Dokąd zmierzamy, co z nami będzie? Lem był w tej kwestii czarnowidzem
Potrafił napisać arcydzieło i rozkręcić sylwestrową imprezę. Przewidział cyberwojny. O gatunku ludzkim mówił, że nadaje się do przeróbki. Stanisław Lem wybiegał w przyszłość. Jak daleko, sprawdził Wojciech Orliński w swojej, ujawniającej wiele sekretów, biografii.
Rachela Berkowska: Kłóci się pan z ludźmi o Lema?
Wojciech Orliński: Nie, chyba, że ktoś rzuca tekstem: ”Dopóki nie skorzystałem z internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów”. Reaguję wtedy zgryźliwie mówiąc, że gdyby nie internet, nie wiedziałbym, jak wielu ludzi zna Lema z jednego tylko, na dodatek fałszywego cytatu.
Na zdjęciu: Lem w domowej bibliotece. Osiedle Kliny, przedmieścia Krakowa.
Trzeba odwagi, żeby z panem rozmawiać o Lemie. Mało kto zna go tak dobrze.
Pisząc tę biografię sam przeżyłem mnóstwo zaskoczeń, dużych i małych. Przede wszystkim, nie wiedziałem, jak strasznie wyglądały losy wojenne, o których Lem wydawało się, że mówił chętnie i niczego nie ukrywał w wywiadach. Teraz już wiem, jak zręcznie wprowadzał w błąd swoich rozmówców, a przy okazji wszystkich czytelników.
Żeby wspomnieć choćby o dacie repatriacji ze Lwowa do Krakowa. Agnieszka Gajewska, literaturoznawczyni, autorka książki ”Zagłada i gwiazdy” ustaliła dokładną datę - 17 lipca 1945 roku. Lem mówił o roku 1946. Nie pamiętał?
Nie kłamał, kluczył. Jeszcze parę lat temu zdawało mi się, że jego biografia nie jest specjalnie interesująca, a główną inspiracją do pisania była wspaniała wyobraźnia. Nadal uważam, że wyobraźnię miał niezwykłą, ale teraz widzę, jak dużo było w jego pisaniu wątków autobiograficznych. I zupełnie inaczej odbieram książki, znając rozwiązanie różnych szyfrów, rebusów, które w nich umieścił.
Bohater ”Powrotu z gwiazd” mówi o swoim mieście, które opuścił mając lat 18, że nie ma do niego powrotu. Cytuję z głowy - dalej stoją budynki, ale to już nie jest moje miasto. To monolog lwowiaka. Tych motywów zaszyfrowanych przesłań jest sporo. Ukrywanie się, lęk przed śmiercią, podwójni agenci… Z przeszło 30 tysięcy Żydów lwowskich zostało 800. To się działo na jego oczach.
Nie wiedziałałem, jak potwornie wybrzmi mój rozdział wojenny, zanim nie zacząłem go pisać. Wiadomo, że przez całe życie Lem zmagał się z bezsennością. Zażywał coraz silniejsze proszki, które nie zawsze mu pomagały. Prześladowały go wspomnienia. Można sobie mniej więcej wyobrazić jakie. Wspomnienia ludzi, którzy na zawsze zniknęli we Lwowie. Wracali do niego nocą. Prawdopodobnie. Można się tego domyślić. W prozie Lema odnajdujemy te wątki. Czasami pokazane żartobliwie, jak w jednym z opowiadań o Ijonie Tichym. Na tym zbudowany jest dramat ”Solaris”. Kiedy astronauci zasypiają, budzą się obok nich fantomy, symbolizujące wyrzuty sumienia z przeszłości. Nawet w utworach fantastycznych bezsenność jest częstym motywem. W prywatnych listach - one w dużym stopniu stanowią korpus materiału, na którym zbudowałem swoją książkę - pojawiają się wątki sugerujące, że mamy do czynienia z osobą zmagającą się z depresją. Nie jestem psychiatrą, nie będę nikogo diagnozował na podstawie listów, ale znalazły się w nich myśli samobójcze.
W książkach pisał o samobójstwie, jako o najlepszym rozwiązaniu. Walczył ze swoimi demonami czarnym humorem.
