Książką Calico Joe odchodzi Grisham od sprawdzonej konwencji thrillera prawniczego. Tym razem tworzy opowieść dla amerykańskiego czytelnika – zakładam, że statystyczny odbiorca polski o baseballu wie raczej niewiele. Otrzymujemy od autora historię dwóch graczy, z których pierwszy bezpowrotnie niszczy karierę drugiemu. Tak zarysowana intryga pozwala przemycić do fabuły wątki obyczajowe, na czele z niezawinioną krzywdą, pragnieniem odkupienia win i heroiczną zdolnością przebaczenia. Pod względem problematyki daleko więc książce do literackiego arcydzieła. Nie zmienia to jednak faktu, że Grisham nadal potrafi opowiadać – mimo natłoku hermetycznego żargonu baseballowego, dość lichej osi fabularnej i zdecydowanie przesłodzonego zakończenia.
Calico Joe traktuje o młodym i nieprzeciętnie utalentowanym baseballiście, który podczas gry zostaje trwale okaleczony przez miotacza przeciwnej drużyny – antypatycznego despotę i życiowego nieudacznika, wywierającego destrukcyjny wpływ na własną rodzinę. Po latach syn znienawidzonego przez kibiców gracza, wracając pamięcią do tragicznych wydarzeń z przeszłości, postanawia zorganizować spotkanie pojednawcze. Książka ma klasyczną kompozycję – w bieżącą akcję autor wplata fragmenty retrospekcyjne, a przy okazji wygłasza peany na cześć baseballu i jego legendarnych zawodników. Równie przejrzysta jest sama treść opowieści, której napięcie rośnie umiarkowanie, kierując do pozytywnego rozwiązania. W Calico Joe nie dziwi zatem w zasadzie nic. Kreowani przez Grishama bohaterowie są albo neutralni i nie wzbudzają większych emocji, albo prezentują pełen zestaw wyolbrzymionych i stereotypowych cech pozytywnych bądź negatywnych. Także dość powierzchowna fabuła nie sprzyja głębszej refleksji, co przesadnie nie
dziwi – biorąc pod uwagę niewielką objętość książki. W zasadzie trudno tu mówić o powieści z prawdziwego zdarzenia. Po odjęciu niespełna 30-stronicowego wstępu – w założeniu objaśniającego czytelnikowi meandry reguł baseballu – i uwzględniwszy zastosowaną przez wydawcę wielkość czcionki, zostaje nam co najwyżej rozbudowane opowiadanie. Grisham nadaje mu jednak spójny kształt, umiejętnie lawirując pomiędzy kolejnymi płaszczyznami czasowymi. Czynnikiem ułatwiającym lekturę jest także ogólna prostota fabuły.
Znajdziemy bowiem w Calico Joe wyrazisty motyw przewodni – feralną „dyńkę”, a więc piłkę celową wymierzoną w głowę pałkarza. Właśnie wokół tragicznego w skutkach meczu koncentrują się pozostałe wątki opowieści, dość zgrabnie wplecione w monolog narratora – Paula Tracey’ego. Jakkolwiek wciągająca, historia tytułowego Calico Joe miejscami może się wydać – ze względu na dość hermetyczną tematykę – nieco nużąca. Zagorzałym fanom baseballu lektura książki niewątpliwie dostarczy wrażeń porównywalnych z entuzjazmem, jaki względem tej dyscypliny sportu przejawia sam Grisham. Z kolei czytelnikowi nieobeznanemu z meandrami gry niewiele pomoże zapobiegliwe słowo wstępne autora. W gąszczu „homerów”, „hitów”, „strajków”, „spacerków”, „zgaszeń”, „rogali” czy „stroszeń” ginie nawet najszczersza chęć zrozumienia, w efekcie czego nęcącą perspektywą wydaje się haniebne pominięcie większości partii opisowych (co też – po prawdzie – raczej nie miałoby większego wpływu na ogólny rozwój akcji). Osadzenie opowieści w scenerii
lat 70. – upływających pod znakiem wielkich meczy, wielkich baseballistów i nastoletnich chłopców, pilnie śledzących kariery swoich sportowych idoli – służy jednak fabule. Wpisuje bowiem Calico Joe w odrębny, bardziej nastrojowy segement twórczości Johna Grishama, zdominowany przez problematykę obyczajową.
Dość powierzchowną fabułę i – z perspektywy polskiego czytelnika – mało popualarną tematykę można uznać za słabsze strony książki. Nie da się jednak ukryć, że z Calico Joe przebija specyficzna atmosfera liryzmu i nostalgii – stałym czytelnikom Grishama znana chociażby z jego powieści poświęconych amerykańskiemu Południu (np. * Malowanego domu). Dzięki ogólnej nastrojowości historii – eksponowanej nieśpiesznym, refleksyjnym tempem narracji – perypetie Joego Castle’a, Warrena Tracey’ego, jego syna Paula i innych książkowych bohaterów czyta się z nie mniejszą uwagą niż najsłynniejsze thrillery autora * Komory. Choć – niewątpliwe – inny to rodzaj pisarstwa i inny, zdecydowanie niższy, potencjał rynkowy.