Serdeczne gratulacje, Panie Michał, z okazji wydania książki, a tak na marginesie jako stara nudziara chciałam Pana zapytać, czy słyszał Pan o tym, że.....
Dawno dawno temu, za górami, za lasami osiemnastowiecznym światem wstrząsnęła seria skandali. Historie seksualnych wybryków okrutnego arystokraty, skądinąd bardzo przystojnego zastępcy gubernatora w czterech francuskich prowincjach, zaowocowały książką tytułem przyprawiającą o omdlenia – Sto dwadzieścia dni Sodomy. Jej autora, niejakiego Donatien Alphonse Francois de Sade, markiza nader zwyrodniałego, nazwano zboczeńcem, zbrodniarzem i szaleńcem, a jego książkę obłożono zwyczajowym tabu, wyklęto i skazano na następne stulecia na zapomnienie i niebyt.
W międzyczasie, co by atmosferę na rynku wydawniczym podkręcić troszkę, wielu innych panów literatów, przez kolejne stulecia, starało się przedrzeć z treściami zakazanymi. Pensjonarki mdlały, studenciny rumieniły, piwniczne „tajne” księgozbiory puchły, okolice rozporków w szarawarach, pumpach, spodniach sztuczkowych czy huzarskich porciętach wybrzuszały się niczym wulkany Wezuwiusze...
Jak się już raz zaczęło, tak poszło jak z płatka. Dlatego też, kiedy w latach siedemdziesiątych Philip Roth opisał historię Pewnego Pana, co to zamienił się znienacka w wielki damski cyc, co więcej, cyc marzący o siadającej mu okrakiem na sutku pielęgniarce, krytycy już bez zbędnych rumieńców zanalizowali książkę pod kątem formy, psychoanalitycznego aspektu i innych takich wartości.
No bo widzi pan, Panie Michale, cóż takiego szokującego w pokazywanej od tylu lat gołej DUPIE, nawet jeśli by ta dupa błyszczała i wygrywa melodyjki. Jeśli by i stepowała w rytmie hymnu, i mrugała filuternie okiem, to przecież już dawno temu siedemnastowiecznym światem wstrząsnęła seria...
Natomiast w tym roku...
W tym roku zaś Pan, Panie Michał W. Pistolet, z zawodu „Autorze” – rozpiął dla odmiany swoje spodenki i zadziwił się bardzo tym, CO TAM ZNALAZŁ. Obejrzał skrzętnie, podotykał nieśmiało, po czym postanowił światu ogłosić, jaka to siła wielka drzemie w tym cudzie, i jaki to przyrząd pikny mu się dostał od natury. No jaka to cudowna wiadomość dla ludzkości, my ludzkość, Panie Autor, zasadniczo dziękujemy.
Z zachwytu owego powstało dzieło, to dzieło, co to pogratulować Panu chciałam, no to - Życie podziemne mężczyzny. I pięknie Pan, Panie Pistolet, tę ideą przewodnią Pan ujął, że wszystkie chłopaki maja takie same pisiaki...
I w imię tej idei, jak Krecik swego czasu w bajce pewnej, co z kieszonki wydobywał różne akcesoria krzycząc co chwilę słynne ACHHHH JOOOO, tak Pan, Panie Autor z podziwu wyjść nie możesz, od samiuśkiego początku swojej książki, aż po jej końca koniec, nad tym, co z kieszonki wystaje i powiewa na wietrze, niczym ta flaga czy sztandar inny.
Panie Michał, ma się ochotę wrzasnąć po pierwszych trzech stronach, Panie Michał - Krecika to ja rozumiem, bo on i szpulkę miał w kieszonce, i śrubokręcik, igłę i pudełko zapałek, gumkę i kawałek drucika, ale Pan, Panie Autor, Pan to w sumie nieustająco jedno akcesorio oglądasz przez ponad dwieście stron i AŻ TYLE O NIM SŁÓW MASZ? Czy to jakimś małym narcystycznym monologiem nie pachnie? Aby to jaka megalomania nie jest? Bo dla mnie, czytelnika, to po pierwszym rozdziale zasadniczo nuda...