Tak, kto zna ”Bajki robotów”, zna dylemat Automateusza, robota, który próbuje znaleźć lepszą receptę na swoje problemy, niż samobójstwo. Lem sięgał do makabry, groteski, po gorzki żart. To było dla mnie zaskoczenie. Lem z jednej strony to postać tragiczna, głęboko zraniona. Jego świat rozsypuje w proch w ciągu kilku dni, kiedy ma ledwie 18 lat, a później zaczyna się horror wojenny. Z drugiej strony, późniejsze powolne odbudowywanie powojennego życia, wśród rodziny i przyjaciół, to jednak piękna opowieść. Ułożył sobie świat na nowo. Brzmi jak złote myśli, jakiś coaching, porady motywacyjne, ale u Lema to zadziałało. Dzięki żonie, przyjaciołom, krewnym, synowi odnalazł swoje miejsce na Ziemi. Tak jak bohater ”Powrotu z gwiazd” w finale książki. Lem lubił pastwić się nad tą powieścią. Źle się o niej wyrażał, a ja ją lubię. Nie wiem dlaczego był wobec niej taki okrutny? Mam hipotezę, że za bardzo się w niej odsłonił, czego nie lubił robić. Za dużo pisał o własnych dylematach. Człowieka, który nie umie odnaleźć się na tym świecie. I jednak to robi - zakładając rodzinę.
Lem nie krył, że o dziecku nie marzył. Pani Barbara jakoś go do tego przekonała. W liście do przyjaciół pisał: ”Droga Nano, donoszę Ci, że urodziło się dziecko płci męskiej, bardzo malusieńkie, chudziutkie (…) Urodziło się o czwartej w nocy i najpierw było słabe i nie mogło jeszcze, tj. nie umiało jak należy udokumentować swojej przynależności do Ssaków, ale już umie”. Nie ma w tym ojcowskiej dumy.
Przypominam kontekst, ten list pisze człowiek śmiertelnie zmęczony. Po zawiezieniu żony do szpitala, załatwieniu mnóstwa spraw urzędowych. A w dodatku pisze to wszystko w marcu ’68 roku, kiedy na polskich ulicach jest niespokojnie. To fascynujące. To było moje zdumienie. Rytm życia Lema przebiega w rytmie najważniejszych dla Polski wydarzeń. Przeważnie smutnych. Dla wszystkich ludzi z pokolenia Kolumbów, do których Lem należał, rok ’39 był punktem zwrotnym. Tu akurat nie ma niczego zaskakującego. Ale dlaczego marzec ’68 jest momentem, w którym zostaje ojcem? To jakaś metafizyka! Czerwiec ’76, to z kolei ten moment w biografii Lema, kiedy można powiedzieć, że staje się starym człowiekiem. Ma za sobą długi i bolesny pobyt w szpitalu. Jak to ujął dosadnie jego przyjaciel: ”O mało się nie przekręcił”. Punkt zwrotny. Jego życie dzieli się na ”przed” i ”po”. Przed - jego ulubioną rozrywką było spacerowanie po górach, zwłaszcza po Tatrach. I pisanie. Wyjeżdżał do Zakopanego, zamykał się na miesiąc w pokoju, żeby spokojnie stukać na maszynie. I to wszystko ostatni raz, i spacerować, i pisać, mógł zrobić w 1975 roku. Później już nie miał na to siły. Data ważna dla historii Polski jest również ważna dla Stanisława Lema. Rytm życia wyznaczała mu historia.
Na zdjęciu: Stanisław Lem z żoną Barbarą i synem Tomaszem.
W 1975 r dostał list od samego pierwszego sekretarza partii Edwarda Gierka. Czy Lem romansował z tamtą władzą?
Balansował. Udawała mu się walka z cenzurą. Zawieranie układów. Coś wytnę, a wy puścicie resztę.
”Jak wiesz ogólna sytuacja jest taka, że siedzimy na beczce z udoskonalonym wodorowo prochem, w której to beczce tkwi lont, i ten lont się żarzy, tak już paręnaście lat. Czasem na ten żar dmuchają, czasem go na chwilę zgaszą, czasem rozdmuchują i tak to leci. Do tych fluktuacji, jak do wszystkiego, bydlę ludzkie by się przyzwyczaiło. Jednak w moim zawodzie robi to z człowieka wyjątkową idiotę, bo ostatnio właściwie już nie wiadomo kompletnie o czym pisać, gdyż kompletnie sparanojałe czynniki wietrzą w każdym słowie groźne aluzje”.
To lawirowanie kosztowało go wiele wysiłku. I od połowy lat 60. robiło coraz trudniejsze. Bardzo nie chciał być zaszufladkowany ani jako pisarz rządowy, ani opozycyjny.
