Kiedy Marvel chce stworzyć historię skupioną tylko na jednym bohaterze, jego historii i osobowości, Logan zdaje się być zawsze na czele listy z propozycjami. I nie dotyczy to tylko i wyłącznie komiksów. 20th Century Fox już dwukrotnie postanowiło przeznaczyć Wolverine'owi samodzielne filmy z odpowiednio miernym i średnim skutkiem. Kiedy jednak za skłonnego do agresji mutanta zabierają się takie tuzy jak Brian K. Vaughan i Eduardo Risso, należy spodziewać się dużo lepszego efektu.
Logan wraca do Japonii, aby stawić czoła duchom przeszłości, co robi chętnie akurat wtedy, kiedy nie ratuje świata. To jednak nie wątek współczesny jest tu najważniejszy, ale pierwsze "przygody" mutanta na wyspie, kiedy uciekł podczas II wojny światowej z wojskowej bazy naukowej wraz z innym jeńcem, amerykańskim porucznikiem Warrenem. Zbiegowie nie przypadają sobie za bardzo do gustu, a okazja do pierwszego konfliktu pojawia się szybko w osobie Japonki Atsuko, spotkanej w leśnej głuszy. Warren chce ją zabić, Logan oszczędzić. Reszty możecie się domyślić sami.
Ogromną zaletą "Logana" jest zamknięcie całej historii pomiędzy tą trójką bohaterów. Scenariusz ani przez moment nie wymyka się twórcom spod kontroli, co tak często ma miejsce w przypadku komiksu superbohaterskiego. Zwroty akcji nie sprowadzają się do nagłego pojawienia się innego, potężnego mutanta z marvelowskiego panteonu, bo* tu nie chodzi o ratowanie świata, ale raczej o znalezienia odrobinki szczęścia i spokoju w niezbyt szczęśliwych czasac*h. Scenariusz Vaughana trzyma się zawsze nisko przy ziemi, na japońskiej prowincji 1945 roku.
Co ciekawe, jedyne zło, które pojawia się na wyspie Honsiu, pochodzi od obcokrajowców, nie od miejscowych. Porucznik Warren, brutal i kłamca, nie widzi nawet w Japończykach ludzi, choć jego samego trudno byłoby określić tym mianem. W spokojnej, wiejskiej okolicy, w porównaniu do łagodnie rysowanej Atsuko, to Logan i Amerykanin wyglądają jak brudne, niecywilizowane zwierzęta.
O tym, jak dobrze prezentuje się ten album niech świadczy fakt, że z prostoty scenariusza zdajemy sobie sprawę dopiero po zamknięciu komiksu. To właśnie kreska Risso wyciąga z tej historii półcienie i mroki, nadając każdej stronie charakteru. Gdyby nie one, byłaby to po prostu kolejna opowieść o nieszczęśliwej miłości Logana.* Risso ustawia postaci w ekspresyjnych pozach, często skrywając je w częściowych ciemnościach – te wizerunki mówią więcej niż dialogi i wewnętrze monologi.* Po co opisywać brutalność Warrena, niezdarną siłę Logana, skromność Atsuko przemieszaną z siłą, skoro można je tak doskonale pokazać?
Logan: Wolverine jest świetnie narysowaną, ale prostą historią. Godną polecenia wszystkim fanom zmęczonym przydługimi sagami o ratowaniu świata przed złem z setką superbohaterów i mutantów na każdej stronie. To krótka opowieść z trzema bohaterami o małych i dużych tragediach, choć wciąż z mutantem o niedorzecznych mocach w roli głównej.