Oleg Zakirov ma defekt genetyczny, który bardzo utrudniał mu życie w krainie powszechnej szczęśliwości, jakim był Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich – jest on uczciwy i prawdomówny. Ów defekt przenosił się z pokolenia na pokolenie zsyłając na kolejnych antenatów zgubę; wystarczy tu przywołać chociażby przykład nieszczęsnego dziadka, który ośmielił się powiedzieć coś nieprawomyślnego na kirgiskim bazarze. Efekt był łatwy do przewidzenia – oskarżenie o kierowanie organizacją kontrrewolucyjną i wzniecanie masowych zamieszek. Zakirov miał jeszcze jedną wadę, otóż nie potrafił wyciągać wniosków z błędów przodków, dla których zachowanie twarzy było ważniejsze, niźli wola Wielkiego Brata. Urodzinowe życzenia 100 lat życia w zdrowiu i pomyślności zakrawały przeto nie tyle na złudne nadzieje, co wręcz na czystą fantastykę. Jeśli dołożymy do tego naiwność, łatwowierność i dużą wiedzę o zawartości archiwów KGB, mamy idealny przepis na kandydata do sprawdzenia działania polonu na ludzki organizm,
ewentualnie ofiarę „nieznanych sprawców”, tudzież kolejnego samobójcę, którego ostatnie słowa brzmiały: „Towarzysze, nie strzelajcie!”. Zakirov tymczasem żyje, ma się całkiem nieźle i napisał właśnie wspomnienia, reklamowane jako „Dramatyczne losy oficera KGB w walce o wyjaśnienie zbrodni katyńskiej”.
Jak możemy wywnioskować z pierwszych rozdziałów tej książki, sytuacja w domu autora nie sprzyjała stworzeniu kolejnego Homo sovieticusa, łykającego partyjne brednie z gorliwością pelikana-bulimika. Jakże tu bowiem kultywować miłość do wspaniałego Kraju Rad, kiedy rodzona matka, na wieść o tym, że pociecha nie chce iść do szkoły, odpowiada: „No to nie idź, do diabła z ich pieprzoną szkołą! Zaśmiecają dzieciom mózgi rozmaitym gównem!”? Nie ukrywam, że z niecierpliwością czekałem na jakiekolwiek wzmianki o mamie Zakirova, bowiem była niesamowicie interesująca i barwna postać, którą radzieckie więzienie nauczyło jednego: bluzgi pomagają się pogodzić psychicznie z rzeczywistością. Zapewniam jednak, że aby bluzgać tak, jak matula autora, trzeba było mieć wrodzony talent. Prócz tego przymiotu, posiadała ona znakomite wyczucie sytuacji politycznej – na wieść o zamianie Chruszczowa na Breżniewa oznajmiła ze znawstwem: „Wielka mi rzecz! Jednego przygłupa zdjęli, a drugiego mianowali! Kurwa ich mać!”, zaś wzmianki
o kolejnej braterskiej pomocy krajom rozwijającym się skwitowała ponurym „Sami nie mamy co żreć, a pomoc niesiemy, nędzarze nędzarzom”. I to wszystko bez żadnych studiów politologicznych – ot, przemyślenia prostej kobieciny, która miała więcej oleju w głowie, niż wszyscy czerwoni myśliciele razem wzięci. Niestety, Zakirov dość szybko wyniósł się z rodzinnego gniazda, więc i opowieści o mamie rychło się skończyły, co nie znaczy, że już więcej podczas lektury jego wspomnień się nie uśmiechnąłem. Obcy element zawiera bowiem tę specyficzną cechę pisarską, charakterystyczną dla rosyjskiej literatury – pogodny fatalizm, swoiste pomieszanie komizmu z tragizmem i dramatu z farsą, którego nie są w stanie uzyskać autorzy pochodzący z krajów niedotkniętych komunistyczną paranoją. Ze swadą autor opisuje kolejne etapy życiorysu, od wczesnego dzieciństwa, edukację na Uniwersytecie Taszkienckim, aż po wstąpienie w szeregi Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego, szerzej znanego pod złowieszczym skrótem KGB. Trochę
