Trwa ładowanie...
recenzja
08-04-2014 17:55

Drugi oddech serii

Drugi oddech seriiŹródło: "__wlasne
d3eih73
d3eih73

Szczerze przyznam - na podobieństwo skazańca - straciłam już nadzieję, że Deaver kiedykolwiek powróci do poziomu, jaki reprezentowały jego wczesne utwory. Sądziłam, że zwyczajnie mu się odechciało starań i teraz będzie w nieskończoność eksploatował sprawdzoną formułę, produkując jedną powieść rocznie, tak by stan konta się zgadzał, a wydawca był zadowolony. Utwierdził mnie w tym przekonaniu beznadziejny wręcz * Hak, a nie zmieniła go słaba nowelka A Textbook Case, z udziałem dwójki sztandarowych bohaterów autora, Lincolna Rhyme’a i Amelii Sachs. Dlatego też możliwie najdłużej zwlekałam z sięgnięciem po najnowszy (dziesiąty) tom ich śledczych perypetii, bo w głębi serca czułam, że *Pokój straceń będzie kroplą, która przepełni czarę i skłoni mnie do porzucenia cyklu, przez wiele lat należącego do ulubionych.

I tu mistrz twistów zdołał mnie naprawdę zaskoczyć, otrzymałam bowiem najlepszą jego powieść od czasów * Dwunastej karty, która została opublikowana w roku 2005. Jest po temu wiele powodów. Przede wszystkim mocno nietypowe śledztwo, w którym przez bardzo długi czas nie ma żadnych dowodów fizycznych. Po drugie - znacznie mniejsza niż zwykle ilość „wykładów” wplecionych w tekst, które naprawdę niekiedy nużyły, na przykład w poprzedniej części cyklu, * Pod napięciem. Po trzecie - Rhyme po raz pierwszy od czasu swojego wypadku wyjeżdża za granicę, i to od razu na Bahamy. Oczywiście, po dowody. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to element świeży, i umożliwia pokazanie kryminalistyka z innej strony. Kolejną nowość stanowi nieoczekiwane rozwinięcie motywu artretyzmu Sachs, o którym powoli zaczynałam
sądzić, że stanowi taki „kwiatek u kożucha”. No, boli ją noga. Ale w zasadzie nic z tego nie wynika. Otóż nadszedł czas, że wynikło. Stan bohaterki uległ tak znacznemu pogorszeniu, że stawia pod znakiem zapytania jej dalszą pracę w terenie, bo ograniczona sprawność Amelii czyni ją zagrożeniem dla niej samej i jej współpracowników. House mógł sobie utykać, policjantka w akcji nie ma takiego luksusu.

Ale najważniejszą zaletą Pokoju straceń jest główny wątek fabularny. Widząc, że zanosi się na śledztwo wewnętrzne, dotyczące nadużyć władzy, przekroczenia uprawnień przez tajne jednostki antyterrorystyczne, bezzasadnych egzekucji - wewnętrznie się skrzywiłam. No, myślę sobie, temat nośny, nie dziwota, że Deaver się wreszcie skusił, czuje wszak, skąd wiatr wieje. Na tym polega jego praca. Spodziewałam się, że - niezależnie od wybranej przez autora opcji (brzydki rząd/biedni bojownicy lub dobry rząd/ohydni zamachowcy) - wyjdzie agitka. Byłam w błędzie. Choć przez długi czas umiejętnie sugeruje czytelnikowi coś innego, autor - poprzez zgrabnie skonstruowaną intrygę - oddaje liczne niuanse omawianej problematyki, jej praktyczną złożoność i etyczną niejednoznaczność.

Jednocześnie, choć byłam przekonana, że znam już na wyrywki arsenał jego zmyłek, zwodów i narracyjnych sztuczek, w kwestiach fabularnie najistotniejszych Deaver zgrabnie wywiódł mnie w pole. Świadczy to o wyjątkowym dopracowaniu zarówno samego pomysłu, jak i konstrukcji powieści. Oczywiście, autor nie byłby sobą, gdyby nie wplótł w tekst „stałych numerów”, takich jak zagrożenie życia bohaterów czy dołożenie kolejnej cegiełki do pomnika wszechwiedzy Lincolna Rhyme’a na ostatnich stronach, które naprawdę (i z pożytkiem dla całości) mógłby sobie darować. Przy wszystkich zaletach powieści „krótki program obowiązkowy” nie razi jednak tak, jak zazwyczaj.

Pokój straceń to pierwsza od wielu lat powieść Deavera, której lektura nie była dla mnie przykrym obowiązkiem fana, ale autentyczną przyjemnością, pozwalającą przypomnieć sobie noce zarywane przy * Kamiennej małpie* czy * Modlitwie o sen*. Poproszę o więcej takich niespodzianek.

d3eih73
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3eih73