Trwa ładowanie...

"Drogami wokół Bogoty. Podróże po nowej Kolumbii". Jak dziś wygląda "narkopaństwo"?

Przez lata Kolumbia była "narkopaństwem”. Dziś uważa się ją za jedną ze wschodzących gwiazd na gospodarczej mapie świata. Gdzie leży prawda? Pisarz i dziennikarz, Tom Feiling, przemierzył ją wzdłuż i wszerz.

"Drogami wokół Bogoty. Podróże po nowej Kolumbii". Jak dziś wygląda "narkopaństwo"?Źródło: Shutterstock.com
d4opcdz
d4opcdz

Dotarł do miejsc, jeszcze do niedawna zbyt niebezpiecznych, ażeby doń podróżować. Rozmawiał z wieloma Kolumbijczykami, od byłych partyzantów FARC przez tamtejszych nomadów aż po milionerów. Publikujemy fragmenty książki.

Widok rozciągający się z Bogoty

Nim rozpocząłem swoje eskapady wiejskimi drogami Kolumbii, postanowiłem dopiąć wszystko na ostatni guzik, zorganizować parę rzeczy i zobaczyć się z kilkoma starymi znajomymi. A zatem zapłaciłem dwieście dwadzieścia dolarów za miesiąc z góry i wprowadziłem się do małego mieszkanka w La Candelaria, najstarszej, kolonialnej dzielnicy Bogoty. Mieszkanie mieściło się na czwartym piętrze nowego bloku Casa Los Alpes, zaraz za rogiem od Casa Los Andes, którą tworzył kompleks andyjskich domków, gdzie mieszkałem w 2001.

Andyjska wersja dla kulejącego na jedną nogę majstra Eduarda miała niby stanowić model. Tyle że mieszkania nowego bloku Casa Los Alpes, które skonstruował na jej wzór, nie miały nic z rustykalnego uroku. Sufity i dach powstały z wielkich betonowych płyt, pokrytych przez Eduarda barankiem i pobielonych. W oknach były metalowe ramy, w które kulawy majster silikonem wkleił kwadratowe szyby, ułatwiając obfitym zimowym deszczom gromadzenie się pomiędzy szkłem a metalem. Czułem sympatię do Eduarda i nie miałem serca narzekać na jego rzemiosło. Kałuże, które gromadziły się pod oknem, szybko wyparowywały i kiedy tylko padało – czyli, jak wkrótce odkryłem, przez cały dzień, każdego dnia – przywykłem do zasuwania zielonych nylonowych firanek. Firanki, kółka, na których je umocowano, i drążki także były domowej roboty.
(...)

Shutterstock.com
Źródło: Shutterstock.com

Po ośmiu latach, w sierpniu 2009 roku, Álvaro Uribe, jak dotąd najbardziej popularny w historii republiki, skończył urzędowanie w funkcji prezydenta. Dla swoich zwolenników przez lata był najwspanialszym spośród nowożytnych Kolumbijczyków; hodowca bydła, który swojemu krajowi przywrócił dobre imię. Uznano go za twórcę lojalnej, profesjonalnej armii, mającej odwagę stawić czoła terrorystom. Wyglądało na to, że jego wrogi stosunek do rebeliantów zapewnił Kolumbii pokój i dobrobyt, których lata negocjacji wcześniej zapewnić nie zdołały.

d4opcdz

Tymczasem niedługo potem, kiedy zakończył swoje urzędowanie, okazało się, że nie był on wcale czysty jak łza. Oto, wezwano Uribego przed sąd, aby złożył zeznania w sprawie ekstradycji domniemanych rebeliantów do Stanów Zjednoczonych w celu wydania na nich wyroków za handel kokainą. Protestanci zakłócili wykłady, które na zaproszenie prowadził na Uniwersytecie Georgetown w Waszyngtonie. W Hiszpanii prawnicy przygotowywali się do wniesienia przeciw niemu oskarżenia o łamanie praw człowieka. Zaś w Bogocie funkcjonariusze organów wywiadowczych pełniący swoje funkcje za jego kadencji musieli rozliczać się z chuzadas, czyli zakładania podsłuchów telefonicznych, które wywołało skandal. W ostatnim roku drugiej kadencji prezydenckiej Uribe próbował zmienić konstytucję, by móc startować w wyborach po raz trzeci. Koniec końców funkcjonariuszy organów wywiadowczych Kolumbii (i tym samym ich szefa) postawiono teraz w stan oskarżenia w procesie o podsłuchiwanie dziennikarzy, sędziów i politycznej opozycji, którzy ówczesnym zmianom konstytucyjnym się sprzeciwili.

Szykanowanie przeciwników politycznych oznaczało, iż prezydentowi daleko było do dochowania wierności postanowieniom konstytucji, której prawa zaprzysiągł przestrzegać. Z drugiej strony umożliwił on dziennikarzom – jakkolwiek niezamierzenie – docieranie do wiosek, które leżały na linii frontu. N
(...)