przerażające były powody, dla których Zakirov został funkcjonariuszem tej instytucji – otóż zatrudnił się tam dzięki swojemu umiłowaniu do prawdy i uczciwości. Chciał on toczyć boje z łapownictwem na wysokim szczeblu w kraju, w którym aby dostać się do departamentu walki z korupcją, trzeba było uprzednio skorumpować wszystkich tamtejszych urzędników. Łudził się, że będzie niszczył ów proceder tam, gdzie był on już nawet nie normą, ale wręcz chlubą i tradycją, zaś wszelkie instytucje, włącznie z KGB, podporządkowane były Partii decydującej, kogo ścigać wolno, a kogo lepiej nie ruszać. Naiwność bohatera jest zresztą momentami wprost wstrząsająca, pozwala jednak choć trochę zrozumieć zasady działania radzieckich kombinatów prania mózgu, pracujących nad ludźmi pełną parą przez całe życie, od zajścia do zejścia. Tułał się autor po poszczególnych prowincjach, niesiony wiarą w prawość jedynie słusznego systemu i przenoszony przez kolejnych zwierzchników nie mających pojęcia, co można począć z człowiekiem, który –
wot, swołocz! – chciał uczciwie pracować. Zamiast siedzieć cicho i kraść, jak wszyscy, albo chociaż, jak wszyscy, z nudów „podkładać świnie” współpracownikom, marudził coś o walce z łapówkarzami i, na domiar złego sięgał po książki. Prawdziwy problem zaczął się, gdy Zakirov zapragnął przeczytać dzieło pozostawione przez śledczego KGB „do użytku służbowego”. Lektura * Archipelagu Gułag* Sołżenicyna sprowadziła go na ziemię jeszcze bardziej, niż przełożeni przekonujący, że wygryzanie kolegów zanim koledzy wygryzą nas, jest najlepszym sposobem na spędzanie czasu w pracy. Z każdym dniem zaczynało autorowi schodzić bielmo z oczu – znakomicie udało mu się oddać we wspomnieniach kolejne etapy prowadzące do konstatacji, że może jednak dotychczasowe idee zapychające usta kolejnym dygnitarzom są jednym, wielkim nadużyciem semantycznym. Kiedy administrator
urzędu KGB powiedział, że na byłym spacerniaku dla więźniów można wybudować boisko pod warunkiem, żeby nie kopano głębiej, niż 30 cm, bo są tam szczątki więźniów, autor postanowił wyjechać gdzieś, gdzie nie będzie musiał chodzić po ludzkich kościach. Ot, kolejny przejaw naiwności, rychło jednak zorientował się, że w poststalinowskiej Rosji jest to przedsięwzięcie cokolwiek karkołomne. Przełożeni niebawem rozwiązali zań wszelkie dylematy translokacyjne wysyłając go do Afganistanu – zawszeć to jakaś szansa, że nie wróci z wojny zwanej powszechnie "niesieniem internacjonalistycznej, bratniej pomocy" (nie od dziś wszak wiadomo, że Afgańczycy są na tyle sympatyczni, iż wszyscy, od Brytyjczyków po Amerykanów, chcą nieść im pomoc). Zakirov nie dość, że nie chciał dać się zabić, to na domiar złego składał raporty na dowódców wyczyniających rzeczy, za które w każdym normalnym kraju trafiliby przed pluton egzekucyjny – w nienormalnym kraju dostawali jeszcze medale. Na kartach wspomnień, Rosja rysuje się jako państwo
trzymające się tylko dzięki zaciśniętej pięści włodarzy, stanowiących hybrydę sadystów i kretynów. Nie sposób inaczej określić ludzi, którzy przez pięć lat po ucieczce agenta wywiadu, nie zmieniają swojego systemu szyfrowania, ku bezbrzeżnej radości nowych przełożonych byłego funkcjonariusza KGB.
