Co takiego jest w dziennikach, zapiskach, wspomnieniach ludzi znanych, że sięgamy po nie z takim zainteresowaniem? Kiedyś, dawno temu, takim magnesem mogły być wymieniane w tekście nazwiska innych sław, nawiązania do ich koligacji rodzinnych, ich przeżyć i upodobań.
Dziś, kiedy życie osobiste i wewnętrzne każdej osoby publicznej mamy za sprawą mediów podane jak na tacy – od fotografii małżeńskiego łoża państwa A., spisu zawartości kosmetyczki pani B. i biurka pana C., po obszerne materiały dokumentujące narodziny potomka państwa D. lub walkę z nałogiem pana E. – nie musimy podobnych informacji szukać w prozie pamiętnikarskiej. Cóż więc dostajemy do rąk razem z lakonicznymi notatkami sędziwego pisarza, zajmującymi po złożeniu sporą czcionką ledwie sto pięćdziesiąt stroniczek kieszonkowego formatu?
Otworzywszy książkę na chybił trafił można powiedzieć: nic, banał. Ot, obok siebie pod jedną datą: „od kilku miesięcy sypiam godzinę po pierwszym śniadaniu”; „na Wielkanoc przyszły życzenia od...”; „wczoraj na kolację był łosoś i jajka w majonezie”; „telefonował...”. Jest także o pogarszającym się zdrowiu, o ludziach, których już nie ma i miejscach, które stały się niedostępne, o chorobach i pogrzebach krewnych i znajomych.
Pozornie – zwykła codzienność starzejącego się człowieka, zmagającego się z nieporadnością ciała i zawodnością pamięci. Co zatem sprawia, że zapiski Kazimierza Brandysa ukazują się w kilkunastotysięcznym nakładzie, a o zapiski – powiedzmy – Kazimierza Nowaka, emerytowanego księgowego z Mławy, nie dopomina się żaden wydawca?
Mało prawdopodobne, by komukolwiek poza pisarzem-erudytą w trakcie kąpieli w wannie przypomniał się cytat z powieści Nabokova, dotyczący kąpielowych obyczajów Rosjan, a podczas lektury dziennika kolegi, odmalowującego w najczarniejszych barwach wszystkich bliskich i przyjaciół, nasunęła się refleksja : „(...)niespełnienie twórcze (...) przy równoczesnej inteligencji i samoświadomości to zakażona brzytwa, którą podrzyna się gardło innym i sobie”.
Może właśnie w tych paru celnych uwagach, w paru kunsztownych konstrukcjach słownych, jakich próżno szukać w dokumentach tworzonych przez ludzi przeciętnych, tkwi ta przewaga zapisków potocznych marginalnych, lecz skreślonych dłonią stworzoną do trzymania pióra...