Przemycał prawdę, od ”Edenu” zaczął się cały nurt fantastyki aluzyjnej, w której Lem opisywał realia bloku wschodniego, pod pretekstem życia na obcej planecie. Ale z drugiej strony nie chciał podpisać tzw. Listu 59. Protestu intelektualistów polskich przeciwko planom zmiany Konstytucji PRL, m.in. wpisania wieczystego sojuszu z ZSRR.
W końcu go podpisał.
Po paru miesiącach, kiedy nazwisk sygnatariuszy nie odczytywano już w rozgłośni Wolna Europa. To przyznam, średnio mnie zachwyciło.
Wcale nie uważam, że świat byłby lepszy, gdyby Lem okazał się strasznie bezkompromisowy, tak bezkompromisowy, żeby niczego mu nie wydali. Kim ja jestem, żeby to oceniać? Ja też mam swoje zdanie na temat obecnej władzy w Polsce, ale przecież nie odrzucę zaproszenia z mediów reżimowych. Kultura, media, w tych zawodach idziemy na kompromis od momentu, w którym odpalimy edytor tekstu w komputerze.
A to jego zapatrzenie w Związek Radziecki? Z jednej strony w Wiedniu agresywnie prowokuje śpiewając nazistowskie piosenki. Z drugiej, jeździ na spotkania z czytelnikami po całym ZSRR.
Im też dużo wypominał. Ale ci Rosjanie, którzy go zapraszali, sami zaczynali rozmowę od tego, że nie podoba im się ich ustrój, że odcinają się od zbrodni ZSRR. Masa jest anegdot z tych spotkań. Profesor Szkłowski (radziecki astronom) wręczając Lemowi swoją publikację, zamiast dedykacji, wykreślił wszystko to, co z powodów politycznych kazała mu dopisać redakcja. Lem zapytany na forum, czy jest komunistą, odpowiedział: ”Nie”. Chciał coś po przecinku dodać, ale zagłuszono jego słowa burzą braw. Ci Rosjanie, których spotkał mówili: ”Nie mamy nic wspólnego z tym ustrojem, potępiamy zbrodnie ZSRR”. Natomiast nie wszyscy Niemcy zaczynali z nim rozmowę w ten sposób. Dopowiadał więc za nich, czasem istotnie dość agresywnie, ale jemu akurat można to chyba wybaczyć. Na zaproszenia z tych właśnie dwóch miejsc, Niemiec i Związku Radzieckiego, odpowiadał najchętniej.
A te ze Stanów odrzucał.
Tak i tu zaznaczę, że to mój domysł, bo nigdy nie znalazłem nic takiego w jego osobistych zapiskach. Ale wygląda na to, że był przekonany, że z tymi dwoma narodami, które tak strasznie go skrzywdziły, trzeba jednak rozmawiać. Prowadzić dialog. Być nie tylko katem i ofiarą, ale także autorem i czytelnikiem. To jest myśl, pod którą podpisałaby się cała redakcja ”Tygodnika Powszechnego” i ”Kultury Paryskiej”, z którymi Lem współpracował. Można by pewnie zrozumieć, że człowiek, który doznał tylu krzywd ze strony Niemców i Rosjan, obraża się na obie kultury. A on był wielkim miłośnikiem Dostojewskiego, Rilkego i Manna. ”Szpital przemienienia” jest właśnie z jednej strony inspirowany Mannem, z drugiej Dostojewskim.
”Szpital przemienienia” - ta trylogia jest jednym z najmocniejszych świadectw jego wojennych wspomnień. Poza miażdżącą sceną z późniejszego ”Głosu pana”, gdzie bohater książki - Rappaport opowiada, jak czekał na własną śmierć podczas ”pewnej masowej egzekucji – w roku bodajże 1942 – w rodzinnym jego mieście”. Pisał o sobie, o przeżytym pogromie.
Lem bronił się przez wznowieniami II i III części trylogii. ”Czas nieutracony”, a zwłaszcza ten drugi tom - ”Wśród umarłych”, to rarytas. Wielokrotnie go cytuję, bo też jest w nim wyjątkowo wiele wątków autobiograficznych. Są tropy do traumatycznych przeżyć okupacyjnych, wojennych i jego (żydowskiego) pochodzenia. Uważał pewnie, że zbytnio się w tym odsłonił. Ostatnią edycję, książki miały na początku lat 60. Teraz jedyna szansa na ich zdobycie, to aukcje, albo antykwariaty. Jeśli ktoś interesuje się Lemem, powinien je przeczytać.
