Trwa ładowanie...
d4lxi4q
08-10-2021 16:00

Drugi mąż czwartej żony

książka
Oceń jako pierwszy:
d4lxi4q
Drugi mąż czwartej żony
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Kategoria
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Opinie o kryzysie małżeństwa i rodziny słychać z wielu stron: formułują je kościoły, rządy, partie polityczne, różnego typu organizacje. W 2014 roku pogląd taki wygłosił papież Franciszek; w 2020 roku Kongres USA na swojej stronie internetowej domagał się od rządu polityki wspierającej małżeństwa w obliczu trwającego od dekad spadku ich liczby; w tym samym roku ekspertka konserwatywnego polskiego think tanku Klub Jagielloński stwierdziła, że obecnie małżeństwa boimy się bardziej niż rozwodu; instytucja badawcza Pew Research Center przekonuje ponadto, że 25 procent milenialsów – czyli osób urodzonych w latach 80. i 90. XX wieku – nigdy nie zawrze związku małżeńskiego, co jest najwyższym wskaźnikiem w historii.

Zanim jednak zaczniemy bić na alarm i z niepokojem pytać o los społeczeństw, warto zadać jedno proste pytanie: o jakim małżeństwie w ogóle się mówi? Jaki typ związku jest w kryzysie? Papieżowi Franciszkowi, Kongresowi USA, Klubowi Jagiellońskiemu i milenialsom (prawdopodobnie) chodzi o relację łączącą dwie osoby, bo w kręgu kultury judeochrześcijańskiej ten rodzaj małżeństw uchodzi za jedyny dopuszczalny prawnie i moralnie. Należy wszelako mieć świadomość, że w momencie, gdy ogłasza się stan pogotowia dla monogamii, inne typy małżeństw mogą się mieć bardzo dobrze. Ludzka kreatywność nie ogranicza się bowiem – o czym traktuje ta książka - do jednego modelu małżeństwa.

Drugi mąż czwartej żony
Numer ISBN

978-83-89284-98-3

Wymiary

160x215

Oprawa

twarda

Liczba stron

96

Język

polski

Fragment

Waldemar Kuligowski

Słowo wstępne

Opinie o kryzysie małżeństwa i rodziny słychać z wielu stron: formułują je kościoły, rządy, partie polityczne, różnego typu organizacje. W 2014 roku pogląd taki wygłosił papież Franciszek; w 2020 roku Kongres USA na swojej stronie internetowej domagał się od rządu polityki wspierającej małżeństwa w obliczu trwającego od dekad spadku ich liczby; w tym samym roku ekspertka konserwatywnego polskiego think tanku Klub Jagielloński stwierdziła, że obecnie małżeństwa boimy się bardziej niż rozwodu; instytucja badawcza Pew Research Center przekonuje ponadto, że 25 procent milenialsów – czyli osób urodzonych w latach 80. i 90. XX wieku – nigdy nie zawrze związku małżeńskiego, co jest najwyższym wskaźnikiem w historii.

Zanim jednak zaczniemy bić na alarm i z niepokojem pytać o los społeczeństw, warto zadać jedno proste pytanie: o jakim małżeństwie w ogóle się mówi? Jaki typ związku jest w kryzysie? Papieżowi Franciszkowi, Kongresowi USA, Klubowi Jagiellońskiemu i milenialsom (prawdopodobnie) chodzi o relację łączącą dwie osoby, bo w kręgu kultury judeochrześcijańskiej ten rodzaj małżeństw uchodzi za jedyny dopuszczalny prawnie i moralnie. Należy wszelako mieć świadomość, że w momencie, gdy ogłasza się stan pogotowia dla monogamii, inne typy małżeństw mogą się mieć bardzo dobrze. Ludzka kreatywność nie ogranicza się bowiem – o czym traktuje ta książka - do jednego modelu małżeństwa.

Co mam na myśli, pisząc o ludzkiej kreatywności w odniesieniu do związków małżeńskich? Na przykład to, że małżeństwo może być zawierane na stałe, „do grobowej deski”, ale równie dobrze także na określony z góry czas, jak również „na próbę”. Małżeństwo może łączyć nie tylko dwie osoby, ale też trzy, cztery albo jeszcze więcej. Żonami tego samego mężczyzny mogą być siostry. Mężami tej samej kobiety mogą być bracia. Oficjalnym ślubnym partnerem może być nawet osoba nieżyjąca.

Monogamia, poligynia, poliandria, lewirat i sororat to antropologiczne terminy dla przywołanych wyżej typów małżeństw. Nie ma wśród nich związków bezwzględnie dobrych i jednoznacznie złych, nie wiemy, które z nich pojawiły się wcześniej w ludzkiej historii, a które później. Nie układają się one w żaden schemat ewolucyjny, nie dadzą się również podzielić na małżeństwa właściwe społeczeństwom zbieracko-łowieckim, rolniczym, miejskim czy postprzemysłowym. Co więcej, każdy z wymienionych typów ma wiele lokalnych wariantów. Zamiast prostego obrazu stare – nowe bądź moralne – amoralne mamy zatem mozaikę znaczeń, obyczajów, wartości i emocji.