Kiedy przyszedł czas na zmianę warty na szczytach władzy, Zakirov znów zaczął wierzyć, tym razem w siłę pierestrojki. I tu przekonał się jednak niebawem, że Gorbaczow może i mówi „po nowemu”, ale rządzi zdecydowanie po staremu. Gdy zatem i ta nadzieja umarła, w KGB trzymała go tylko jedna, jedyna sprawa, która stała się esencją jego życia – dramatyczne wydarzenia z wiosny 1940 roku, kiedy Rosjanie mordowali polskich więźniów, dotychczas osadzonych w obozach. Postanowił spożytkować swój czas i możliwości na poszukiwanie świadków ostatnich chwil bestialsko zgładzonych jeńców; jak się okazało, jego poszukiwania były nad wyraz owocne, dotarł m.in. do kierowcy „czarnego kruka” wożącego trupy z siedziby NKWD do Katynia, ponadto udało mu się porozmawiać z człowiekiem, który zmywał krew ze ścian smoleńskiej piwnicy.
Cóż jednak uczynił autor, człowiek porządny, naiwny i prawdomówny? Od razu pobiegł ze swoimi rewelacjami do generała KGB pouczając go, że bluźniercze jest postawienie dacz w miejscu, gdzie zakopano ofiary katyńskiej masakry. Wówczas dopiero zaczęła się prawdziwa walka o prawdę – walka na śmierć i życie.
Wspomnienia człowieka przytłoczonego tajemnicą skrywającą potworną zbrodnię, są przede wszystkim opowieścią o naiwności i wierze, która – nawet, jeśli jest skrajnie irracjonalna – pozwala zachować chociażby pozory normalności. Katyń, wbrew podtytułowi, funkcjonuje gdzieś w tle, sprawa ta pojawia się mniej-więcej w 2/3 treści i moim zdaniem nie jest w Obcym elemencie najistotniejszą. Największy nacisk położony jest właśnie na ów obcy element, aberrację, zboczenie od normalnego stanu, jakim była wierność trzem zasadom spokojnego życia: 1. Tonącego utopić; 2. Na bliskiego donieść; 3. Służyć z ochotą. W szeregach „pasożyta na karku społeczeństwa”, jak autor nazwał KGB, pojawił się nagle człowiek zupełnie nieprzystosowany do ówczesnych realiów. Zarazem był on tak mentalnie zaimpregnowany, że nie przyjmował zupełnie do świadomości faktu, iż otoczony przez wilki nie powinien trąbić wszem i wobec, że jest owcą, bowiem może to stanowić czynnik dość radykalnie skracający życie. Z socjologicznego czy
psychologicznego punktu widzenia jest to niezmiernie ciekawe, zwłaszcza, że dotychczasowy obraz funkcjonariusza KGB jest, w powszechnym odbiorze, dość odległy od skrzyżowania księcia Myszkina z Don Kichotem. Jak nadmieniłem, we wspomnieniach tych dramatyzm splata się z komizmem, choć i ten zawiera pierwiastek tragiczny, jak na przykład opowieść o agencie inwigilującym sektę kastratów. Jeśli tylko się nie uwierzy sloganom reklamowym i podtytułowi, vulgo: nie będzie się oczekiwało książki o heroicznej walce o ujawnienie zbrodni katyńskiej, to wspomnienia Olega Zakirova będą niezapomnianą lekturą o człowieku, który wierzył, że spadająca lawina może zawrócić swój bieg, zaś do posprzątania stajni Augiasza nie potrzeba Herkulesów. Człowieku, który przez całe swoje życie pragnął stać po stronie prawdy, za co zapłacił bardzo wysoką cenę.