Że prawdy wielkie nam kobietom mówisz...
Panie Michał, królu złoty, wierzysz Pan sam w to, co Pan piszesz? Że nam kobietom, i dla nas kobiet, i w trosce o nas obnażasz Pan prawdy i istotę świata tego okrutnego.
No chwilunia, powiedz Pan tak szczerze, wierzysz że to jakaś SZCZEGÓLNA REWELACJA - te trójkąty miłosne, co pojawiają się tu i ówdzie jak grzyby po deszczu?
Dla nas kobiet?
Weź się Pan się grzmotnij ręką w samo serce, na dowód, że szczerze wierzysz w swój monopol na rację. W te prawdy obnażone i wyjątkowe tajemnice, które tylko Pan światu przekazujesz...
No, wiedziałam.
O ile pamięć mnie nie myli to i Łęcka Wokulskiego zdradzała aż furczało, i chłopaki w starożytnej Grecji swoje kobiety z syrenami, co to ani baba, ani ryba tak do końca (proszę bardzo, jaka perwersja), lamie spijały nasienie męskie i sikały na Arystofanesa, Janko zdradzał skrzypce z piecem chlebowym, a Pani Bovary Pana Bovary, Anna Karenina też święta nie była....
Więc żaden z pana Kolumb zawiłości związkowych, Panie Michał, wtórny jesteś pan i temat oklepany przerabiasz. Dodatkowo każdy jeden średnio inteligentny zorientuje się, że może i generalizowanie w książeczce pana to demonicznie na pierwszy rzut oka wygląda. Może to i dosadne, dosłowne, wulgarnie wstrząsające, tylko się pytam - dla kogo? Ani huzarów dziś, ani pensjonarek, ani panienek z dobrych domów. Hiszpańskiej inkwizycji nie uświadczysz. Ba! Nawet pań matek, co będą Pana pikietować pod wydawnictwem i palić egzemplarze na stosie, jakoś brak.... A za przeproszeniem taki z Pana markiz, Panie Pistolet jak......
Reasumując - tanim mi to odpustowym skandalikiem jedzie, takim erotomanem gawędziarzem i jarmarczną babą z wąsem. Niby kolorowe „toto”, niby niespotykane, szokujące, co najmniej jak pokaz iluzjonisty na rynku w Człuchowie, a w rzeczywistości broda doklejana, i ze słomy...
Że kobiety Pan znasz jak nikt – pan mówisz...
Ha! To ja poproszę o kolejne grzmotniecie się w pierś, że TAK JEST naprawdę. Chwilowo słabo do mnie przemawia argument ILOŚCI tychże poznanych. O JAKOSCI można by podyskutować, gdyby... Gdybyś Pan, Panie Autor dał jaki punkt zaczepienia do dyskusji, a choć krótkowidzem jestem zdeklarowanym, to nijak znaleźć takiego nie mogę. Piszesz: „Pamiętajcie koleżanki, że mówiąc źle [...] o mojej Darni lub Sarze, mówicie tym samym źle o sobie.” I bardzo dobrze, panie Autor, co oczywiście nie zwalnia pana z mówienia dobrze o tychże właścicielkach muślinowych stringów? Dobrze kombinuję? I jak najbardziej zgadzam się, ale gdzie jest do cholery COKOLWIEK więcej o tych kobietach? Znów nie odnajduję niczego ponad opisy śluzów, depilacji, wtartych moreli, zrobionych, jak pan piszesz „pał” i zapraszających tyłozgięć tychże?
No fakt , na całą książkę jeden przykład: „Dyskutuję z żona o detalach architektonicznych”. Ba! No, dla mnie bomba, i co? I dalej czytam „i uwielbiam jak ja dyma mój przyjaciel Adaś”. Pewnie też specjalista od detali...
