Jak głosi mądre porzekadło, klasyki nie trzeba lubić, ale znać ją wypada. Dlatego szczególnie w dziedzinie komiksu z radością należy witać każdą inicjatywę, która ma na celu przybliżenie tej klasyki polskiemu czytelnikowi. Jako że w czasach minionego ustroju kontakt narodu z opowieściami obrazkowymi był minimalny, to i braki w edukacji komiksowej pozostały ogromne i obciążają kolejne pokolenia.
Zaraz, zaraz, powiecie, a „Żbik”, a „Kloss”, a „Tytus”, a „Relaks” wreszcie? A zeszyty okołowojenne, Baranowski, Christa i „Kleks”, o „Świecie Młodych” nie wspominając? Owszem były i cieszyć się z tego należy. Jednak pod względem ilościowym cała ta produkcja stanowiła kroplę w morzu. Zapewne tyle plansz komiksowych, co ukazało się w naszym kraju przez wszystkie dziesięciolecia PRL-u, na rynku frankofońskim w dobrym roku wychodziło w ciągu miesiąca, może półtora...
Oczywiście w ostatnim ćwierćwieczu spora część klasycznego dorobku komiksu europejskiego, amerykańskiego czy japońskiego trafiła do polskich czytelników, nie doprowadziło to jednak do tego, żeby stał się on elementem kultury rzeczywiście masowej. Świadczą o tym dzisiejsze nakłady albumów, spośród których większość sięga góra kilku tysięcy egzemplarzy. Na tym tle imponuje wielość tytułów, ich bogactwo stylistyczne i formalne. Jednak odbiorcami komiksów (poza dziecięcym) pozostaje względnie wąska grupa osób, a większość społeczeństwa komiksu nie lubi, bo go... nadal nie zna. Jedyną nadzieją na upowszechnienie sztuki komiksu w Polsce wydaje się być pozytywistyczna praca u podstaw w propagowaniu jego odmiany zwanej komiksem środka, przeznaczonej dla statystycznie przeciętnego konsumenta fabuł.
Do takiej odmiany należy cykl „Wieże Bois-Maury” Hermanna Huppena, klasyk nad klasyki, powstający od połowy lat 80. XX wieku. Ze względu na niespieszną narrację może co prawda nie przypaść do gustu części młodych pokoleń wychowanych na estetyce MTV i interaktywnych grach komputerowych. Jednak pozostali, dla których liczy się nie tylko pędząca na złamanie karku akcja i nieustające fajerwerki, ale również fabuła, intryga, klimat i nastrój, składające się na kompletną i oryginalną wizję, powinni być usatysfakcjonowani.
Cykl Hermanna opowiada o wędrówce rycerz Aymara po średniowiecznej Europie (i okolicach), co staje się okazją do ukazania ówczesnych stosunków społecznych, wierzeń, obyczajów, problemów, idei. Aymar to mąż honorowy i dzielny, chętnie niosący pomoc bliźnim, ale również dziecko swoich czasów. Dla przykładu, jako szlachcic ma się za kogoś gatunkowo różnego od chłopów czy mieszczan. Jego największym marzeniem jest odzyskanie rodowych dóbr, które leżą w cieniu tytułowych wież. Każdy kolejny album cyklu opowiada o nowym etapie wędrówki Aymara, w dużym stopniu autonomicznym wobec pozostałych. Główny bohater często schodzi na dalszy plan, oddając pole innym intrygującym postaciom, które spotyka na swojej drodze.
W tomie szóstym, noszącym tytuł „Sigurd”, Aymar wraz z rycerzem Williamem i lojalnym giermkiem Oliwierem dociera do nadmorskiej twierdzy rodu de Landri, w której ma odbyć się turniej rycerski. Jednak sprawy związane z bojową rywalizacją tracą na ważności, gdy następuje ciąg niesamowitych zdarzeń, które są owocem klątwy ciążącej od wieku nad rodziną gospodarzy. Bohaterowie stykają się ze zjawiskami, których nie sposób wytłumaczyć w sposób racjonalny. Jako nieodrodne dzieci swej epoki, której racjonalizm nie był najmocniejszą stroną, bez oporów przyjmują wytłumaczenia nadprzyrodzone. Aymar trafia do zamku jak z sennego koszmaru, gdzie wraz z protoplastą rodu de Landri, Sigurdem, przechodzi szereg prób, walcząc o przeżycie. Bohater staje przed koniecznością odróżnienia, co w otaczającym go świecie jest realne, a co stanowi jedynie omam, stworzony przez moce nieczyste. Walka toczy się zarówno na płaszczyźnie fizycznej, jak i duchowej, a tym samym stanowi dla Aymara prawdziwy sprawdzian charakteru i hartu ducha.
W warstwie symbolicznej, oprócz konfrontacji światów zmysłowego z nadprzyrodzonym, album ukazuje także starcie chrześcijaństwa z wiarą w dawnych skandynawskich bogów, których Normanowie czcili przed podbojem Anglii. Nowa religia zdaje się zdobywać serca twardych potomków wikingów dużo wolniej, niż sami chcieliby to przyznać, a obawa przed zemstą Asów naznacza całą ich egzystencję. „Nikt nie może dwom panom służyć” – jak dowodzi Ewangelista Mateusz. Brak zdecydowania w tym względzie owocuje życiem w ciągłym strachu, niepewności i zakłamaniu. Po przeprawie, która go spotkała, zdaje się uświadamiać to sobie także Aymar. Podejmuje bowiem ważną decyzję, która określa jego przyszłość.
Zarówno charakterystyczną pogodę panującą w miejscu akcji, czyli na angielskim wybrzeżu, jak i klimat prezentowanej historii, podkreśla kolorystyka plansz. W większości utrzymane są one w odcieniach sepii, pozostałe barwy zostały stonowane, ich mocniejsze akcenty pojawiają się z rzadka, a dominującym wśród nich okazuje się czerwona peleryna Aymara. Komiks Hermanna charakteryzują nie tylko realistyczne rysunki w rozpoznawalnym stylu, ale również realistyczna wizja świata i panujących w nim stosunków pomiędzy poszczególnymi ludźmi i warstwami społecznymi. Warto tę oryginalną wizję poznać, aby dać sobie szansę na jej polubienie. Dokładnie tak samo jak z każdą inną klasyką.