Życie jest grą pozorów. Ile prawdy jest w tej prostej myśli, możemy w naszym kraju przekonać się na każdym kroku. Jakieś przykłady? Bardzo proszę. Rodzina: rodzice udają, że wychowują dzieci, a dzieci stwarzają pozory, że się ich zabiegom poddają. Szkoła: nauczyciele pozorują nauczanie, a uczniowie udają, że się uczą. Wszyscy natomiast udają, że metody nauczania rodem ze średniowiecza są skuteczne. Służba zdrowia: pacjenci udają, że chorują, a lekarze udają, że ich leczą. I jedni, i drudzy skupiają się zaś na tłumieniu objawów dolegliwości, nie próbując usuwać ich przyczyn. Polityka: w trakcie kampanii wyborczej politycy udają, że na poważnie obiecują gruszki na wierzbie, a wyborcy udają, że im wierzą. Po wyborach i jedni, i drudzy udają z kolei, że zapadli na ciężką amnezję. Praca: pracownicy udają, że pracują, a pracodawcy udają, że im za to płacą. Menedżerowie udają, że zarządzają podwładnymi, a ci stwarzają pozory, że realizują ich poronione pomysły.
Oczywiście powyższe przykłady to generalizacje, bo jednak nie wszyscy w owe gry pozorów się bawią, ale niewątpliwie są one powszechne. Nic więc dziwnego, że ich demaskowanie stało się pożywką dla różnych gałęzi sztuki. Taki Scott Adams na przykład, postawił sobie za cel obnażanie gry pozorów funkcjonującej w korporacjach. I idzie mu to całkiem dobrze. Jego komiksy o Dilbercie ukazują się w dwóch tysiącach dzienników w 65 krajach. Najciekawsze w tym całym procederze jest to, że ludzie, których Adams dekonspiruje, jeszcze mu za to płacą. A autor w najlepsze wykpiwa bezlitośnie absurdy firmowego życia – zarówno te, których źródłem jest zapatrzona w czubek własnego nosa kadra zarządzająca, jak i te, które generują zdziecinniali pracownicy. Przedstawicielom tej pierwszej grupy dostaje się jednak bardziej. Zapewne dlatego, że im wyżej w hierarchii służbowej ktoś się znalazł, tym więcej pozorów musi stwarzać – chociażby na temat tego, że wie o czym mówi. Świadczyć o tym może refleksja jednego z bohaterów
komiksu – Szefa właśnie: „Zarządzenie to musi być coś więcej niż wydawanie mglistych poleceń i karanie ludzi za to, że nie czytają w moich myślach”.
Ostrze Adamsowej satyry tnie głęboko, nie oszczędzając żadnego z aktorów biurowej tragifarsy. Dowcipy celnie punktują kolejne ludzkie wady, niedoskonałości, schematy myślenia i postępowania, rutynowe przyzwyczajenia, dokuczliwe nawyki. Autor znakomicie wyłapuje to, co umyka naszej uwadze w codziennej krzątaninie, albo do czego przyzwyczailiśmy się jako do naturalnego składnika naszej rzeczywistości. Przetwarza to, wyostrza, ubarwia, odpowiednio rozkłada akcenty i z często banalnego materiału wyjściowego buduje sceny uniwersalne, pełne treści metaforycznych, a także błyskotliwych spostrzeżeń i gorzkiej refleksji odnośnie natury ludzkiej. Aż czasem trudno uwierzyć, że wcześniej nie dostrzegaliśmy podkreślanych przez niego aspektów otaczającego nas świata. Wszystkich potencjalnych czytelników „Dilberta” należy jednak ostrzec, żeby nie brali się do lektury, jeśli nie mają pewnego dystansu do własnego życia. Bo tylko posiadając ów dystans, będą mogli dobrze się bawić, śmiejąc się z ludzkich – a więc także
własnych – niedoskonałości. Natomiast jeśli rzeczonego dystansu im zabraknie, to czytanie komiksu Adamsa może wpędzić ich w ciężką depresję, kiedy będą odnajdywać w nim pewne schematy funkcjonujące na co dzień w firmach, w których zarabiają na życie. Na koniec jeszcze jedna próbka Adamsowego humoru – jakże znamienna i jakże niepokojąca. Oto dialog pracownika z Szefem:
– Czy masz coś przeciwko temu, żebym wcześniej wyszedł, by spędzić trochę czasu z dziećmi?
– Ja nigdy nie spędzałem czasu z dziećmi i wyszły na ludzi!
– A ile masz dzieci?
– Około trójki.
I to by było na tyle.