Same bohaterki zaangażowane w dialogi są niczym enerdowskie aktorki porno, no zasadniczo nie perorują nazbyt ponad kwestie: „włóż mi misiu, wsadź mi misiu, zrób mi misiu” No może to i cały urok tychże pań jest.... Wydaje mi się jednak, że jako autor Pan przecież inteligentny, facet w butach za 300 dolców, co pija sofie melnik za 7,20, jeździ najlepszymi furami, słucha US3 (litości, Panie Autor, nie US THREE, jak Pan piszesz...), jada najdroższe kaczki w Kościerzynie, nie mógłby postarać się trochę bardziej??!. Panie Michał, litości........
No, ale może DIABEŁ TKWI W:
Formie i treści
A tu już całkiem położył Pan przysłowiową „lagę”. Wszyscy poprzedni literaci, co to gorszeniem się zajmowali i wstrząsaniem czytelnikiem, zasadniczo mieli coś takiego jak POMYSŁ. Dzięki owemu ubrać im się udało te wszystkie perwersje, i gołe narządy rodne, śluzy i ejakulację coś takiego jak TREŚĆ. A Pan, Panie Michał? Takie mało wysiłkowe wydaje się być COPY PASTE z bloga, to troszkę pójście na łatwiznę. Nie sądzisz Pan? Jako czytelnik czuję się olana, olana wiadrem wulgaryzmów, które ani mnie szokują, ani nowością dla mnie jaką są, ani one śmieszne, ani straszne. Nudne jakieś takie się robią po pierwszych czterech litrach tego wiadra. I powiem, Panie Autor, grzebać mi się w tym nie chce, żeby doszukiwać się wyżej wymienionej treści. A FORMA? Tu też porażka i, mówiąc młodzieżowym językiem, ERROR straszny, bo ani Panu pamiętnik wyszedł, ani list. Wstawki jakieś wierszowane nader DURNE, czcionka różna, bo niby różne kawałki, tak? Narracja leci jak krew z nosa i nie wiedzieć, w którym kierunku.
Zasadniczo nawraca i kręci się wokół własnego ogona. No, marność nad marnościami, Panie Michał...... Zdaje się, że zjadłeś Pan swój własny ogon, to znaczy chciałam powiedzieć sugerując się Pana słownictwem PAŁĘ.
Generalnie
Znudzona jestem, Panie Autor, i nie polecę tej pozycji mojej siostrze czy cioci Krysi. Czasu szkoda i lepiej wyszydełkować coś albo ulepić z gliny. Zastanowić się nad sprzedażą sandałów do Angoli czy uprawą ryżu....
Kolejny dowód na to, że nie ma już prawdziwych mężczyzn, a zostały nam tylko SAME PAJACE POZSZYWANE Z PASZTETOWEJ KISZKI, bo ten opis „skurwysyństwa”, które niby bić ma z pana i jemu podobnych, to marny taki i zalatuje wodą toaletową marki co najwyżej „Makler”.
I może jednego nie brak książce – całkiem dużo przysłowiowego „kurwa kurwa”, tylko czegokolwiek PONAD nią już ewidentnie BRAK. Aaa, no może ta fascynacja weterynarią to jeszcze ciekawa jest – bo wszędzie SUKI i SUKI, SUKI KLUBOWE, SUKI DOMOWE, SUKI KINOWE........ Zasadniczo nuda, i bardzo, ale to bardzo stereotypowe podejście do rzeczy. Globalna generalizacja. Że przytoczę mojego przyjaciela „...zasadniczo to nawet nie jest intelektualizowanie dymania, ani nawet dymanie intelektualne, czy też intelektualistek wydymanie.”
PS. Jedno pytanie od czytelnika, Panie Autor. Czy jak Pan już te swoje sunie, tymi brzoskwiniami z puszki w syropie, faszerował niczym kaczki na święta, to zasadniczo czy aby nie obklejały się farfoclami z koca? No i czy Pan pewny jesteś, że wszystek farsz z takowej na koniec usunięto? Bo taka brzoskwinia to po trzech tygodniach na przykład przebywania WEWNĄTRZ... to chyba musi ...WANIAĆ? Ale to tylko tak na marginesie...
To ja już serdecznie pozdrowię na koniec.
I sukcesów życzę.