Skomplikowane? Dziwaczne? Niewiarygodne? Tylko do momentu, gdy poznacie historię Kuhi, kobiety z kenijskiego ludu Kikuju. Zaczęło się zwyczajnie: Kuhi wyszła za mężczyznę o imieniu Huta. Powstało w ten sposób dobrze nam znane małżeństwo monogamiczne. Potem para wspólnie zdecydowała, ze Huta poślubi drugą żonę, kobietę imieniem Kara. Ta decyzja doprowadziła do powstania małżeństwa poligynicznego. Następnie sama Kuhi postanowiła, że poślubi kobietę zwaną Wamba, która stała się jej żoną oraz matką ich dzieci. To dało początek małżeństwu znanemu jako ginegamia. Nowa w tym związku, czyli Wamba, utrzymywała stosunki seksualne z Huta, który w efekcie stał się jej nieoficjalnym mężem; miała zresztą prawo do spotykania się z kochankami poza małżeństwem. W pewnym momencie Wamba poślubiła jeszcze jedną kobietę o imieniu Wambuni. W rezultacie tych kaskadowych decyzji, w jednym domu zamieszkiwały cztery małżeństwa: dwa z nich to były związki mężczyzna-kobieta, dwa kolejne natomiast to związki kobieta-kobieta. Co w tym wszystkim najważniejsze, w trakcie zawierania małżeństw między Kuhi, Huta, Karą, Wambą i Wambuni nie złamano żadnych reguł obyczajowych czy prawnych, nie naruszono żadnych wzorców małżeństwa akceptowanych przez Kikuju. Wszystko odbyło się w zgodzie z prawem, kodeksem etycznym i religijnym. Nic nie wiadomo także, by te splecione małżeństwa dotknął jakikolwiek kryzys.

W ujęciu słownikowym, małżeństwo jest „usankcjonowanym prawnie” trwałym związkiem mężczyzny i kobiety, w ujęciach starszych dodawano do tej ogólnej formuły także cel stworzenia takiej instytucji – niezawodnie było nią „założenie rodziny”. Instytucja małżeństwa uważana jest obecnie za legalną w momencie dokonania „czynności prawnych”. Dokonują ich z własnej woli, zgodnie z przepisami prawa, dwie zainteresowane strony. W efekcie zmieniają swój stan cywilny, stając się mężem i żoną, przechodząc tym samym przez arcyważny rytuał przejścia.

Sucha litera prawa wiele jednak pomija: ludzie się przecież nie tylko żenią, ale i rozwodzą, zawierają związki różnego typu, są przeciwnikami małżeństw, wybierają życie singli, dążą do zawarcia związku małżeńskiego z osobą tej samej płci, a u osób queer decyzja taka wcale nie musi być skierowana ku jakiejkolwiek płci… Słusznie zauważał wybitny polski antropolog Bronisław Malinowski, że każde małżeństwo jest jednocześnie czymś biologicznym i kulturowym zarazem. Na najbardziej podstawowym poziomie funkcjonuje, jak sugerował, jako forma ograniczenia popędu seksualnego tylko do partnerów czy partnerek małżeńskich. Zapewnia także prokreację, czyli przetrwanie społeczności w następnym pokoleniu. Na kolejnych poziomach małżeństwa są jednak przede wszystkim specyficznymi umowami społecznymi, zawieranymi między ludami, plemionami, rodami albo autonomicznymi osobami. Wyrażają podzielane wartości, integrują grupę, wywołują przepływ osób – gdy któryś z małżonków zmienia miejsce zamieszkania i/lub przynależność rodzinną – a także dóbr, choćby w postaci wymienianych darów. Małżeństwo to śluby i wesela, teściowie i dzieci, powinowaci i krewni, miłości i zdrady, a także tysiące legend, morze plotek i setki romantycznych komedii. „Zanim się ożenisz, zastanów się, co robisz”, przestrzegają Hiszpanie; „Dobra żona czyni dobrego męża”, podpowiada przysłowie angielskie; „Ubieraj się na spotkanie z teściową, rozbieraj się na spotkanie z mężem”, radzą natomiast w Chinach.

