rozpocząć swoją przygodę z "Dylan Dogiem".
Z kolei "Mater Morbi" to zupełnie inna para kaloszy. Komiks różni się zarówno formalnie, jak i fabularnie od klasycznych, pulpowych odsłon serii. Tym razem nie ma żadnego śledztwa – "detektyw mroku" musi zmierzyć się z tajemniczą chorobą, samotnością i widmem śmierci.
Nasycona egzystencjalnymi wątkami historia to horror w najczystszej postaci, którego grozę potęguje dopieszczona, momentami surrealistyczna warstwa graficzna (kilka plansz jest w kolorze) autorstwa Massimo Carnevale. "Mater Morbi" to również świetna propozycja, acz radzę sięgnąć po nią w drugiej kolejności.
W Polsce "Dylan Dog" ukazywał się nakładem Egmontu w latach 2001–2010. Drugie podejście do "Dylan Doga" zaliczył śp. BUM projekt, który wydał trzy podwójne tomy (ostatni w 2016 r.). Tore wkracza więc na przetartą ścieżkę i wydaje się, że ma ułatwione zadanie.
Raz, że "Dylan Dog" to jednak już rozpoznawalna marka, dwa – świadomość czytelników i ich popkulturowe obycie na pewno znacznie wzrosły od czasów pierwszych polskich publikacji. Dlatego wierzę, że seria może trafić na podatny grunt.
Pozostaje trzymać kciuki. Zwłaszcza że komiksy Tore są porządnie wydane (miękka oprawa, przyzwoity papier, lekko powiększony format w stosunku do poprzednich albumów) i relatywnie tanie. Z niecierpliwością czekam na więcej.