Trwa ładowanie...
recenzja
10-11-2011 16:54

Disney i Meyer w jednym stali domu

Disney i Meyer w jednym stali domuŹródło: Inne
d3t6b9x
d3t6b9x

Siedemnastoletnia Elisabeth ma nie lada problem. Rodzice podjęli dość niespodziewanie decyzję o przeprowadzce z tętniącej życiem Kolonii do wioski w Westerwaldzie, o której młoda dziewczyna nigdy wcześniej nie słyszała. Nastoletni dramat? Z pewnością, choć okazuje się, że Elisabeth tylko pozornie brakuje wyjść z przyjaciółkami na imprezy, wielogodzinnego stania przed szafą i przymierzania niezliczonej ilości modnych ciuchów i oczywiście: gadania o chłopakach. Wbrew wszelkim (nawet własnym) oczekiwaniom Elisabeth wcale nie tyle tęskni za życiem w wielkim mieście, co poczuciem akceptacji i stabilizacji w otaczającym ją świecie. Dla pełnej kompleksów, niesamowicie wrażliwej i nieco egzaltowanej nastolatki nagła przeprowadzka to katastrofa. Jakby tego było mało Elisabeth zaczyna cierpieć na problemy ze snem, lunatykuje, zdarza się też, że zupełnie niespodziewanie traci przytomność. Nie trzeba też długo czekać na pojawienie się księcia na białym (a raczej: czarnym) koniu. Jest, co oczywiste, niepodobny do
wszystkich otaczającą wrażliwą samotniczkę „wieśniaków”. Do tego programowo piękny, przystojny ponad miarę, tajemniczy i wprost fenomenalny w jeździe konnej oraz wschodnich sztukach walki. Nie trzeba dodawać, że parę połączy gorące uczucie, które naturalnie będzie opisywane bardzo wolno i spokojnie, tak by niczego nie przyspieszać.

Do tej dość szkolnej historyjki o nadwrażliwej nieszczęśnicy i samotniku z marsem na czole oczywiście trzeba dodać nieco pikanterii – Belitz postawiła na modny trend i swoją książkę skonstruowała wiernie na modłę jakże poczytnego „Zmierzchu”. Oto ona opisuje niemalże jak w pamiętniczku skrupulatnie każdą zmianę nastroju, każde poruszenie w swoim nastoletnim serduszku, każdą przelaną łzę i wychwala jego niezwykłość w kontraście do tego jak sama jest beznadziejna, aż dochodzi do kulminacyjnej sceny. Każdy czytelnik spodziewa się powtórki z rozrywki, bo skoro ona zagląda mu w oczy, które z dnia na dzień zmieniają kolor, to on musi być wampirem. Tymczasem on śmieje się jej (i czytelnikowi) prosto w nos, ale jest to śmiech gorzki. I teraz już wiadomo: nie jest wampirem, ale jest czymś w tym stylu, tylko że nie pija krwi. Jak wiadomo, natchnionego czytelnika to nie zwiedzie, bo przecież dziś wampir nie musi pożywiać się krwią, żeby być wampirem (o, ironio!). Sytuacja komplikuje się, gdy rodzice stanowczo
zakazują Elisabeth spotykania się z tajemniczym Colinem i gdy na jaw wychodzi sekret ojca dziewczyny.
Tajemnica jest równie mroczna, co tajemnica, której brzemię musi nosić małomówny Colin – zresztą, książka jest tak przegadana, że nawet ten całkiem niezły motyw, to nikłe światełko, wprost ginie w powodzi egzaltacji pod znakiem „on jest taki piękny, a ty idiotko siekaj cebulę i płacz”. Litościwie nie wyjawię jaki to sekret, niech czytelnik ma chociaż tę (wątpliwą) przyjemność docierania do wątku przez ciernie i mroczne ostępy fabuły.

Im dalej w las, tym gorzej – oni: młodzi, nieszczęśliwi i przeklęci przez świat, spotykają się ukradkiem w zaciszu jego chatki myśliwego na odludziu, ale każda chwila, w której dzielą ulotne chwile szczęścia znane jako „spojrzał na mnie ukradkiem”, przybliżają ich do stanięcia twarzą w twarz ze swoim przeznaczeniem. Być może z trudem skrywany przeze mnie sarkazm nie dość skutecznie przekonał tych masochistów, którzy po książkę zechcą sięgnąć, więc bez ogródek podsumuję: książka jest miałka, nudna i długa. Oczywiście, tytułowy pożeracz snów (a niech mnie, jednak zdradziłam tajemnicę – jak mogło do tego dojść?), mógłby faktycznie ożywić fabułę, niestety i wcale nie wbrew oczekiwaniom tego nie robi. Cieszy natomiast jeden fakt: kontynuacji nie będzie!

d3t6b9x
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3t6b9x