Po tym, jak potężne strajki sparaliżowały stolicę w 1948 roku, każdy, kto miał jakieś pieniądze, opuszczał historyczne dzielnice centrum i przeprowadzał się właśnie tam, na północ. Pracownicy banków, ambasad i korporacji również przenosili się w okolice zadbanych szerokich ulic z niskim budownictwem z cegły, gdzie w pięknie urządzonych butikach oraz ciastkarniach, stylizowanych na te z Paryża albo Miami, ich żony spędzały teraz całe popołudnia. Pozostawiwszy za sobą połacie architektonicznej spuścizny Starego Miasta z jego raczej ponurą historią, w zamian decydowano się na spaliny samochodów oraz sadź.
(...)

Nocami w mojej dzielnicy popełniano przestępstwa. Któregoś ranka dostrzegłem właściciela bloku wdrapującego się na dach pokryty terakotowymi płytkami. Próbował uratować to, co zostało jeszcze z linii telefonicznych. Wyjaśnił mi, iż złodzieje szukali miedzianych przewodów, które potem sprzedają za grosze. W tym samym celu nocni rabusie kradli też w dzielnicy pokrywy włazów. Na końcu mojej ulicy, żeby ostrzec nadjeżdżających kierowców, jakiś dobry obywatel dziurę w drodze oznaczył gałęzią drzewa. Guillermo, syn właściciela, opowiadał mi, jak to pod koniec lat osiemdziesiątych, gdy stolica przechodziła przez najgorszy okres w historii, wychodząc z domu, zwykł się zastanawiać, kiedy go znów obrabują, a nie – czy w ogóle.
(...)

d4opcdz

Najgorszy okres jednak Kolumbia miała już za sobą. Pomimo szeroko rozpowszechnionego przekonania, że Bogota jest niebezpieczna, już wtedy, kiedy mieszkałem tu poprzednim razem, zaczęła się jawić jako najmniej groźne spośród latynoamerykańskich miast. Prawdopodobieństwo rabunku było większe w Caracas albo Quito. Wychodzenie nocą niemniej wciąż było ryzykowne: mnóstwo latarni ulicznych w La Candelaria nie działało, a przy takim sprzężeniu ciemności i dziur każdy nocny wędrowca zdawał się na los fortuny. Dopiero rok temu prezydent miasta wpadł na pomysł wypełniania otworów po włazach plastikowymi pokrywami, choć jak dotąd żadnej jeszcze na własne oczy nie widziałem.
Zostawiłem Katalinę i znalazłem spokojną kafejkę, gdzie całe popołudnie spędziłem na telefonie w poszukiwaniu przewodnika lub historyka, który opowiedziałby mi o Bogocie więcej. Moje poszukiwania spełzły na niczym. Półki księgarń z kolei kwękały od ciężaru wspomnień kochanki Pabla Escobara albo od relacji Íngrid Betancourt, francusko-kolumbijskiej polityk, z jej porwania przez FARC i od setek interpretacji konfliktu. Nie mieli żadnej pozycji, z której o stolicy mógłbym dowiedzieć się czegoś więcej.

(...)
Dziwne uczucie – być na powrót w tym kraju; tak reprezentatywnym i jednocześnie tak odizolowanym. Przebywając w Kolumbii, ma się często wrażenie, iż pomimo swoistej historii bratobójczego konfliktu kraj ten stanowi mikrokosmos świata. Obydwoma, nim i światem, zarządza białoskóra elita, dziesięć procent całej populacji. W obydwu – jeden na dziesięciu uprzywilejowanych żyje w chłodniejszym klimacie i jest właścicielem osiemdziesięciu procent kopalń, farm, przemysłu i banków. Je dobrze i żyje mu się dobrze. Uczy się w najlepszych szkołach i studiuje na najlepszych uniwersytetach. Opiekę medyczną zapewniają mu najlepsze szpitale. I umiera zwykle w podeszłym wieku. Stopień niżej na drabinie społecznej plasuje się kolejnych czterech z dziesięciu Kolumbijczyków, na ogół o skórze trochę ciemniejszej od tych uprzywilejowanych; ci całe życie spędzają na morderczej pracy, nie po to, by dołączyć do grona uprzywilejowanych, ale by nie popaść w biedę, której doświadcza pozostałych pięciu na dziesięciu. Owa piątka z samego dna żyje w regionach najgorętszych, na najgorszej ziemi, w najbardziej odizolowanych częściach kraju albo na zaniedbanych obrzeżach wielkich miast. Mogą to być Indianie, mogą mieć czarny lub biały kolor skóry albo i stanowić mieszankę tych trzech. Najbiedniejsi z nich żyją z dnia na dzień, nie mając nigdy pewności, czy dane im będzie zjeść kolejny posiłek. Taki jest świat, a Kolumbia to tylko jego mniejsza wersja.

(...) Niemal każdy mógł ci opowiedzieć o jednym ze swoich znajomych, który wziął taksówkę, zgodził się na skrót, po czym kierowca wywiózł go w jakąś ciemną ulicę i zatrzymał samochód, by wpuścić współsprawców napadu. Ową przejażdżkę po mieście, od bankomatu do bankomatu, z pistoletem wetkniętym w żebra ofiary tak długo, aż jej konto zostało opróżnione, nazywano tu el paseo de los millonarios – wycieczką milionerów.

d4opcdz

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Magnus w serii Ciepło/Zimno.
Można ją zamówić pod tym adresem.

Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe
d4opcdz
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4opcdz

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj