Ta książka zmienia strukturę myślenia. Ale nie wiadomo, co z tą zmienioną strukturą myślenia zrobić dalej.
Mamy w głowie obraz półwiecza zaczynającego się w 1939 roku jako okresu pełnego niezawinionych cierpień Polaków. Inwazja niemiecka i radziecka, okupacja ze wszystkimi jej potwornościami, a potem narzucony nam system polityczno-gospodarczy. Wszystko to było niechciane, ale dzięki temu możemy myśleć o sobie w kategorii szlachetnych ofiar tych „Złych”. Obecnie chlubimy się bohaterską przeszłością, Powstaniem Warszawskim, chcielibyśmy widzieć naszych przodków w bohaterach Czasu honoru. W jakiejś nie do końca określonej przedwojennej szlachcie czy chociażby inteligencji.
Dla Andrzeja Ledera takie marzenia to tylko rojenia, a co do wspomnianego półwiecza – co prawda nie neguje on cierpienia Polaków, ale dowodzi, że potworności, które zaszły w tym czasie, były mniej lub bardziej nieświadomie pożądane i ich widok dostarczał patrzącym przyjemności. Ogromna większość społeczeństwa polskiego przed wojną nie miała nic wspólnego z właścicielami dworków – byli to żyjący w strasznych warunkach chłopi. To oni, ta ciemna i cierpiąca masa, tak dobrze oddana w gombrowiczowskim * Ferdydurke*, to nasi przodkowie, jakkolwiek niemiło by to brzmiało. To, że wyrośliśmy z tej warstwy i teraz jesteśmy mieszczańską klasą średnią, zorientowaną na Zachód i przyszłość, zawdzięczamy rewolucji dokonanej co prawda nie (lub: nie całkiem) przez naszych przodków, ale witanej przez nich z wielką radością i satysfakcją. Owa rewolucja bowiem zmiotła tych, którzy do tej pory byli znienawidzonymi krwiopijcami i/lub obcymi, czyli „panów” i
Żydów. Dokonało się to dzięki Zagładzie, wywłaszczeniom i przesiedleniom. Inicjowanym i przeprowadzanym przez obce siły, okupantów niemieckich i rosyjskich (radzieckich), ale nierzadko wspieranych przez ludność polską.
Co z tego, że owa rewolucja była „prześniona”, dokonana jakby sama z siebie, jak w koszmarnym śnie, w którym dzieją się rzeczy straszne, ale jednocześnie będące spełnieniem najskrytszych i najokrutniejszych marzeń, wynika dla dzisiejszego społeczeństwa polskiego? Leder twierdzi, że nieprzepracowanie tego procesu świadomie, trwanie w dzisiejszej jawie bez trzeźwej i logicznej analizy owego „snu” sprawia, że nie tylko nie znamy swojej genezy – ale, co bardziej obciążające, nie wypracowaliśmy spójnej symboliki, która zastąpiłaby ową symbolikę składającą się na mentalność folwarczną panującą przed wojną, a która zakłada istnienie nieuzasadnionych hierarchii z panem na górze i chamem na dole, nie mających wobec siebie zaufania. Ta mentalność, widoczna w polskich firmach i korporacjach z szefami na szczycie drabiny, których władza nie jest dostatecznie legitymizowana i musi być w związku z tym narzucona oraz pracownikami na dolnych szczeblach tejże drabiny, którzy szefa nienawidzą i mu nie ufają, charakteryzuje
według Ledera większość stosunków społecznych w dzisiejszej Polsce, gdzie brak wspólnych wartości w postaci scalającej symboliki pociąga za sobą brak zaufania, co objawia się choćby w marnym postępie budowy autostrad. Tę pustkę symboliczną próbuje się wypełnić powrotem do romantycznych tradycji, kultywowaniem wojennego bohaterstwa, rojeniami o szlacheckich korzeniach albo o przynależności do kultury Zachodu. Ten zabieg jednak nie przynosi efektów, bo nie scala całego społeczeństwa polskiego; Polska B czy C, Polacy przegrani i ubodzy do tego imaginarium nie pasują, a mieszczaństwo próbujące dorysować sobie szlachecką gębę nie jest w stanie się z nimi komunikować.
Leder przeprowadza swoją analizę używając psychoanalizy lacanowskiej i benjaminowskiej analizy historii, wplatając do niej twory kultury (* Ferdydurke* czy akcja Tęsknię za tobą, Żydzie!). Dopóki opowiada o kluczowych latach 1939-56, czasach ogromnych zmian wprowadzanych przy użyciu wielkiej przemocy, jego wizja jest spójna i tak sugestywna, że – jak już powiedziane – zmienia strukturę myślenia czytającego. Ale później prosta dotąd linia argumentacji zaczyna się wykrzywiać we wszystkie strony, czytelnik – przygotowany intelektualnie może nie na odbiór rozwiązań podanych na tacy, ale chociaż na dyskusję, jak należałoby tych rozwiązań szukać, wpada w mętny wywód i rozważania na temat rozmycia politycznego i kulturowego polskiej lewicy. Koniec końców wydaje się, że cały dwustustronicowy wywód Prześnionej rewolucjizostał napisany dla tych kilkudziesięciu zdań krytykujących – a krytyka ma za cel obudzenie – polską lewicę. Zamysł tej książki
jest nie do końca przekonujący; to, że naród jest rozwarstwiony społecznie i poszczególne warstwy nie umieją się ze sobą komunikować, jest też problemem w innych krajach i niekoniecznie musi być spowodowane brakiem dostatecznej analizy tego, co się wydarzyło 60-70 lat temu. Wystarczy popatrzeć na Niemcy, które samokrytycznie zanalizowały swoje działania podczas wojny, a dzisiaj charakteryzują się podobnym rozwarstwieniem: z jednej strony z ruchami nacjonalistycznymi, z drugiej – pasywną biedotą na zasiłkach, zajadającą się kiełbasą z dyskontów i z trzeciej – mieszczaństwem pochłoniętym kwestią: wegetarianizm czy weganizm? I czy to właśnie lewica miałaby mieć moc spajającą poszczególne warstwy społeczne w Polsce: mieszczaństwo zajadające się sushi z konsumentami Biedronki (często zresztą są to te same osoby i to właśnie Biedronka, jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało w obliczu tak poważnych rozważań, jest wspólnym mianownikiem Polaków). A jeśli to prawica produkuje symbolikę, która znacznie lepiej
przemawia do społeczeństwa i je spaja – chociażby ta ewentualność bardzo nam się nie podobała? Co wtedy? Prześniona rewolucjaukierunkowuje myślenie na pewne konkretne tory, ale potem pociąg wypada z szyn i pojawia się za dużo pytań i wątpliwości, zamiast jasności, czym – jako przebudzone z koszmarnego snu mieszczaństwo dotąd nieświadome swoich korzeni – powinniśmy się kierować.