Po Bogów na balkonie sięgnęłam ze względu na nazwisko autorki. Ciągle jeszcze mam w głowie obrazy z jej książki Dziewczynki ze świata maskotek . Czytałam ją z zamkniętymi oczami. Czytałam ją z głową pod kocem. Czytałam ją odwracając się do niej plecami. Była mocna, donośna, wrzeszczała mi wprost do ucha, ale pisana tak pięknie, że nie mogłam się od niej oderwać. Tego samego spodziewałam się po Bogach...
I tu też, prawy sierpowy, a potem ciężki nokaut. Leżę na podłodze i nie umiem wstać, bo tak mocno ta książka mnie uderzyła – zmiażdżyła moje poczucie, że na tym świecie nie ma już mikroskopijnych ale wysokich wież, na których zamyka się księżniczki. Bez klucza i bez wyjścia.
Są.
Taką księżniczką jest Anyżka – Somalijka, która wraz z rodziną przeprowadziła się do Finlandii. Razem z nimi przeprowadził się Allah. I dywaniki do modłów, hidżaby, poglądy, wycinanie łechtaczek i nadzór nad kobietami. Anyżka dusi się w tym świecie i nie ma jak z niego uciec – istnieje tylko balkon, na którym wieczorami łyka powietrze na cały następny dzień. I tajemnicza skrytka w piwnicy, w której chowa spodnie, krótkie bluzki, błyszczyk i kilka czasopism znalezionych na śmietniku. I pamiętniki, w których wypisuje listy do swojej idolki Madonny, o tym, że chciałaby być jej córką, żeby Madonna ją adoptowała, bo „Ostatnio Alla H. i ja mamy ciche dni. To taki sztywniak, że nie masz pojęcia. Między nami zupełnie nie ma chemii.”
Dziewczyna rośnie, dojrzewa, rozkwita, a jej ojciec chciałaby, żeby wciąż pozostała pąkiem, tłamsi ją, wsadza jej ogromne serce w puszkę mieszkania, zasuwa zasłony i nie pozwala światłu zaglądać w okna. Anyżka prowadzi wojnę podjazdową – ucieka w szkołę, w genialne wyniki w nauce, w dziwne i tajne przyjaźnie, które ukrywa przed domownikami. I w końcu się zakochuje. Przez przypadek ma okazję uczestniczyć w wykładzie drugiego swojego życiowego idola – Ala Gore'a. Tam jej oczy łowią Syna Morza Martwego. Nadaje mu w myślach takie imię, bo chłopak proponuje, żeby każdy student przyjeżdżający z Izraela wziął ze sobą butelkę słodkiej wody – wtedy udałoby się może uratować Morze Martwe od zagłady... „Właśnie o takim skrzyżowaniu chłopaka z leśnym ludkiem Anyżka potajemnie, superpotajmenie marzyła (...)” Od tej chwili jego sweter z biegającymi po nim lisami i dredy na głowie opanowują sny Anyżki – musi go poznać, choćby za cenę swojego życia – tak bardzo pustego bez miłości, przyjaźni, krótki spódniczek i
możliwości buntu. Życie podporządkowane braciom odbierającym ją spod szkoły i eskortującym do domu. Życie podporządkowane mężczyźnie, który pochwala ukamienowanie uczennic, które uciekając z pożaru szkoły niedokładnie okryły głowy chustami...
Po drugiej stronie balkonu, tam na dole, stoi kobieta z bliznami na twarzy. Blizn nie widać, bo przykrywa je chętnie burką. Spod zwojów materiału nie wystaje żadna część ciała, no może palce, które trzymają papierosa. Papieros żarzy się w noc i rozświetla oczy dziewczyny – pełne nienawiści do świata, do rodziny, do ludzi, pełne miłości do Allaha. To lustrzane odbicie Anyżki – Alla-Zahra, która urodziła się w Finlandii, ma matkę, pisującą skandaliczne książki o swoich związkach seksualnych, życie, w którym brakowało zawsze nakazów i zakazów. To dziewczyna, która dobrowolnie zawinęła się w materiał, żeby się ukryć i oddać Allahowi. Żeby zawęzić swój świat do modlitwy, do wyrzekania się, do zapominania. Przeżyła dużo bólu i wini za niego świat i ludzi. Ona, w przeciwieństwie do Anyżki, wolałaby, żeby słońce nie świeciło w jej okna. Organizuje ruch dzięki któremu młodzież ma zrozumieć znaczenie Allaha w życiu, odrzucić doczesny świat, swoją cielesność i swoje myślenie, na rzecz podporządkowania i modłów.
Ten kij łączy Allę-Zahrę i Anyżkę, które stoją na dwóch jego końcach – jest bardzo cienki i łatwo go złamać – łatwo też skaleczyć się o jego odłamki.
Tak działa pisanie Snellman – uderza mocno tym połamanym kijem w czytelnika – żeby bolało, żeby się obudził, żeby spojrzał na świat inaczej, żeby otworzył oczy szerzej i zastanowił się, jak ma na imię sąsiad, czy staruszka z bloku obok nie potrzebuje pomocy i czy na pewno świat wciąż obraca się w dobrą stronę...
Gdy zobaczyłam książkę w zapowiedziach jakiś rok temu, jej tytuł brzmiał Balkonowe nogi - obydwa są genialne, obydwa obrazują treść tej książki – balkon, to jedyne miejsce w domu Anyżki, gdzie jest choć trochę wolności. Gdzie mogą usiąść wszyscy bogowie świata i porozmawiać, podać sobie ręce i wyjaśnić wątpliwości.* I to na balkonie, w tej mikroskopijnej przestrzeni bez hidżabu, Anyżka w końcu traci swoje nogi – narzędzie ucieczki, narzędzie normalności, narzędzie dzięki któremu nawet pod okryciem może pozostać kobietą – wystarczy, że założy stukające o podłogę buty do flamenco.*
Można różnie interpretować zakończenie – kto wygrał, a kto przegrał. Skłaniam się ku puencie, że każde ekstremum niesie za sobą ofiary, każda ślepa wiara sprawia, że kiedyś w końcu wpadniemy w dziurę, której nie mogliśmy zobaczyć. Że każde uszy głuche na porozumienie mogą przegapić jakieś ważne i piękne słowa, jakieś „kocham cię” albo „jesteś dla mnie ważny”...