Lem miał żal do przyjaciela. Jan Błoński nie umieścił go w szkicu przekrojowym na temat literatury powojennej. ”Bo nie mam do ciebie uchwytu” - powiedział. Wielu ma ten problem z Lemem.
”Nie da się go nigdzie wpasować” - czasem mówią tak poloniści, którym Lem nie pasuje do żadnej szkoły. Nie zgadzam się i będę o to walczył jak lew. Nie jest tak, że Lem wyskakuje znikąd. Można pokazać, jak silne były w jego twórczości inspiracje klasyczną polską literaturą, w której był oczytany. Między innymi dzięki ojcu, ale też własnym zainteresowaniom. Jak dużo w nim jest z Mickiewicza, Słowackiego, Wyspiańskiego. Jak dużo ”Solaris” czerpie z ”Dziadów”, na przykład. Słyszy się, że był wyjątkim na tle Krakowa. Nie był. Wiele jego żartów literackich, takich choćby jak “Świtezianka” z elementami science-fiction, mogłyby pochodzić z zabaw literackich w kręgu Szymborska - Walas - Rusinek, albo skeczu ”Piwnicy pod Baranami”. Lem nie był kimś osobnym, był bardzo mocno zakorzeniony w Polskę.
Na zdjęciu: Stanisław Lem uwielbiał słodycze, miał do nich słabość nawet kiedy zachorował na cukrzycę.
Zakorzeniony, ale czy doceniony? Jego przyjaciel celnie to ujął. Błoński w liście do Mrożka z roku 1964 pisał, a było to po ukazaniu się ”Summy technologiae”: ”Wyobrażam sobie, jak się biedak denerwuje, że go nie wynoszą pod niebiosy, na co zasługuje. Lecz za daleko on patrzy, aby to dochodziło do ludzi stojących w ogonkach po masło”.
List Błońskiego, to bardzo celna charakterystyka. I tu moje następne zdumienie. Wcześniej sam nie raz pisałem o Lemie, że przeżywał złotą erę twórczości. Kiedy układałem konspekt książki, pierwszy spis treści, zaznaczyłem cały rozdział opisujący tę złotą erę. Chciałem znaleźć sekret fantastycznej weny. I co? Nie ma podobnego rozdziału. Jeśli się bliżej przyjrzeć jego biografii, to złotej ery w niej nie widać. Zostałem z konstatacją, że z jednej strony Lem, z drugiej Mrożek, czy na przykład właśnie Błoński, z mojego punktu widzenia sięgają stratosfery intelektu, a wszyscy są sfrustrowani, czują że się wypalili, zabrnęli w ślepą uliczkę, Mrożka znudził teatr, Lema fantastyka, Błońskiego filologia. To było dla mnie gigantyczne zaskoczenie. Ten chór narzekania.
Też jestem zaskoczona. Dla mnie Lem był takim entuzjastycznym Trurlem z ”Bajek robotów”.
To jedna z moich hipotez, że inspiracją do ”Cyberiady” były jego spory z Błońskim.
Czasem mocno ogniste. Opisuje pan scenę, w której Lem w jakimś dzikim tańcu, tłukąc się po meblach, próbuje zrzucić ze swoich pleców Błońskiego, który w ferworze kłótni go dosiadł.
Naocznym świadkiem tego zajścia była pani Barbara, która jak zawsze w takich chwilach interweniowała. Profesor Jan Błoński, w kręgu przyjaciół, tu zacytuję Jana Józefa Szczepańskiego, słynął z agresywnego poczucia humoru. Zdaje się, że prof Błoński uznał, że wskoczenie Lemowi na plecy będzie świetną puentą jakiegoś wyszukanego żartu.
Trurl był entuzjastą techniki. Przekonanym, że każdy problem ma jakieś techniczne rozwiązanie i da się skonstruować maszynę, która mu sprosta.
Mimo zastrzeżeń Klapaucjusza, który patrząc, jak jakaś maszyna zaczyna się zbytnio rozkręcać mówi: ”Ojoj, żeby tylko nic złego z tego nie wyszło”. Lem przedstawiał spory, w których Klapaucjusz przeważnie miał rację. Lubił mu dać ostatnie słowo. Bo jednocześnie to stały refren przewijający się w jego technologicznej publicystyce. Kiedy wynajdzie się coś nowego, trzeba zadać sobie to pytanie: ”Jakie będą tego złe skutki?”.
To nie jest popularna perspektywa.