Nie ulega wątpliwości, że małżeństwo jest żywym centrum społeczeństwa, w którym zbiega się – jak w soczewce – jego moralność, obyczajowość, ekonomia, a także polityka. Myli się więc ten, kto zakłada, że małżeństwo to tylko prywatny wybór zaangażowanych osób. Zdefiniowane i regulowane przez władze religijne i polityczne, jest instytucją, która, co prawda, gwarantuje prawo do prywatności, ale tylko w ramach porządku publicznego. Wiele państw traktuje małżeństwo jak narzędzie przymusu i manipulacji, któremu poddawani są obywatele. Co mam na myśli? Na przykład zdarzenie z 4 lutego 1944 roku. Wtedy to, w okupowanej przez Niemców Warszawie, odbyła się pewna ceremonia ślubna. Na kobiercu stała tylko narzeczona, młoda, wysoka, jasnowłosa Norweżka, podczas gdy pan młody leżał martwy na katafalku. Salę Kolumnową Pałacu Prezydenckiego ciasno wypełniali oficerowie w mundurach SS, a wśród nich Heinrich Himmler, drugi po Hitlerze człowiek ma szczytach władzy Trzeciej Rzeszy. Panna młoda nie była podlotkiem: z wykształcenia historyczka, biegle mówiąca kilkoma językami, pływaczka, umiała prowadzić samochód i strzelać z pistoletu. Co kluczowe, stanowiła klinicznie „czysty” przykład rasy aryjskiej, co ponoć zweryfikowano kilkanaście pokoleń wstecz. Kim był jej narzeczony? To generał Franz Kutschera, warszawski szef SS, który trzy dni wcześniej został zastrzelony w brawurowej akcji polskiego podziemia. Jako że para był wcześniej zaręczona, a kobieta spodziewała się dziecka, Himmler nakazał zawarcie małżeństwa. Dzięki temu kobieta mogła liczyć na pomoc państwa niemieckiego i rentę na dziecko przysługującą wdowie po poległym. Wiadomo, że podczas II wojny światowej zawarto 25 tysięcy tego typu małżeństw.

Upolitycznianie małżeństw nie musi wszakże przybierać aż tak upiornych form. Zwykle chodzi bowiem o zideologizowaną edukację prowadzoną w szkołach, na przedmiotach zwanych „przysposobienie do życia w rodzinie” lub podobnie. W stawce może być prawo faworyzujące małżonków i dzieci urodzone w małżeństwie, a pomijające pary nieformalne i dzieci wychowywane poza małżeństwami. Przykładem z ostatnich lat jest trwająca w wielu krajach kampania na rzecz prawnego uznania związków osób jednopłciowych, co zresztą antropolog postrzega jako powrót do tradycji obecnych w wielu kulturach.. Przed nami, jak sądzę, batalia o status „postludzkich związków”, łączących ludzi z robotami albo cyborgami, o czym traktuje ostatni rozdział. Jak widać zatem, instytucja z miłością w herbie łatwo staje się polem bitwy miedzy różnymi systemami wartościami i spojrzeniami na świat oraz na ludzkie przeznaczenie.

Z badań prowadzonych nad instytucją małżeństwa ostatecznie wynika jeden wniosek: mamy do czynienia z taką formą współżycia, która nieustannie się zmienia. Dawne wyobrażenia o tym, czym jest dobre małżeństwo ustępują wyobrażeniom nowszym, jedne modele są zastępowane przez inne, a bycie żoną i mężem oznacza wypełnianie ról, które ciągle pisze się od nowa. Pogląd taki wspiera oficjalne stanowisko Zarządu Amerykańskiego Towarzystwa Antropologicznego z 2004 roku: „Wyniki ponad stuletnich badań antropologicznych nad gospodarstwami domowymi, związkami krewniaczymi oraz rodzinami w różnych kulturach i na przestrzeni czasu w żaden sposób nie potwierdzają poglądu, że cywilizacja lub realne porządki społeczne zależą od małżeństwa jako instytucji wyłącznie heteroseksualnej. Przeciwnie, badania te raczej potwierdzają wniosek, że akceptowanie szerokiego wachlarza różnych typów rodzin, w tym także rodzin zbudowanych na związkach osób tej samej płci, może przyczynić się do powstania stabilnych i humanitarnych społeczeństw”.

Na koniec kilka wyjaśnień od autora. Po pierwsze, ta książka nie jest wyczerpującym katalogiem wszystkich znanych nauce typów małżeństw. Zadanie takie wymagałoby pracy zespołu specjalistów i opublikowania pracy znacznie obszerniejszej. Kolejne rozdziały książki proszę zatem potraktować w charakterze zaproszenia do wędrówki po niezwykle interesującym, a wciąż mało znanym polu ludzkiej kultury. Po drugie, nie jest moim zamiarem prezentowanie kulturowego zróżnicowania jak jarmarku dziwów, więc nie znajdziecie tutaj ani tonu sensacji ani pogardliwego lekceważenia. Po trzecie, moim głównym celem jest mądre uwrażliwianie na odmienne sposoby życia i odczuwania. Temu właśnie służą przedstawione w tej książce historie: z Kanady, Malezji, Nepalu, Kurdystanu, Indii, Kenii, Tanzanii, Arabii Saudyjskiej, Republiki Sudanu Południowego, Chin i kilku jeszcze miejsc. Wszystkie one są całkowicie prawdziwe, wszystkie dzieją się obok nas, w przestrzeni nazywanej światem współczesnym. Przedstawienie tych historii jest moim sposobem na przyczynienie się, choćby w minimalnym stopniu, do wzmacniania „stabilnych i humanitarnych społeczeństw”. Mam bowiem nadzieję, że w takich właśnie chcemy żyć.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4lxi4q
d4lxi4q
d4lxi4q
d4lxi4q