Dom Helclów jest jak kapsuła czasu, nie tylko dlatego, że kilka spośród jego dzisiejszych mieszkanek urodziło się jeszcze pod panowaniem Habsburgów. Majestatyczny kompleks gmachów przez 125 lat wpisał się nie tylko w pejzaż architektoniczny miasta, ale też w jego pejzaż mentalny: ufundowany przez małżeństwo Helclów ogromny Dom Ubogich był (i wciąż jest) sui generis miniaturą Krakowa.
W roku 1893 schody na kolejne piętra były zarazem szczeblami drabiny społecznej. Na dolnych kondygnacjach – ubodzy pensjonariusze i pensjonariuszki w wielkich dormitoriach, na samej górze – dożywające swoich lat wiekowe arystokratki w wypełnionych antykami pokojach, dysponujące własną służbą, zaproszeniami na rauty i teatralne premiery. Śmierć to w Domu Helclów rzecz zwyczajna, każde życie kiedyś się kończy. Ale gwałtowna śmierć jednej z dostojnych lokatorek to coś dalece nie przystającego do porządku tego statycznego mikrokosmosu…
Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński, figlarnie wychylający się zza maseczki Maryli Szymiczkowej, obdarzonej przez nich życiorysem bardziej krakowskim, niż Sukiennice, podjęli się arcytrudnego zadania: wpisania intrygi kryminalnej w scenerię Krakowa epoki fin-de-siêcle’u, oddaną z nieprawdopodobnym bogactwem szczegółów (ach, ten łosoś z cielęciny!), które mogłyby samą powieść i czytelnika nie tylko przytłoczyć, ale i zmiażdżyć, gdyby ta historia nie była aż tak dobrze opowiedziana. A opowiedziana jest naprawdę smacznie, od stylowych tytułów rozdziałów aż po stronicę z podziękowaniami. Czytelnik, prowadzony przez ten esencjonalny Kraków przez dowcipnego, ironicznego narratora, spotyka najróżniejszych bohaterów: wykreowanych na potrzeby fabuły, inspirowanych rzeczywistymi postaciami, a i „pożyczonych” od innych autorów, uczestniczy w otwarciu Teatru Miejskiego i uroczystościach pogrzebowych Jana Matejki, spaceruje, jeździ fiakrem i bywa na proszonych kolacjach, odwiedza też wielokrotnie Dom Helclów, w którym dzieje
się coś niepokojącego...
Główna bohaterka, profesorowa Szczupaczyńska, spełnia wszystkie przynależne jej pozycji obowiązki domowe i towarzyskie, ale i tak pozostaje jej sporo wolnego czasu. Podobnie jak pannę Marple, można ją nazwać wścibską, ale to dociekliwy, logiczny umysł nie pozwala jej spocząć, zanim nie rozwiąże zagadki tajemniczych zgonów, którą policja właśnie zamknęła i zamiotła pod dywan. Rozwiązanie, przywodzące na myśl finał dziewiętnastowiecznej powieści w odcinkach, również pasuje do czasu i miejsca. A autorka w posłowiu uznała za stosowne dodać, że w rzeczywistym Domu Helclów ponad sto lat temu nie popełniono żadnej zbrodni, dowiedzieliśmy się też, że profesorowa rodem jest z Przemyśla. Bo w końcu nigdy nie wiadomo, kto w Krakowie za uszczypliwości sprzed stu z górą lat mógłby się obrazić…