Gdy tak tu sobie rozmawiamy, gdzieś obok siedzi jakiś publicysta technologiczny i zachwyca się nowym wynalazkiem i jego wspaniałymi zastosowaniami. I jak zwykle nie myśli o złych skutkach. Lem był w tym osamotniony. Często miał rację. Najbardziej niesamowity jest przykład internetu. Lem jest pionierem w straszeniu nim. Od ’95 roku Lem straszył, że pojawi się zupełnie nowy rodzaj przestępczości i nowy rodzaj wojny - atak internetowy jednego państwa na drugie. Wydawało mi się to śmieszne. Wierzyłem, że w internecie nie ma granic. A on miał rację, jak zwykle. Lem był w tym przed całym światem. Prawdziwy sceptyk! Sztuki sceptycznego myślenia nauczył go jeszcze profesor Choynowski. Psycholog i filozof, którego poznał w Krakowie na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie podjął studia medyczne.
Ale najpierw go zmiażdżył.
Lem przyszedł do niego z dziełem, które można by zakwalifikować co najwyżej, jako paranaukowe. Mówię o ”Teorii pracy mózgu”. Miałem w rękach ten rękopis. Straszny! Dzieło studenta, który nie prowadzi badań, nie ma podstaw do budowania takiej teorii. Porwał się na projekt, który go zdecydowanie przerastał. Kiedy stykamy się z czymś takim, można się zastanawiać, czy nie mamy do czynienia…
Z wariatem?
To pani powiedziała! Jest różnica między prawdziwym geniuszem, a urojoną manią wielkości. Wariat w reakcji na krytykę się obrazi, a Lem? Kiedy Choynowski go wyśmiał, Lem to wziął do siebie i zaczął nadrabiać zaległości. Formalnie był studentem, ale włączył się w pracę Konwersatorium Naukoznawczego. Został zmuszony w błyskawicznym czasie nauczyć się angielskiego, bo profesor zatrudnił go na pół etatu jako współpracownika miesięcznika ”Życie nauki”. Lem miał za zadanie pisać streszczenia książek naukowych, które Choynowskiemu przysyłały amerykańskie i kanadyjskie uczelnie.
I marzył o tym, by być naukowcem.
Parokrotnie snuję takie rozważania, co by było, gdyby Lem żył w tak zwanym normalnym kraju, w którym istniałyby prywatne uczelnie. Pewnie szybko ktoś ufundowałby mu katedrę, nie oglądając się na brak dyplomu. A on nie był nawet magistrem.
Mógł mieć każdy dyplom. Opisuje pan zdarzenie ze Lwowa. Aptekarz wywozi na taczkach wyrzucone przez Niemców druki i pieczątki uniwersytetu. Wielu z nich skorzystało, pieczętując samodzielnie swoją edukację.
Lem był honorowy. Mówimy o tragicznym momencie, kiedy Niemcy wkraczają do Związku Radzieckiego, do Lwowa. I wydaje się, że już nigdy nie będzie tam uczelni, w której mogliby studiować Polacy. Lem patrzy na te wyrzucone z gabinetu dokumenty, wliczając w to pieczątki, blankiety. Teoretycznie mógł wtedy zaliczyć wszystkie fakultety. Bo ten człowiek zdaje się miał po temu każdą możliwą pieczątkę. Lem mógł z tego wyjść jako doktor filozofii, inżynier, mistrz dowolnej specjalizacji. Nie chciał, chciał tylko zabrać swoje prawdziwe dokumenty.
Nie musiał być magistrem, był wizjonerem. W "Obłoku Magellana" pisze o przejściu z książek papierowych na wersje elektroniczne, które nazywał trionami: "Kryształki kwarcu, których strukturę cząsteczkową można trwale zmieniać działaniem drgań elektrycznych. Nie większy od ziarnka piasku kryształek mógł zawrzeć w sobie ilość informacji równoważną starożytnej encyklopedii”. Sięgał myślą dużo dalej, niż ta kolejka za masłem. Jak daleko?
Na zdjęciu: Nie czytać przez dziesięć dni? Zdarzyło się tak raz. To była dla Lema kara. Zima 2005.
Do tak zwanej “osobliwości technologicznej”. Z definicji dalej się nie da sięgnąć. Lem o niej pisał na początku lat 60., kiedy jeszcze nie było takiego pojęcia. Wylansował je Ray Kurzweil, który co prawda pisał o tym kilkadziesiąt lat po Lemie, ale w Stanach i po angielsku, więc wszyscy to z nim kojarzymy. Kurzweil prognozuje to na lata 2040. Może dożyjemy.
