Od dawna wiadomo, że kryminały przestały być tylko i wyłącznie czystą, niezobowiązującą rozrywką umilającą długie podróże pociągiem. Coraz częściej intryga kryminalna połączona jest z trafnymi obserwacjami socjologicznymi, kulturowymi i antropologicznymi, zaangażowaniem politycznym i społecznym autora czy poruszaniem tematów ostatecznych i granicznych, z którymi wielokrotnie nie radzą sobie tzw. pisarze głównego nurtu. Do tej grupy powieści należy także Nocna zamieć Johana Theorina , szwedzkiego pisarza i dziennikarza, autora znanego już w Polsce dzięki świetnie przyjętemu przez czytelników i krytykę Zmierzchowi (zdecydowanie nie mylić z wampirycznym tworem autorstwa Stephenie Meyer pod tym samym tytułem!).
Autor ponownie zaprasza nas na Olandię, drugą co do wielkości wyspę szwedzką i miejsce pochodzenia jego przodków. Na północną część wyspy ze Sztokholmu przeprowadza się małżeństwo Westinów (Joakim i Katrine) wraz z dziećmi (dwuipółletni Gabriel i sześcioletnia Livia). Nie tyle zmęczyli się miejskim hałasem i szaleństwem, co raczej – po śmierci tajemniczej Ethel, o której przez długi czas nic nie wiemy – próbują rozpocząć swoje wspólne życie raz jeszcze. W tym celu kupują rozległe i leżące na odludziu, wymagające gruntownego remontu gospodarstwo Åludden.
Posiadłość tę zbudowano nad Bałtykiem już w połowie XIX wieku dla miejscowego latarnika, który opiekował się stojącymi do dzisiaj, choć od dawna bezużytecznymi, bliźniaczymi wieżami. Właśnie tutaj, półtora wieku później, pewnego październikowego popołudnia, w wodzie zostaje znalezione ciało Katrine. Jak nietrudno się domyślić, nic nie wskazuje na to, by młodą kobietę zamordowano. Ot, przypadkowe poślizgnięcie, nieszczęśliwy wypadek. Sprawa zamknięta, życie toczy się dalej. Policja (nowo otwarty posterunek w Marnäs z funkcjonariuszką Tildą Davidsson w roli głównej) może wrócić do ścigania młodzieńców okradających domki letniskowe i przeciwdziałać pladze narkomanii w północnej Olandii. Tylko Joakim nie może wrócić do siebie, zupełnie bezradny w obliczu niepojętej straty, sam z dziećmi w wielkim, jakże teraz pustym, domu.
Theorin skonstruował powieść opierając się na doszczętnie zgranych schematach fabularnych (małżeństwo z dwojgiem małych dzieci zamieszkuje w wielkim domu na odludziu; dom ma swoją bogatą, choć niezbyt wesołą, przeszłość; szybko po znalezieniu ciała śledztwo zostaje z braku dowodów odłożone ad acta, itd., itp.), ale błyskotliwie je wykorzystał i dostosował do własnej opowieści. Autor Nocnej zamieci sprawnie prowadzi nas przez kilka równoległych wątków rozpisanych na 460 stronach: tragedię Joakima i jego próbę dostosowania się do życia po stracie, pracę i życie osobiste funkcjonariuszki Tildy (w tym jej spotkania z jednym z bohaterów Zmierzchu , przebywającym w domu starców Gerlofem Davidssonem), ekscesy emocjonalnych dzieciaków okradających olandzkie domy oraz kolejne „odsłony historyczne”, tj.
przedstawienie wszystkich dawnych tragedii, jakie wydarzyły się w gospodarstwie Åludden.
Intryga kryminalna rozwija się powoli, stopniowo, bez zbędnego efekciarstwa i fabularnego szarżowania, które byłoby tutaj bardzo nie na miejscu. W końcu Nocna zamieć jest przede wszystkim - przynajmniej dla autora niniejszej recenzji - poruszającym, choć niezwykle subtelnym, wyciszonym studium tęsknoty, żałoby i pustki, nagle odebranego, utraconego sensu życia. Theorin nie prezentuje czytelnikowi erudycyjnego, pseudofilozoficznego traktatu o Braku. Zamiast tego opowiada o cierpieniu Joakima prostymi, krótkimi, zgoła trywialnymi zdaniami. Joakim odwozi dzieci do szkoły, w drodze powrotnej nie potrafi zrobić zakupów, wraca do pustego domu i jest mu źle. Joakim wolałby, by Katrine tutaj była. „Stanął przy oknie. W planach miał tylko stać tam jak najdłużej, tak długo, jak to możliwe”. Co innego pozostaje w takiej chwili? I czy aby nie jest to jeden z nielicznych sposobów,
w jaki potrafimy powiedzieć coś o utracie?
* Nocna zamieć przekonuje również dzięki namalowanemu przez Theorina obrazowi Olandii, portretom zamieszkujących ją osób, frapującemu przetworzeniu olandzkich legend, podań i przesądów oraz mrożącym (dosłownie i w przenośni) krew w żyłach fragmentom opisujących fåk, a więc tytułową nocną śnieżycę, która ma na sumieniu już niejedno ludzkie istnienie.* Co jeszcze bardziej zaskakujące, Theorin umiejętnie przeplata tę z gruntu realistyczną powieść wątkami fantastycznymi oraz buduje atmosferę grozy, która sprawia, że Nocna zamieć momentami bardziej niż kryminał przypomina stylowy, lecz w dalszym ciągu przerażający, horror w rodzaju Sierocińca. I właśnie ów nadrealistyczny motyw – szepty zmarłych i duchy przodków (mniejsza o to, czy rzeczywiste czy raczej wyobrażone i będące efektem narastającego obłędu
cierpiącego mężczyzny) – jest jednym z niewielu optymistycznych momentów tej rozważnej, mrocznej i solidnie opowiedzianej historii. Nic, tylko czekać na trzecią część olandzkiej tetralogii Johana Theorina .
Podsumowując jednym zdaniem: * Nocna zamieć to kryminał, horror, powieść psychologiczna i obyczajowa w jednym. Subtelne studium utraty i żałoby, niebanalna historia miłosna, rosnące ze strony na stronę napięcie, mrożąca krew w żyłach fabuła (oraz, oczywiście, ta pogoda!).*