„Praktyka jest nauczycielką życia” – chciałoby się powiedzieć po lekturze trzeciego tomu Balsamisty, trawestując słynną maksymę Cycerona. I powstałaby myśl zgoła nowa, może nie nazbyt oryginalna, ale za to niosąca w sobie sporo prawdy. Bo zapewne każdy z nas popełnił w swoim życiu błąd niezrozumienia, polegający na tym, że obserwując z boku pewne przeżycia, działania czy wydarzenia, oceniał je jako bezwartościowe czy wręcz bezsensowne. I dopiero kiedy – opuściwszy wygodny stołek obserwatora – sam zaangażował się w ową życiową aktywność, kiedy doświadczył na sobie związanego z nią smaku wysiłku, emocji, porażki czy też satysfakcji i spełnienia – wtedy zaczął dostrzegać jej prawdziwy sens i wartość.
Nie inaczej jest z Shinjurō, bohaterem Balsamisty. Najnowszy tom tej mangi jest retrospekcją sięgającą czasów jego młodości i wyboru drogi życiowej. Pierwsze rozdziały ukazują trudne przeżycia tego okresu: chorobę i śmierć matki bohatera, jego pełne żalu i niezrozumienia stosunki z ojcem. Ten ostatni był Amerykaninem, co już na starcie stawiało jego syna na marginesie japońskiego społeczeństwa. Jako „mieszaniec” nie był uznawany ani za prawdziwego Japończyka, ani za Amerykanina. Zresztą, co to za Jankes, co nie zna ani słowa po angielsku? Jednak dużo większym dramatem dla chłopaka był brak w domu ojca, który poświęcał się pracy. Wykonywał on zawód balsamisty, przygotowującego zwłoki do pochówku, i traktował swoją pracę jako misję. Shinjurō nie mógł – i wcale nie chciał – pojąć, dlaczego dla ojca „trupy są ważniejsze od rodziny”. Nie potrafił wybaczyć mu nieobecności podczas choroby matki. Dopiero po jej śmierci, uczestnicząc z ojcem w balsamowaniu jej ciała, zaczął rozumieć, że zajmowanie się martwymi
jest służbą na rzecz ich żyjących bliskich. Przełom w postawie Shinjurō nastąpił, kiedy jego ojciec sam zginął, pełniąc służbę podczas wojny na Bliskim Wschodzie. Wpadł on na minę, a jego zmasakrowanym zwłokom nie miał już kto nadać przyzwoitego wyglądu. Wstrząśnięty do głębi chłopak wtedy właśnie postanowił, że... pójdzie w jego ślady. O nauce bohatera na amerykańskiej uczelni dla przedsiębiorców pogrzebowych, i pierwszych krokach w zawodzie opowiada druga część tomu. I również o tym, jak poprzez kolejne etapy doświadczenia dociera do niego istota i sens trudnej i ważnej pracy, której się poświęcił.
Śmierć, pogrzeb i żałoba to tematy tabu – jak się okazuje – nie tylko w naszej kulturze. Balsamista porusza je z wyczuciem, stosowną powagą, w sposób wyważony, bez fałszu i hipokryzji. Jednocześnie czyni to nie budując emocjonalnego dystansu. Opowieści o Shinjurō trafiają wprost do serca, poruszają czułą strunę głębokiej wrażliwości, która najwidoczniej jest cechą uniwersalną, wspólną dla ludzi żyjącymi pod każdą szerokością geograficzną. Dzieje się tak dlatego, że te pełne emocji historie ze śmiercią w tle są tak naprawdę przeznaczone dla żywych. Mają na celu uświadomienie nam, że życie, które otrzymaliśmy w darze, jest jedyną okazją, żeby czegoś istotnego dokonać. By zrobić coś, dzięki czemu będziemy mogli z czystym sumieniem powiedzieć: „nie wszystek umrę” – korzystając przy tym znowu ze starożytnej rzymskiej mądrości, tym razem Horacego. Po to, by u nieuchronnego kresu móc poczuć, że swoje życie naprawdę przeżyliśmy, a nie tylko przetrwaliśmy. I że – choć to dzisiaj może trudno sobie wyobrazić –
jesteśmy gotowi na śmierć. Czy rzeczywiście „zwykły komiks” może unieść taki ciężar tematyczny? Kto nie wierzy, niech sam sprawdzi. W końcu przecież, nic tak nie przekonuje, jak osobiste doświadczenie...