Czymże jest osobliwość technologiczna?
To punkt w przyszłym rozwoju cywilizacji, w którym postęp techniczny przekroczy próg, po którym wszystko się zmieni nie do poznania. Nie wiemy, co będzie potem, bo to jak nasza cywilizacja dla pitekantropa. Możemy tylko obserwować, jak prowadzi nas w tym kierunku postęp w rozwoju sztucznej inteligencji, nanotechnologii, genetyki.
Martwi mnie, że sprawdza się czarnowidztwo Lema.
Lem nie był wegetarianinem, ale uważał, że strasznym nieszczęściem dla tej planety i tego zakątka wszechświata jest to, że akurat ta małpa, z której wyewoluował gatunek rozumny była mięsożerna. Byłoby lepiej dla wszystkich, żeby rasę rozumną stworzyły małpy roślinożerne. Lem lubił konstruować alternatywną moralność innego rodzaju istot, zastanawiał się, jak by nas postrzegali kosmici. W ”Wizji lokalnej” opisał cywilizację, którą stworzyły ptaki. My od zasady “nie zabijaj” tworzymy sobie odstępstwa. I ja, i pani, mamy tu wyjątki. “Nie zabijaj - chyba że to, chyba że tamto”. Nie zabijaj, chyba że masz akurat ochotę na krwisty stek. Tacy są nawet ci najmilsi z nas i do rany przyłóż. Dla kogoś z innej cywilizacji, kto popatrzyłby choćby na nasze skórzane buty, człowiek to monstrum. Jesteśmy rasą rozumną, która stroi się w zwłoki pomordowanych istot. Lem uważa, że mięsożerność to praprzyczyna całego zła. I kolejny powód, dla którego gatunek ludzki nadaje się do przeróbki, bo - zacytuję opowiadanie o takiej przeróbce - “jakie te małpy były, takie były, ale przynajmniej jarosze”. Modne jest dziś słowo: transhumanizm. To właśnie rozważania o takiej przeróbce. Najsłynniejszym pisarzem, który porusza tę tematykę jest francuz Michael Houellebecq. I znowu Lem pisał o tym trzydzieści, czterdzieści lat wcześniej.
Miał pan to szczęście, że spotkał się z Lemem osobiście, jako dwudziestoparolatek robił pan z nim wywiad.
Podczas tej rozmowy wysiadł prąd i Lem się strasznie rozpromienił, że będzie miał możliwość uruchomić generator prądotwórczy. Do końca życia był tym chłopcem ze swojego biograficznego ”Wysokiego zamku”, który lubi maszyny wydające odgłosy, błyskające światełkami, kopiące prądem.
Zdaje się, że kogoś z rodziny udało mu się prądem porazić.
Siostrę pani Barbary, panią Zychową. Musiało tam być dużo przepraszania, Lem się usprawiedliwiał, że to była naukowa zabawa z Tomaszem, ale obawiam się, że chował się tu za plecami syna. W każdym razie, dla mnie Lem był przemiły. Może mnie po prostu polubił? W każdym razie, nie doświadczyłem przykrości, na które się niektórzy skarżyli. Kiedy zaczynałem pisać jego biografię, myślałem, że był odludkiem, ale teraz wiem, że to nieprawda. Uwielbiał spotkania towarzyskie, ale stawiał na jakość, nie na ilość. Najlepiej czuł się w kameralnym gronie przyjaciół i rodziny. Wiele jest wspomnień opisujących Lema jako duszę towarzystwa. To było dla mnie jedno z największych zaskoczeń: że Lem potrafił nie tylko napisać arcydzieło, ale i rozkręcić imprezę sylwestrową. Te umiejętności rzadko idą w parze!
Wojciech Orliński– absolwent Wydziału Chemii UW, od 1997 roku związany z "Gazetą Wyborczą". Od 2014 roku wykładowca na Wydziale Dziennikarstwa i Nowych Mediów Collegium Civitas. Debiutował leksykonem lemologicznym "Co to są sepulki – wszystko o Lemie". Prowadzi bloga "Ekskursje w dyskursie" (wo.blox.pl) i audycję "Piąteczek" w radiu TOK FM.
”Lem. Życie nie z tej ziemi” , Wojciech Orliński, wydawnictwo Czarne, koedycja z wydawnictwem Agora.
Obejrzyj też: #dziejesiewkulturze