O tak. Nic tak nie odpręża, jak lekka, łatwa i przyjemna książka, którą szybko się czyta i aż nie chce skończyć. Choć do bólu przewidywalna, powieść Davida Nichollsa jest po prostu „fajna”, czyli taka, której nie da się nie polubić, a zarazem nie wnosząca nic ciekawego do literackiej świadomości. Ale od początku.
On, Steve McQueen (sic!), chciałby być Joshem Harperem, Dwunastym Najseksowniejszym Mężczyzną Świata. Dwunastka nie marzy o niczym innym, jak o wiecznym byciu pięknym, młodym, zdolnym i bogatym. Steve, jak na ironię, jest dublerem „jabardzorzadkochoruję” Josha. Ten ma cudowną żonę, na którą nie zasługuje. W cudownej żonie zakochuje się podrzędny dubler cudownego Josha. I nic nie idzie tak, jak powinno…
Czyli wszystko jasne. W skrócie: dwóch mężczyzn, skrajnie różniących się od siebie, zakochuje się w kobiecie. Ona jest już zajęta przez jednego, drugi – wydaje się – nie ma u niej szans. To, czego się nie doczyta, można sobie dopowiedzieć, bo nic odkrywczego w powieści się nie dzieje, ot, komedia romantyczna jakich pełno, z prostymi postaciami, stworzonymi według – chciałoby się powiedzieć – hollywoodzkiego schematu. I właśnie na tym polega cała moc powieści Nichollsa.* Jest tak prosta, tak banalna, że aż miła, właśnie taka, którą chce się przeczytać po ciężkim dniu w pracy czy w deszczową porę.* Choć potrafi też [lekko] zaskoczyć…
Jej najmocniejszą stroną jest humor, również mało wyszukany, ale jednak taki, z którego nie sposób się nie śmiać. Pech, który prześladuje Stevena C. McQuenna, bywa absurdalny, a bohater ma niebywały talent do samokompromitacji. Wiecznie niespełniony aktor-marzyciel, czekający na swoją wielką chwilę, po rozwodzie, z siedmioletnią córką mądrzejszą od siebie, mieszkający bez lodówki… Takie postaci się uwielbia, podnoszą samoocenę tym, którzy uważają, że szczęście omija ich szerokim łukiem, a w szczęśliwcach wzbudza współczucie i politowanie. Nicholls stworzył idealną postać komediową, nieco oderwaną od rzeczywistości – o tym za chwilę – prostą, rozczulająco-irytującą, potrafiącą solidnie rozbawić. I cała reszta nie ma znaczenia.
Oczywiście – słodkość przeplata się z goryczą, bo życie Stephena McQueena pełne jest ironii losu, raczej złośliwej niż zabawnej. Czytelnikowi jest do śmiechu, a jakże, ale czy rzeczywiście bohater jest aż tak zabawny? Może jednak jest w tym nutka tragedii, ale… lepiej obrócić do w żart. Tak jest łatwiej i tak powinno się robić, czuć i myśleć w przypadku Dublera.
Problem tkwi – paradoksalnie – w zaletach takich postaci. Zbanalizowany, schematyczny bohater jest aż nadto prosty (co nie znaczy, że prostacki!). Wydaje się, jakby takie postaci, wyjęte żywcem właśnie z komedii romantycznych, były pozbawione intelektu, niewyobrażalnie naiwne, łatwe do urobienia. Oczywiście, gdyby bohater był nazbyt rozgarnięty – przestałby być charakterem komediowym, a Dubler stały się tragikomiczną historią o niespełnieniu (i pewnie skończyłby się samobójstwem...), a nie o to przecież chodzi. Gdzieś jednak zatraca się autentyczność, która, choć nie powinna być nachalna, mogłaby dawać odrobinę poczucia, że „takie historie się zdarzają”, a nie kolejne przeświadczenie, że „takie rzeczy to tylko w książkach/filmach”. No ale tak jest, w prawdziwym życiu ludzie są po prostu… mądrzejsi.* Nie zawsze, ale to już sprawa na inną dyskusję.*
Pytanie, czy to ma jakieś znaczenie. Co z tego, że sami wybrnęlibyśmy lepiej z takiej a takiej sytuacji, przemyślelibyśmy to i tamto, zrobilibyśmy coś inaczej. Humorystyczne książki czyta się po to, by zapomnieć o własnych problemach, pośmiać się z innych czy po prostu poznać alternatywne rozwiązania oczywistych sytuacji. Może więc nie warto rozpatrywać, ile autentyzmu ma w sobie komedia romantyczna i lepiej oddać się chwili relaksu, radości, zapomnienia, jakie da lektura takiej powieści jak Dubler. W końcu swoją rolę spełnia idealnie – ma bawić, nawet nie wzruszyć, po prostu bawić, w sposób mało wyszukany, uniwersalny, dla starszych i młodszych, matek, córek i sąsiadek, ba, nawet dla mężczyzn.
Nie ma więc co mówić o wielkiej literaturze, o wartościach, walorach, bogactwie językowych etc. Rozwiązanie narracyjne całkiem ciekawe – życie Stephena jako ciągła scena, jego wielkie chwile oprawione w teatralny scenariusz… To dodaje oryginalności. I tyle, reszta jest zabawą, grami słownymi, sprawie i poprawnie napisanymi, prostą, prawdziwie przyjemną, bezpretensjonalną lekturą, po którą z chęcią się sięga. Jedna z tych samo się czytających.
Warto. Po prostu, dla czystej przyjemności czytania, rozbawienia, rozrywki. Aż chce się wytypować swoje typy do obsadzenia poszczególnych ról w wersji filmowej, bo z pewnością przyjemność oglądania filmu na podstawie książki byłaby nie mniejsza. Z resztą – i to jest łatwe do przewidzenia, że Nicholls stworzył kolejny bestseller, który szybko doczeka się adaptacji. Oby.